komentarzy: 
3

Amerykański tygodnik naukowy „Science” zaapelował do naukowców o dialog społeczny. To kolejny z głosów o to, aby uaktywnić świat nauki w obszarze komunikacji ze społeczeństwem. Potrzebny, ale niewystarczający. Dlaczego wymagamy tego tylko od naukowców?

W lipcu Informacyjna Agencja Radiowa podała, że Joanne Carney, szefowa działu relacji z rządem Amerykańskiego Towarzystwa Wspierania Nauki (AAAS), wydawcy tygodnika „Science”, wezwała naukowców do podjęcia działań popularyzujących naukę[1]. W komunikacie powołano się na jej słowa: „Badacze powinni być rzecznikami nauki nie tylko w parlamentach, ale także w podstawówkach, w muzeach i kościołach”. Zgadza się. Badacze powinni dbać o wizerunek nauki. Tak, jak każdy z nas powinien dbać o reputację swoją i swojego pracodawcy czy też branży, dla której pracuje.

„Naukowcy powinni lepiej informować ludzi o swoich badaniach”. Święta prawda. Znana nie od dziś. Pytanie tylko, jak mają tego dokonać? Czy są tego uczeni? Czy są do tego motywowani? A przede wszystkim – czy w realiach, w których priorytetem są punkty za publikacje, a codzienne obowiązki w ramach etatu obejmują także dydaktykę, rzeczywiście mają na to czas?

Problem komunikacyjny to chleb powszedni

Zanim zaczniemy oczekiwać od naukowców umiejętności komunikowania wyników swoich badań społeczeństwu, zastanówmy się przez chwilę, jak wygląda dialog społeczny w innych obszarach naszej rzeczywistości. Czy administracja publiczna i politycy wyróżniają się na tym tle? Chyba nie bardzo skoro co roku kluczowy polski miesięcznik branży medialnej publikuje ranking antyrzeczników, w którym królują rzecznicy ministerstw. Czy zatem wzorem może być biznes? Różnie bywa. Raz lepiej, raz gorzej. Dziennikarze mogliby powiedzieć więcej na ten temat. Na pewno jego przewagą jest to, że firmy mają środki finansowe, które można przeznaczyć na agencje PR czy własne biuro prasowe.

Mam wrażenie, że z nauką jest podobnie, jak z trzecim sektorem. Pracują w niej ludzie wrażliwi na świat, skoncentrowani na tym, co kochają najbardziej, czyli uprawianiu nauki, zapaleni, aby odkrywać więcej. Z tego żyją, to potrafią, w tym chcą osiągać więcej. Czy chcielibyśmy, aby aktywiści z misją porzucili ją i zaczęli się uczyć PRu, aby stać się ekspertami od komunikacji?

Bo naukowcy są oderwani od rzeczywistości

To zdanie, które często powraca. Zgadza się. Ale kto nie jest? Artyści też funkcjonują w świecie, który sobie tworzą. I dzięki temu dostarczają nam przeżyć kulturalnych czy rozrywki. A programiści? Czyż o nich też się nie mówi, że ciężko się z nim współpracuje, a nawet rozmawia? Czy problemy komunikacyjne nie są na stałe wpisane we współczesne realia, gdzie specjalizacja i niszowe kompetencje, dające przewagę na rynku pracy są najbardziej oczekiwane? Dział sprzedaży vs. dział logistyczny, dział marketingu vs. dział PR, dział finansowy vs cała organizacja. Żyjemy w świecie, w którym problemy komunikacyjne się pogłębiają, bo docenia się fachowość w danej dziedzinie, a ta zawiera w sobie specyficzne słownictwo i sposób patrzenia na problemy z perspektywy charakteryzującej dany obszar wiedzy. Z nauką jest podobnie. Ale to od jej przedstawicieli wymagamy więcej niż od innych. Dlaczego nie wezwiemy wszystkich grup zawodowych do tego, aby lepiej się komunikowały ze światem zewnętrznym?

Nauka powinna otworzyć się na biznes

To też jeden ze sloganów, które jak bumerang powracają w debacie publicznej. Zgadza się. Ale czy biznes nie powinien się też otworzyć na naukę? Przedsiębiorcy, tak samo jak naukowcy, mają swój świat pojęć, zachowań i priorytetów. Dlaczego więc tylko naukowcy mają się nauczyć mówienia językiem biznesu? Oczywiście można użyć argumentu „bo to biznes płaci”. Ale ostatecznie przy udanej obopólnej współpracy każda strona zyskuje.

Z mojego doświadczenia w pracy na stanowisku kierownika biura prasowego i PR wynika, że rzadko myśli się o tym, aby wrócić do naukowców z informacją zwrotną. Agencje PR poszukują dla swoich klientów naukowców, którzy mogliby wystąpić w roli ekspertów podczas konferencji prasowych, wziąć udział w kampanii społecznej, skomentować wyniki badań czy zrealizować projekt badawczy. Rozmowa trwa do czasu, gdy poszukujący otrzyma informacje o tym, czy uczelnia dysponuje ekspertem i jaki jest koszt współpracy przy danym projekcie. Prosi o rezerwacje terminu w kalendarzu naukowca. I tyle. Zdarza się, że koncepcja projektu się zmienia, pojawia się inna kandydatura eksperta, ale nie zdarza się, aby naukowiec otrzymał informację o odwołaniu współpracy. Tymczasem data w kalendarzu zaklepana, a lista projektów wydłużona. Trudno się dziwić, że kolejne pytanie od agencji PR spotyka się z większą rezerwą lub wręcz niechęcią. Naukowcy potrzebują wiedzieć z wyprzedzeniem, jeśli coś już jest nieaktualne.

Parcie na szkło

Dyskusje dotyczące skali działań popularyzujących naukę w Polsce kończą się zwykle smutnym wnioskiem. Winą obarcza się najczęściej naukowców, bo nie chcą, są zamknięci, niedostępni, zaszyci w laboratoriach, numeru stacjonarnego nie odbiorą, a komórki nie dadzą. Tymczasem tak jak w każdej innej branży, tak i w nauce są utalentowani mówcy, osoby, którym tłumaczenie zawiłych zjawisk w prosty sposób nie sprawia większego problemu, a wręcz sprawia przyjemność. Problem polega na tym, że do wielu z nich nie da się dotrzeć. Są ukryci w hierarchicznych strukturach naukowych, które dbają o to, aby naukowcy już na wczesnym etapie kariery naukowej, nie zaczęli przejawiać tendencji „do gwiazdorzenia” określanej często jako „parcie na szkło”, nawet jeśli nie chodzi wprost o wystąpienia w mediach.

Nie krytykuję tego, bo tak zbudowany jest świat. Zespoły mają szefów, a ci dyktują reguły gry. Warto jednak zdawać sobie sprawę z takiego stanu rzeczy.

Szukać igły w stogu siana

W dobie komunikacji Web 2.0 można przyjąć, że jednym ze wskaźników otwarcia jednostek naukowych na współpracę ze światem pozanaukowym jest to, czy na swojej stronie internetowej zamieszczają kontakt dla mediów lub kontakt do działu promocji lub informacji[2]. Jak na tym tle wypada 350 jednostek naukowych (w tym 216 jednostki działające w strukturach 63 uczelni i 137 ośrodków niezależnych od szkół wyższych, np. instytutów PAN), które w 2011 roku otrzymały od MNiSW najwyższą ocenę parametryczną (kategorię pierwszą), a więc tych, którym jest najbliżej do chwalenia się osiągnięciami swoich pracowników[3]?

Z przeprowadzonej przeze mnie we wrześniu 2012 roku analizy wynika, że na stronach internetowych 90 proc. jednostek działających poza strukturami uczelni nie było ani telefonu, ani adresu e-mail ułatwiającego światu zewnętrznemu kontakt z instytucją.

Natomiast ponad 80 proc. uczelni, w strukturach których działa pozostałe 216 jednostek, nie podawało wówczas na swojej stronie www ani kontaktu do rzecznika prasowego, ani biura promocji[4]. Po co szukać igły w stogu siana, jeśli nie mamy dostępu do samego stogu?

Problem z reaktywnością, a do inicjatywy wciąż bardzo daleko

Utrudniony kontakt z jednostkami naukowymi to nie wszystko. Nawet gdyby każda instytucja zatrudniająca badaczy podawała na swojej stronie WWW odpowiedni kontakt telefoniczny i to jeszcze taki, pod którym zawsze można znaleźć pomocną osobę, problem komunikacyjny nie zostałby rozwiązany. Naukowcy chcą informować świat o swoich badaniach i osiągnięciach, ale nie wiedzą, jak to robić i nie mają profesjonalnego wsparcia. Tymczasem nauce potrzebna jest inicjatywa. Bez proaktywności nie da się zainteresować społeczeństwa prowadzonymi projektami, o których wiedzą jedynie zespół badawczy, afiliowana instytucja i ewentualnie grantodawca, jeśli projekt jest finansowy z zewnętrznego źródła.

Na adres e-mail Polskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Naukowych Naukowi.pl, które skupia blisko 50 profesjonalistów zajmujących się popularyzacją nauki w Polsce, w tym uznanych autorów publikacji i audycji naukowych z mediów ogólnokrajowych, wpływa tygodniowo kilkanaście wiadomości e-mail z całej Polski. Pochodzą od mniej niż 10 ośrodków naukowych, tym 3 uczelni. Tylko kilka z tych instytucji same znalazły stowarzyszenie i doszły do wniosku, że warto informować jej członków o newsach ze świata nauki[5].

Rzecznicy nauki

Zdaniem Joanne Carney, cytowanej w tygodniku „Science”, na którą IAR powołał się w swojej depeszy, rzecznicy naukowi mogą wpływać na decyzje polityków i wpływać na jakość wielu obszarów życia. Zgadza się. Jest wiele rozwiązań, które można wykorzystywać, aby poprzez nagłośnienie wyników badań naukowych pozytywnie wpłynąć na kształt życia społecznego, w tym bliska współpraca z mediami, tworzenie portali poświęconych danej problematyce, organizacja spotkań integrujących przedstawicieli różnych sektorów czy branż, inicjowanie kampanii społecznych, lobbying, współpraca z NGO czy bezpośrednie docieranie do określonych grup społecznych, które mogą być beneficjentami projektów badawczych.

Pytanie, czy naukowcy rzeczywiście muszą te rozwiązania znać i umieć je samodzielnie wdrożyć? Czy przypadkiem taki obowiązek nie wpłynąłby negatywnie na jakość nauki i dydaktyki? (Przypomnę, że w debacie nad nauką polską mówi się wiele o obszarach wymagających poprawy. Ostatnio na przykład o jej peryferyjności[6]. Zatem już samych oczekiwań formułowanych wobec badaczy, a związanych z jakością nauki jest wiele).

Do tanga trzeba dwojga

Zmotywujmy naukowców do myślenia o idei „nauka dla społeczeństwa” poprzez odpowiednie rozwiązania systemowe (np. włączenie konkretnych działań popularyzujących naukę do systemu ewaluacji). I nie bójmy się przełożyć ciężaru popularyzacji nauki, wzorem innych krajów europejskich czy USA, na osoby, które zawodowo zajmują się komunikacją, a szczególnie naukową (ang. scientific communications consultant).

Apeluję do wszystkich zainteresowanych wynikami badań polskich naukowców. Przyłóżmy się do tego, aby lepiej rozumieć język nauki, pytajmy naukowców o ich obawy, oczekiwania, potrzeby i wychodźmy im na przeciw. Obustronne zrozumienie to stary i sprawdzony mechanizm relacji międzyludzkich, który pomaga osiągnąć sukces tam, gdzie w grę wchodzą różne kompetencje, potrzeby, cele, doświadczenia.

O kim jest ten tekst?

O mądrych, ambitnych, rzetelnych naukowcach, którzy poważnie podchodzą do swojej pracy, skupiają się na merytoryce i dydaktyce, czyli tym, co w ich świecie jest najważniejsze, dostają granty, wygrywają konkursy, pną się po szczeblach kariery naukowe, uczą studentów. Mają tak dużo wszystkich obowiązków, że rzadko starcza im czasu i energii, aby zaangażować się w dialog z innymi grupami społecznymi.

 

[2] Z moich doświadczeń w pracy rzecznika prasowego uczelni wyższej wynika, że dział promocji czy biuro prasowe jest pierwszym miejscem kontaktu nie tylko dla mediów, ale też dla biznesu, administracji publicznej czy sektora NGO. Świat zewnętrzny postrzega te komórki jako dedykowane całej komunikacji zewnętrznej.

[3] Ocena parametryczna jednostek naukowych obejmuje m.in.: ilość i jakość publikacji pracowników naukowych zatrudnionych w jednostce (szczególnie ważne są publikacje w czasopismach znajdujących się na liście JCR), ilość międzynarodowych projektów badawczych oraz uprawnienia do nadawania stopni i tytułów naukowych. Badaniem objęłam 350 z nich, a więc wszystkie, które otrzymały kategorię pierwszą, a co za tym idzie zostały sklasyfikowane jako najbardziej efektywne dla rozwoju polskiej gospodarki i nauki.

[4] Cały artykuł można przeczytać w publikacji, która ukazała się po konferencji „Marketing instytucji naukowych i badawczych” zorganizowanej przez Instytut Lotnictwa jesienią 2012 roku („Wirtualne biuro prasowe jako skuteczne narzędzie komunikacji naukowej”, Natalia Osica, str. 343-349, http://ilot.edu.pl/prace_ilot/public/PDF/spis_zeszytow/225_2012/20_Osica.pdf).

[5] Autorka jest prezesem Polskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Naukowych Naukowi.pl

[6] „Uciec z peryferii nauki”, Dominik Antonowicz, Michał Bilewicz, Emanuel Kulczycki, Gazeta Wyborcza, 13 czerwca 2014

komentarzy:
3

Komentarze

(3)
Dodaj komentarz
28.08.2014
20:46:40
Alicja Waszkiewicz
(28.08.2014 20:46:40)
Słuszny głos. Na polskich uczelniach wciąż brakuje profesjonalnego połączenia pomiędzy światem nauki i mediów. Skutkuje to choćby powtarzaniem ekspertów w komentarzach do wydarzeń (zwłaszcza ze zakresu newsów politycznych w telewizji), dziennikarze po prostu dzwonią tam, gdzie już dzwonili. Z drugiej strony zbyt często naukowcy nie wykorzystują potencjału mediów, aby opowiedzieć o swoich dokonaniach.
10.08.2014
10:16:38
Paweł Możdżyński
(10.08.2014 10:16:38)
Problem leży też w specyfice mediów i etyce pracy dziennikarskiej. Chętnie dawałem różnego rodzaju krótkie komentarze do programów informacyjnych do czasu, kiedy moja jedna z moich wypowiedzi okazała się sprzeczna linią redakcji, w związku z czym puszczono tylko wypreparowany fragment mojego komentarza, w ten sposób zniekształcając moją myśl. Od tej pory niechętnie współpracuję z mediami na zasadzie nagrywanych wypowiedzi.
05.08.2014
11:20:20
Michał Bilewicz
(05.08.2014 11:20:20)
Bardzo ciekawy artykuł. Problemem jednak są też sami dziennikarze, którzy w wielu wypadkach domagają się wypowiedzi wykraczających poza kompetencje badaczy. Uczelnie dbając o częste pojawianie się swojej marki w mediach mogą wywierać presję na naukowców, by wypowiadali się jak najczęściej - nagradzając również tych, którzy wypowiadają się poza obszarem swoich kompetencji. A to jest bardzo niebezpieczne dla popularyzacji wiedzy, gdyż odbiorcy nie są zwykle w stanie odróżnić ekspertyzy od pseudo-ekspertyzy. Dlatego w pełni popieram postulat tworzenia wykwalifikowanych biur prasowych czy konsultantów, którzy będą dobierać ekspertów wyłącznie zgodnie z ich kompetencjami - oraz wychodzić do opinii publicznej z wynikami naukowymi wartymi popularyzacji.
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin