Handlarze fanów

dodano: 
13.09.2011

Autor:

Magda Jędrusiak, social media manager, Kalicińscy.com.
komentarzy: 
0

Facebook to tygiel narodowości, ale chyba tylko Polacy wpadli na pomysł, jak za pomocą kilku zgrabnych metod socjotechniki zrobić na nim nielegalny interes.

W ostatnim czasie pojawiło się na Facebooku zatrzęsienie dziwacznych, rozdawniczych eventów. A to rozdawano buty, a to bluzy dla pierwszych 300 000 fanów… Część wydarzeń opatrzono dopiskiem „polska edycja”. Wykorzystując ludzką naiwność, przedsiębiorczy naciągacze tworzyli bazy fanów. Rozsiewając się wirusowo (taka jest mechanika eventu) fan page pozyskiwał kolejnych nieświadomych oszustwa użytkowników.

Może to trochę dziwić, bo przecież w dzisiejszych czasach nie ma niczego za darmo. Tym bardziej, że eventy były tworzone przez strony typu „nagradzamy”, nieobrandowane, bez nazw, nazwisk i adresów. Nikt z lajkujących nie zastanawiał się, kto jest tak hojny, że za nic rozdaje 300 000 bluz, nikt nie przeliczał, jaki byłby to koszt (także wysyłki). Kiedy tylko pojawiała się pokusa – wizja butów  czy bluzy z kapturem i napisem „Lubię to”, użytkownicy rzucali się do walki. Ba, sugerowali udział w evencie znajomym, często wklejając na ich tablicę link do wydarzenia. Co kuriozalne, robili dokładnie to, o co prosił ich tzw. farmer, czyli oszust zbierający fanów po to, by później sprzedać ich na serwisie aukcyjnym. Zgodnie z instrukcją (przykład autentyczny, zachowałam oryginalną pisownię): „aby wziąć udział, każdy uczestnik musi wykonać następujące rzeczy:

1. Należy polubić stronę „google buty” – oficjalnego i jedynego organizatora konkursu [tu link].

2. Kliknąć „wezmę udział” na stronie wydarzenia.

3. Zaprosić wszystkich swoich znajomych i udostępnić wydarzenie na ich tablicy (system w ten sposób zweryfikuje wszystkich uczestników, co jest bardzo ważne).

4. Wejść na „Google buty” [link] Napisać na tablicy strony „Biorę udział” oraz rozmiar po myślniku (system sam zapisuje rozmiary dla poszczególnego uczestnika– to bardzo istotne).

I tak interes się kręci, a kolejne fan page’e powstają jak grzyby po deszczu, korzystając z wypracowanego już schematu.

Co dzieje się dalej z fanami? Gotowa strona, np.: „Kocham Słońce” lub inna z tematem na wysokim poziomie ogólności („Nienawidzę poniedziałków”, albo „Kocham Muzykę”) – trafia na portal aukcyjny (np. Allegro). Tam można zamówić u sprzedawcy konkretną liczbę fanów. Enigmatyczne firemki reklamują się, chwaląc zadowolonymi klientami i dając gwarancję sprowadzenia „fanów jakościowych (którzy będą się odzywać!) legalnie i bez wysyłania spamu do użytkowników, jak niektórzy”. Tytuł: „Nakarm. Pozyskiwanie fanów w serwisie Facebook”. Wyboldowany tekst głosi: „nieskończona ilość fanów, możesz kupić 5 pakietów i zapewnimy Ci 5000 fanów!” Wystawiona przez użytkownika „nakarm” aukcja na 10 000 fanów jest obecnie wylicytowana na 338 zł. I jest to kropla w morzu.

Takie aukcje są nielegalne. Handel danymi osobowymi, przetwarzanymi  na własną ręką, podpada pod paragraf. GIODO* może nałożyć karę dla przedsiębiorcy w wysokości 50 tys. złotych, a dla osób fizycznych do 10 tys. zł za nieprawidłowo przetwarzane dane. Mimo że Facebook nie podlega polskiej jurysdykcji (i na tym głównie bazują oszuści), podlegają jej polscy obywatele.

„Farmerzy” chcący się wzbogacić kosztem innych łamią nie tylko polskie prawo, ale i najważniejsze punkty regulaminu społecznościowego giganta. Wszystkie konkursy na Facebooku powinny być przeprowadzane za pomocą aplikacji, która najpierw zapyta użytkownika o pozwolenie na udostępnienie jego danych. Powinny także posiadać swój regulamin. W każdym momencie trwania konkursu użytkownik może zrezygnować z używania aplikacji i usunąć z niej swoje dane. Zatem każdy konkurs z wykorzystaniem walla, eventu czy jakiejkolwiek innej funkcjonalności Facebooka jest nielegalny z założenia. Każdy użytkownik portalu podlega regulaminowej ochronie. W „Terms of Use” możemy wyczytać, że ktokolwiek zbiera dane użytkowników, musi im jasno wyjaśnić, po co je zbiera i jak ma zamiar je wykorzystać.

Użytkownicy biorący udział w opisanych eventach mogą zaraportować stronę przez Facebooka i odznaczyć ją jako spam. Jak jednak powszechnie wiadomo, gigant nie ma zbyt sprawnego aparatu ustalania winnych, dlatego prosi użytkowników o raportowanie podejrzanych stron/eventów: „Report Violations. You should report any security violations to us on this help page”. Jak to zrobić? Wystarczy kliknąć „Report Page” (Zgłoś: Strona) pod awatarem takiej akcji i zaznaczyć opcję spam.

Istnieje silna potrzeba edukowania użytkowników o ich prawach. Jak słusznie zauważa także GIODO: Facebook powinien przedstawić regulamin w językach narodowych tak, by każdy mógł się z nim bezpośrednio zapoznać. Użytkownicy Facebooka nieświadomi swoich praw,  podążając za tym, co darmowe i niewymagające specjalnego zaangażowania, stają się ofiarą coraz powszechniejszego procederu. Wysyp firm, które specjalizują się w tym – eufemistycznie nazwanym „pozyskiwaniem fanów” – biznesie, można obejrzeć chociażby na Allegro. Wystarczy wpisać słowo-klucz „Facebook”. Mało tego, naciągacze uzyskują przychylne komentarze od swoich kontrahentów. Zjawisko zatacza coraz szersze kręgi, bo przecież „Zrobiliśmy już ponad 300 kampanii reklamowych w tym roku. Prawie 40 proc. z nich to kampanie, które miały na celu uzyskanie minimum 10 000 fanów, w wielu przypadkach te liczby były o wiele większe”.

Branża reklamowa nie powinna pozostawać głucha na tego typu postępowanie, konieczność interwencji jest tutaj oczywista. Powstało już kilka artykułów na ten temat. Użytkownicy sami zaczynają podsyłać sobie linki o zjawisku, edukować znajomych, powstają instrukcje raportowania pojawiające się na portalach takich jak Wykop czy Kwejk. Zaczynają działać, chociaż patrząc na odzew i liczbę fanów każdej z oszukańczych akcji/stron (np.: „WAKACJE” dobijają do 100 000) wciąż jeszcze ci „wyedukowani” są w mniejszości. Farmy fanów idące na ilość, a nie na jakość, mają się dobrze, a handel kwitnie w najlepsze. Nie będzie bezzasadnym twierdzenie, że jest to kuriozalne wykorzystanie mody na przechwalanie się statystyką. Skoro jest podaż, to musi być popyt, a pompowanie liczb nigdy nie przekłada się na realne zaangażowanie w dyskusję na fan page’u, nie mówiąc już o zdobyciu wartościowego fanowskiego contentu.

Polska epidemia marketingu szemranego, w pokątnie wynajmowanych kawalerkach czy pokojach rodziców, będzie się rozwijać, póki nie zmieni się świadomość użytkowników. Ewentualnie – gdy pojawią się pierwsze wyroki sądowe. Sprawy nie wolno marginalizować, inaczej pole do nadużyć i oszustw zrobi się na tyle duże, że sam wizerunek profili markowych (prowadzonych legalnie) zostanie nadszarpnięty. Ludzie będą do nich podchodzić jeszcze bardziej nieufnie, doszukując się oszustw.

Żadna szanująca się agencja reklamowa nie może pozwolić sobie na kupowanie fanów, gdyż po pierwsze, jest to złamanie zasad fair play, a po drugie, jest to po prostu niezgodne z prawem. Taki podmiot musi liczyć się nie tylko ze środowiskowym ostracyzmem, ale także z ludźmi, którzy pewnego dnia mogą po prostu się zbuntować i najzwyczajniej w świecie odlajkować profil (chociażby po nagłośnieniu sprawy w mediach). Ludzie nie mogą być traktowani jak towar, tylko po to, by figurować jako liczba w raporcie dla klienta. Działanie takie mści się przy głębszej analizie społeczności. Jest to także narażenie na szwank dobrego imienia klienta, przekładanie na niego złych praktyk i psucie rynku.  Fan kupiony na serwisie aukcyjnym nie ma żadnego znaczenia, ponieważ ani on, ani jego znajomi nie mają zwykle pojęcia o tym, że właśnie „polubili” profil brandu. Dla marki są bezwartościowi, mogą wręcz stać się ogniskiem zapalnym, kiedy zorientują się, że z niewyjaśnionych przyczyn nagle lubią produkt X. Agencja, która chce mieć coś do powiedzenia na Facebooku, powinna znać jego regulamin i wiedzieć dokładnie, jakie działania może, a jakich nie może podejmować na tym portalu społecznościowym.

W ostatnich miesiącach mamy wysyp agencji mieniących się „ekspertami” w dziedzinie social media. Jest jednak sporym nadużyciem żerować na niewiedzy innych, by tylko złapać jakiekolwiek zlecenie. Kto wie, czy to nie właśnie dla nich powstają farmy fanów?

Przygotowując się do poruszenia tego tematu na łamach „Marketingu w Praktyce”, rozmawiałam z osobą, która sprzedawała fanów na jednym z portali. Była bardzo pewna siebie, twierdziła, że pozyskanie 100 000 fanów jest zadaniem na miesiąc, góra półtora. Cena „za głowę” to „11 gr od fana – mniej się nie da…” – tłumaczyła. Zapewniła o profesjonalizmie, dodając, że „w grę nie wchodzi żaden bot, tylko sprawna, ręczna selekcja”. I na końcu podsumowała: „Ok, to przelewem czy fakturą?”. Tak właśnie wygląda szara rzeczywistość, bez strategii i bez wartościowych case’ów.

Powyższy artykuł opublikowany został we wrześniowym  numerze magazynu Marketing w Praktyce

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin