.

 

Film lub serial? Podpowiadamy, co warto obejrzeć [cz. 6]

dodano: 
21.08.2020
komentarzy: 
0

Wciąż w klimacie wakacyjnym przedstawiamy kolejną część filmowych i serialowych inspiracji. W zeszłym roku publikowaliśmy inspiracje książkowe. Teraz na prośbę PRoto.pl PR-owcy polecają filmy i seriale warte ich zdaniem uwagi, często pełne komunikacyjnych wątków. Mamy nadzieję, że przydadzą się w letni wieczór czy weekend!

Polecamy też pierwszą, drugą, trzecią, czwartą i piątą część filmowych i serialowych rekomendacji!

Tym, którzy wolą książki, pozostawiamy link do naszej zeszłorocznej listy, która na pewno się nie zdezaktualizowała :)

Żaneta Czyżniewska, starsza specjalistka ds. współpracy z mediami w Muzeum POLIN

Fot. Magdalena Starowieyska

„Unorthodox” – czuliście kiedyś, że nie pasujecie do miejsca, w którym jesteście, ale nie możecie z tym nic zrobić aż do podjęcia radykalnych kroków? Co potem? Radość, ekscytacja, że się udało, strach przed tym, co nastąpi? Czteroodcinkowy serial na podstawie książki Debory Feldman pokazuje niełatwą sytuację kobiet w chasydzkim ruchu Satmar. Akcja toczy się zarówno w nowojorskim Williamsburgu, jak i w Berlinie. Z główną bohaterką, Esty, przenosimy się do świata konkretnych nakazów i zakazów, gdzie również opinia innych jest bardzo istotna. W szabat dziewiętnastoletnia dziewczyna opuszcza bez żadnych rzeczy osobistych mieszkanie i ucieka innego kraju, w którym żyje jej matka, ale nie od razu do niej dołącza. Esty rok wcześniej wyszła za mąż a nakazane obowiązki są dla niej koszmarem. Przejdzie trudną, ale ważną dla odnalezienia siebie drogę…Twórcy mocno postarali się, by odtworzyć zwyczaje, rytuały i tradycyjne stroje, aktorzy zaś grali w języku jidysz – to wszystko robi ogromne wrażenie. Ważne jednak, by powiedzieć, że serial nie przedstawia jedynego obrazu diaspory na całym świecie, a raczej wybrany aspekt tradycji żydowskiej, która jest bardzo różnorodna.

„Spotlight” – skandal pedofilski wstrząsa Bostonem i Stanami Zjednoczonymi. Film to hołd dla dziennikarstwa śledczego i etosu pracy dziennikarskiej. To również możliwość zajrzenia przez dziurkę od klucza do redakcji. Jest 2001 rok. Nowy redaktor naczelny „The Boston Globe” (M. Keaton) prosi dziennikarzy o zajęcie się sprawą przestępstw seksualnych, których dopuszczali się duchowni, pozostający bezkarnymi za dokonane czyny. I tak: są sceny z przeszukiwania akt, długiego researchu, docierania do źródeł, potem rozmowy ze świadkami, pisanie tekstu i wątpliwości, poprawki i wreszcie publikacja. Prasa jest przedstawiana jako medium tradycyjne, najbardziej rzetelne oraz takie, które ma wpływ na zmianę biegu wydarzeń. Mimo to gdzieś w migawkach pojawia się wielki banner nowego serwisu internetowego. Cóż, znaki czasu...

Damian Ziąber, rzecznik prasowy Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego

„Peaky Blinders” – serial doczekał się już przynajmniej kilku grup fanów w mediach społecznościowych, a główny bohater, Tommy Shelby, swoim uśmiechem, akcentem, ubiorem i rysem zawadiackiego łobuza nie bez powodu podbija serca innych bohaterek tej serii, ale i żeńskiej części widowni. Peaky Blinders to historia rodziny Shelby, wywodzącej się z robotniczego Birmingham i próbującej pod wodzą Tommy’ego wejść na społeczny szczyt. W latach zaraz po I wojnie światowej, we wciąż podzielonym klasowo brytyjskim społeczeństwie, ze skazą (ale i dumą!) romskiego pochodzenia nie będzie to łatwe. Te kilka sezonów ogląda się z zapartym tchem, mimo sporej dawki brutalności. Całość okraszona fenomenalną muzyką, by wspomnieć chociażby tytułowy utwór Red Right Hand. Jego autorem jest popularny i w Polsce Nick Cave. Mało elegancko byłoby nie wspomnieć o innych wykonawcach, którzy dołożyli swoje cegiełki do niesamowitego klimatu serialu. Radiohead, Johnny Cash, Jack White, The White Stripes, David Bowie czy wreszcie Leonard Cohen, którego utwór „You Want It Darker” zbudował razem ze świetnymi zdjęciami – moim zdaniem – jedną z lepszych scen filmowych ostatnich lat. „Peaky Blinders” to historia o honorze, zasadach, angielskich cwaniakach, do których czujemy sympatię, a całość można odnieść do „Chłopców z Ferajny” czy innych klasyków gangsterskiego kina. Wielbicielom gry aktorskiej postaci, które już teraz można nazwać ikonicznymi, polecam szczególnie drugoplanowe, ale ważne dla fabuły role, które stworzyli Tom Hardy, Adrien Brody, Sam Neill i Helen McCrory w roli ezoterycznej i twardej jednocześnie pierwszej damy rodziny Shelby. Polecam, zgodnie z rodzinnym zawołaniem „By the order of Peaky f…..g Blinders”.

„Szpieg” ­– to miniserial o człowieku, który jak prawdopodobnie żaden inny izraelski szpieg nie przyczynił się do osłabienia syryjskiego potencjału obronnego. Eli Cohen to postać w Izraelu legendarna, stawiana na piedestale najlepszych agentów Instytutu, jak tłumaczy się nazwę Mosad. A jego zagrania podjął się nie kto inny jak Sascha Baron… Cohen, chociaż zbieżność nazwisk jest przypadkowa. Próżno szukać kogoś, kto uwierzyłby wcześniej, że słynny Borat będzie w stanie stworzyć rolę tragiczną, pokazać stres i podwójne życie agenta. Wszystko w klimacie lat 60-tych, z dobrze odtworzonymi szczegółami ubioru, wystroju wnętrz, architektury i sposobu zachowania się ludzi żyjących w tamtych czasach. Na to wszystko nałożony specyficzny klimat Bliskiego Wschodu. I już chociażby z tego powodu warto polecić Szpiega miłośnikom Orientu. Ktoś mógłby powiedzieć, że serial jest gloryfikacją intensywnych działań militarnych i szpiegowskich prowadzonych przez Izrael wobec jego sąsiadów. Być może, ale ja patrzę na tę historię jak na opowieść o człowieku, który zdawał sobie prawdopodobnie sprawę ze swojego tragicznego końca, a mimo to zdecydował się poświęcić dla sprawy. Pozycja obowiązkowa dla fanów kina szpiegowskiego. Tym bardziej, że Cohen ekranowy w udany sposób zerwał z etykietką Borata.

„Ostatni Taniec” – myślę, że o ikonie współczesnego zawodowego sportu powiedziano już tyle, że mogę pozwolić sobie, nieco obrazoburczo, przyznaję, na pominięcie jego imienia i nazwiska. Niech wystarczy jeden z wielu pseudonimów. His Airness to legenda amerykańskiej koszykówki i amerykańskiego sportu w ogóle. Dla człowieka od komunikacji – a za takiego mam przyjemność się poczytywać – jeszcze bardziej interesujące niż gra i NBA są pokazane w serialu mechanizmy rządzące zespołem, zależności między członkami ekipy, emocje i sposób dobierania ludzi i prowadzenia zespołu. Polecam ćwiczenie polegające na próbie oddzielenia całego wymiaru sportu i skupienia się na dynamice grupy – zespołu i tym jak liderzy potrafią stworzyć coś wielkiego. To lekcja dla każdego menedżera, okraszona dużą dawką humoru i – co tu dużo mówić – amerykańskiego stylu życia. Przy okazji – myślę, że tylko Amerykanie mogli wpaść na to, by mieć świadomość tworzenia się legendy i umieścić w samym środku ekipę filmową dokumentującą przez długie dni życie zespoły przed, w trakcie i po meczu. Patrząc na „Ostatni Taniec” nie sposób również nie dostrzec umiejętności kreacji produktu medialnego i jego sprzedaży. Zdecydowanie warte polecenia.

(mb)

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin