Po co PR-owcom crowdsourcing
„Na początek smutna wiadomość. Kończą się czasy marek i produktów projektowanych w zaciszu biur, przy parującej kawie i z dala od konsumentów. Jest i dobra - za drzwiami stoją tysiące głów, które chcą ci powiedzieć, jaki produkt powinieneś stworzyć” – pisze Anita Wojtaś-Jakubowska w magazynie Marketing w Praktyce.
Wojtaś-Jakubowska w swoim tekście podkreśla siłę crowdsourcingu, dzięki któremu marka ma konsumenta, który nie tylko z niej korzysta, ale chce mieć realny wpływ na jej kształt, produkcję i sposób promocji. Jakie inne korzyści płyną z tego rozwiązania? Firma, która się na nie zdecyduje, komunikuje rynkowi: „Jesteśmy innowacyjni i otwarci na wasz głos, zaprojektujmy wspólnie naszą markę”. Poza tym buduje relacje z liderami opinii i może z łatwością angażować blogerów czy „wyławiać” ambasadorów marki. „Uważne obserwowanie tłumu zaangażowanego w proces pozwala wyłapać szczególnie aktywne jednostki, działające na rzecz marki - stąd tylko krok do nawiązania ściślejszej współpracy lub wręcz zrekrutowania ich do pracy w firmie” – zauważa autorka tekstu. I dodaje, że plusem jest też dostęp do insightów: „zaangażowanie tłumu w określone przedsięwzięcie daje dostęp do setek zdefiniowanych potrzeb i odpowiadających na nie pomysłów”. Crowdsourcing ma też walory badawcze – analiza zachowań i decyzji tłumu pozwala „przewidywać trendy i wnioskować na temat psychografii konsumentów”. Nie wspominając o tym, że crowdsourcing daje dostęp do treści i materiałów.
Autorka wymienia, powołując się na twórcę terminu Jeffa Howe’a, cztery jego podstawowe typy. Pierwszy, crowd wisdom, to model oparty na zbieraniu pomysłów, sugestii i przewidywań tłumu dotyczących wybranego obszaru. Zaangażowana społeczność dzieli się swoją wiedzą, dyskutując o wybranych zagadnieniach. Na polskim rynku model ten – jak czytamy w magazynie – świetnie wdraża BZ WBK, który od kilku lat angażuje swoich klientów w generowanie pomysłów dotyczących usług świadczonych przez bank. Oparte są na nim także popularne w USA serwisy przewidujące trendy rynkowe na podstawie zbiorowych decyzji internatów. Przykładem może być Hollywood Stock Exchange, który pozwala użytkownikom na wirtualne inwestowanie w gwiazdy i filmy, dostarczając producentom filmowym wiedzę na temat przewidywanej reakcji publiczności na premierę.
Drugi model, czyli crowd creation, to proces, w którym tłum zostaje zaangażowany w stworzenie określonego produktu. „Chodzi więc nie tylko o wygenerowanie określonego pomysłu, ale i o przełożenie go na konkretny fizyczny efekt: projekt graficzny, film wideo, artykuł itp.” – tłumaczy Wojtaś-Jakubowska. Z tego modelu korzysta np. polski serwis MillionYou.com, który łączy marki i konsumentów, umożliwiając tym pierwszym zaangażowanie w tworzenie kampanii reklamowych społeczności twórców wideo. Pokusie nie oparła się również marka Nokia i zaangażowała internautów w tworzenie filmów nawiązujących do spotów TV modelu Lumia. Dzięki akcji Nokia pozyskała blisko 200 filmów, które zostały wykorzystane w kampanii na YouTube.
Trzeci typ crowdsourcingu i jednocześnie najbardziej rozpowszechniony w sieci – crowd voting – umożliwia użytkownikom tworzenie rankingów i zestawień, przez oddawanie głosów na wybrane z przedstawionych propozycji. Ostatni model – crowdfunding – otwiera przed firmami możliwość zaangażowania tłumu w finansowe wsparcie danego przedsięwzięcia. Co ważne, wsparcie finansowe nie ma charakteru darowizny. Pomysłodawca projektu oferuje w zamian za dofinansowanie określone świadczenie zwrotne (miejsce na konferencji, umieszczenie nazwiska w książce, pakiet materiałów informacyjnych, gadżety itp.). „Deloitte szacuje, że w 2013 r. dzięki mechanizmowi finansowania społecznościowego internauci sfinansują projekty na łączną kwotę 3 mld dol.” – puentuje przedstawicielka agencji Think Kong. (es)