Świat mój widzę spiskowy

dodano: 
16.08.2006

Autor:

Grzegorz Czwartosz
komentarzy: 
2

Po przeczytaniu artykułu pt. "Co ja widzę? Świat według PR-owców" w  „Trybunie” z 14 sierpnia br. można dostać nie tylko bólu głowy na skutek jakości tego artykułu, ale także bólu egzystencjalnego. Po co wstawać rano z łóżka, gdy można dalej bezpiecznie spać bez zderzenia ze złym światem, rzekomo do cna zmanipulowanym przez jakichś wyimaginowanych w tym artykule PR-owców? Przecież po porannym włączeniu radia natychmiast rozegra się na strategicznym terenie naszego mieszkania wojna masła z margaryną, a w skali makro źli PR-owcy rękami sprzedajnych i leniwych dziennikarzy, nie tworzących, a odtwarzających po PR-owcach, wmówią nam, że właśnie toczące się wojny regionalne tu, ówdzie i jeszcze tam są wojnami dobrymi, bo w słusznych sprawach. W tych warunkach zwleczenie się z łóżka i przywdzianie kapci to już bohaterski zryw. Taki jest „świat według mediów”, a przynajmniej medium jednego – „Trybuny” z 14 sierpnia br.

Artykuł Małgorzaty Borkowskiej pt. „Co ja widzę? Świat według PR-owców” wpisuje się w bogaty polski ciąg publikacji, ukazujących się od początku lat 90., a poświęconych niby public relations, de facto zaś nie wiadomo czemu. Na pewno wpisuje się on w ten katalog pseudopublicystycznych uszczypliwości, z których płynie jeden tylko przekaz: Fach zwany PR to taki diabelski zawód, w którym jego reprezentanci mają z tyłu głowy wystawione rogi uczynione z dwóch palców nie tyle ręką rynku, co ręką biednego manipulowanego, masowo ogłupianego społeczeństwa. Zupełnie tak, jak gdyby fach dziennikarski był od tych rogów wolny. Tu pytanie do redakcji „Trybuny” o to, czy nie szkoda czasu, miejsca i energii na takie teksty? Są one już tak wielką polską klasyką, że od lat są już nudne, a to godzi nie w PR-owców, lecz w warsztat dziennikarski. Można już przygotować do druku sążnistą, acz mało ciekawą, antologię tego typu niedorzeczności polskich dziennikarzy. Jak wielu w Polsce przed nią „edukuje” Małgorzata Borkowska czytelników „Trybuny” w kwestii tego, iż uprawianie public relations jest zawodem i dla wspomnianych powyżej rogaczy, i dla brodaczy, gdyż poranne spojrzenie w lustro przy goleniu połączone z odrobiną szacunku dla siebie nie jest w tym zawodzie przewidziane. Polscy specjaliści PR w zasadzie dawno już przestali na takie groteskowe teksty reagować, bywają jednak chwile, gdy przekroczona zostaje jakaś niedobra granica. Artykuł Małgorzaty Borkowskiej ma tyle wspólnego z public relations, ile profil „Trybuny” z ultraprawicowością. W swoim artykule jego autorka nie potrafi nawet zdefiniować tego, o czym pisze. Nadała mu mylący tytuł sugerujący, iż jest w nim mowa o public relations, gdy nie jest to prawdą. Może jest to artykuł o słynnych na całym świecie kreacjonistach amerykańskich z ich „guru” Frankiem L. Marshem; może jest to artykuł o amerykańskich tzw. spin doctorach; może jest to artykuł o patologiach na poboczach public affairs. Na pewno nie jest to artykuł o public relations. Tej rzeczy środowisku zawodowemu PR autorka nie wmówi. Dramat polega jedynie na tym, że wmawia czytelnikom „Trybuny”. Żyje na świecie wystarczająco dużo ludzi znających osobiście i pamiętających Sama Blacka, zwanego „ojcem światowego PR”, który w swojej nieskończonej skromności i wierności ideałom, jeśli czegokolwiek o PR nauczał, to tylko jednego, że PR to nic innego, jak mówienie prawdy. Tego uczył na całym świecie otoczony wielkim szacunkiem i to na szczęście spisał w swoich niezliczonych publikacjach. Tez swojego artykułu nie wmówi Małgorzata Borkowska także polskiemu środowisku PR, bo i w Polsce nie brak ludzi pamiętających jeszcze Sama Blacka i znających go osobiście, jeśli nie z kongresów International Public Relations Association (IPRA), to z innych okazji.

Czytelnikom swojego artykułu ugotowała autorka w jednym kotle potrawę zaiste unikatową i nie do strawienia. Z powodu swojej „jakości” i nieokreśloności, o czym on właściwie jest, w zachodniej redakcji artykuł taki nie przebiłby się przez sam tylko poziom sekretarza redakcji. W polskich mediach nie ma jednak takiego paszkwilu na PR-owców, jaki nie poszedłby do druku. Do jednego kotła owej strawy dla czytelników „Trybuny” powędrowały wrzucone tam ręką Małgorzaty Borkowskiej public relations, public affairs, lobbing, wojskowe PSYOPS wraz z clausewitzowską teorią wojny informacyjnej, powędrował do tego kotła w pewnym sensie nawet mistrz Sun Zi. Otrzymał czytelnik „Trybuny” ostrą potrawę doprawioną chińską przyprawą sprzed 2,5 tys. lat. A imię tego semantycznego, pojęciowego, merytorycznego gulaszu misz-maszu jest dla Małgorzaty Borkowskiej jedno – PR. Zabrakło jedynie stopni wojskowych PR-owców nieustannie walczących ze społeczeństwami za pomocą wyrafinowanej wojskowej metody PSYOPS.

Stany Zjednoczone jawią się w tym artykule jako kraj płonących stosów książek Sama Blacka, bodaj największego autorytetu moralnego profesji PR, idealisty i mentora wielu pokoleń specjalistów kulturalnego, uczciwego public relations na całym świecie. Umarł Black zaledwie w roku 1998 a już „40 proc. informacji medialnych”, jak czytamy w rozpatrywanym artykule, nie ma nic wspólnego z naukami Blacka za sprawą rozpasanych agresywnych PR-owców. A może „40 proc. informacji medialnych” cierpi na niedoskonałość z zupełnie innego powodu? Z powodu takiego oto, że PR-owiec słyszy w telefonie od dziennikarza to, czy ma zapisać plik Worda z komunikatem prasowym jako plik na IBM PC, czy może na Macintosha – niepotrzebne skreślić w zależności od komputerów używanych w redakcjach? O zerowym wówczas procesie weryfikacyjnym, stanowiącym podstawę dziennikarskiej profesji, nawet nie ma potrzeby pisać. Mimo wszystko dobrze, że „Trybuna” nie jest tabloidem i że ma swojego wiernego wyrobionego czytelnika z IQ pozwalającym ocenić także skalę zjawisk opisywanych przez Małgorzatę Borkowską i ich rzeczywisty wpływ na losy świata oraz wojen na nim toczonych, o czym autorka wyraźnie wszak wspomina.

W swoim artykule podaje autorka jakieś fakty, nazwy jakichś agencji PR, które razem rzekomo stanowiły o przełomowych momentach w historii zawodu zwanego public relations. Niestety, także ta część artykułu jest chybiona. Jest chybiona także przez to, że nie mówi ona o PR. Nie te firmy PR i nie te wydarzenia wyznaczyły kierunek zwrotu w komunikowaniu się władz amerykańskich ze społeczeństwami. Nigdy już i niczego nie da się przyrównać do roku 1991 i do tego, co najpierw zrobiła agencja Hill & Knowlton a następnie Pentagon. Wprawdzie polityką dezinformacyjną ocalono wówczas życie tysięcy żołnierzy, ale od tamtego czasu nikt już bezkrytycznie nie weźmie – jak wówczas – od rzecznika Pentagonu kasety wideo z nagranym rzekomym przygotowaniem do ofensywy z morza, gdy de facto ofensywa ruszyła z pustyni. Tu pytanie – tylko co to ma wspólnego z PR? Owoż nic nie ma wspólnego. Ma to tyle wspólnego z PR, ile miała z PR wspólnego praca agencji Hill & Knowlton dla władz Kuwejtu, czyli nic. Służby trzem panom – kodeksowi etycznemu IPRA, klientowi agencji PR oraz CIA – w PR nie ma, a tego próbowała dokonać w roku 1991 agencja Hill & Knowlton. Robili to nie PR-owcy, jak chciałaby to widzieć Małgorzata Borkowska, ale robili to ludzie pobierający uposażenie z dwóch miejsc. PR-owiec, a już szczególnie ten pracujący w systemie public affairs, pobiera uposażenie wyłącznie z jednego miejsca. Kto pobiera z dwóch miejsc ten PR-owcem nie jest. Tego Małgorzata Borkowska nie jest w stanie przyswoić, zrozumieć, rzetelnie tego opisać i uczciwie przedstawić czytelnikom „Trybuny”.

Niczym owi źli PR-owcy z jej artykułu kreuje Małgorzata Borkowska świat rzekomo rządzony PR-em jakoby przez PR-owców. To świat spisku każdego dnia dokonywanego na zdrowej części społeczeństwa. Na PR, jak wiadomo, znają się w Polsce wszyscy tak samo, jak na medycynie, polityce i obecnie Formule 1. Wszyscy też słyszeli o przekupnych polskich dziennikarzach i PR-owcach razem tworzących świat spisku do pewnego stopnia opisanego przez Małgorzatę Borkowską. Ponieważ wszyscy o tym słyszeli nie policzyłbym ile dziesiątków, a może setek razy, pytałem zawsze i wszędzie owych „wszystkich, co słyszeli”, aby podali jeden konkretny przykład. Nie doczekałem się go nigdy, ale nie ustaję i zawsze pytam, skoro to taki pewnik polskiego życia publicznego. Sam będąc pytanym na tę okoliczność zawsze szczerze odpowiadam – przez 23 lata w mediach, przy mediach, z mediami, czy jakkolwiek inaczej nazwiemy sobie uprawianie dziennikarstwa, publicystyki i/lub PR jeden jedyny raz zaznałem ze strony wielkiego koncernu lotniczo-zbrojeniowego nie nacisku, abym dobrze o nim napisał, skoro było mi dane ujrzeć w nim to, czego zwykli śmiertelnicy nie oglądają, lecz prośby o napisanie czegokolwiek, skoro już zobaczyłem to, co zobaczyłem. Prośba taka, o charakterze przypomnienia, wypływała z tego, że ociągałem się z relacją, gdyż miałem wątpliwości, czy rzeczywiście zobaczyłem coś ciekawego. Jeszcze raz przypominam – chodzi o potężny koncern lotniczo-zbrojeniowy, które to koncerny według większości polskich dziennikarzy i/lub publicystów „rządzą” światem i gospodarką wywołując dla własnych korzyści wojny i manipulując społeczeństwami wręcz popychając je do wojen dla własnych interesów.

Wbrew bałamutnemu tytułowi artykułu nie ma „świata według PR-owców”, bo nie PR-owcy wykładają na wydziałach dziennikarstwa i nie PR-owcy są wydawcami prasy oraz mediów elektronicznych. W taki oto sposób pójście przez dziennikarzy na łatwiznę, ewidentne lenistwo w weryfikowaniu informacji, a wreszcie zawodowa nieporadność są przypisywane innym. PR-owiec jest tu idealnym chłopcem do bicia, jest idealnym szatanem stojącym za kulisami niekompetentnych i nieporadnych zawodowo mediów.

Dla Małgorzaty Borkowskiej PR-owiec jest białokołnierzykową odmianą człowieka po kursie surwiwalowym dla zestrzelonych pilotów, który po dostaniu się do niewoli, bity, kopany, głodzony i rażony prądem, zawsze zezna tylko to, czego na specjalistycznym szkoleniu nauczył go sztab psychologów. To wizja chora, cyniczna i złośliwa. Wizja nie przystojąca dziennikarzowi. Wizja nie dotycząca PR, bo jeszcze raz należy podkreślić, że autorka o PR nie pisze. Tego typu PR-owców nie udało mi się poznać nawet w gigantycznych zachodnich koncernach zbrojeniowych, dla których wiele lat pracowałem jako specjalista public relations i public affairs, czyli w tych koncernach, które według Małgorzaty Borkowskiej trzęsą światem do spółki z Pentagonem wywołując sobie na świecie wojny korzystne dla swoich interesów politycznych i gospodarczych. Przeciwnie – udało mi się tam poznać jako wiceprezesa ds. public relations na przykład byłą kanadyjską dziennikarkę ze sporym dorobkiem, cichą, skromną, kulturalną humanistkę, która na ogólny wydźwięk artykułu Małgorzaty Borkowskiej śmiejąc się zapytałaby zapewne, o jaką planetę tutaj chodzi.

Dlatego też tajemnicą umysłu autorki pozostanie to, o czym rozpatrywany artykuł jest, bo nie o PR. Jeśli o czymkolwiek on jest to o pracownikach z patologicznego pobocza public affairs pracujących w systemie rozkazodawczym i przeznaczonych do jednego straceńczego zadania, a następnie na urzędowy „odstrzał”. Historia zna takich przypadków wiele z samego tylko roku 1991, z czasu tzw. pierwszej wojny z Irakiem. Tylko co to ma wspólnego z PR? Owoż nic nie ma wspólnego. Z artykułu „Co ja widzę? Świat według PR-owców” przesłanie płynie jedno. Można je zawrzeć w zdaniu: „Ludzie, nie dajcie się manipulować PR-owcom”. Odpowiedź na to może być również tylko jedna: „Ludzie, nie dajcie się manipulować takim artykułom, jak artykuł niekompetentnej Małgorzaty Borkowskiej”. Artykułom wietrzącym sensację tam, gdzie nie ma jej od dekad.

W Stanach Zjednoczonych nie dzieje się nic ponad zmodyfikowaną i unowocześnioną teorię różnych operacji Carla von Clausewitza. Pierwiastek „tajemnicy” i „sensacji” jest w tym tak „wielki”, że podręczniki tego rodzaju komunikowania się specjalistów public affairs ze społeczeństwem można sobie kupić, co więcej Pentagon organizuje wspólne seminaria dla mediów cywilnych i wojskowych. Wojsko, nie tylko amerykańskie, wręcz oczekuje od mediów, że pod ściśle określonymi warunkami i w ściśle zdefiniowanych okolicznościach, media wykonają w stanie wyższej konieczności, gdy np. państwo jest w stanie wojny, pracę dezinformacyjną skierowaną przeciwko wrogiej stronie. Można się na to oburzać, ale jednocześnie należy wiedzieć, że tak jest. We współczesnym świecie jest to już swoistą umową społeczną. Wykonywano takie działania, i to nieraz, podczas interwencji NATO w Kosowie, wykonywano je po irackim ataku na Kuwejt. Kto się na to nie godzi, a jest przy tym urzędnikiem państwowym, ten po cichu znika ze swojego stanowiska, jak zniknął nietuzinkowy rzecznik prasowy RAF z czasów pierwszej wojny z Irakiem kierujący się raczej etyką kodeksu IPRA. Tylko co to ma wspólnego z PR? Owoż nic nie ma wspólnego. Tego autorka omawianego artykułu zrozumieć nie potrafi, bo nadałaby mu zupełnie inny tytuł.

PR jest jak lotnictwo. Oba te zawody są fascynujące, tak samo zresztą, jak dziennikarstwo. Oba niezmiernie rozwijają przez całe życie, w obu zachodzi nieustanny brak powtarzalności sytuacji, oba są sztuką zaradności i przetrwania, oba kształcą w człowieku niestandardowe zdolności przewidywania sytuacji, jakie innym nie przyszłyby do głowy. W obu tych zawodach u schyłku życia, na zakończenie kariery zawodowej, mówi się o swoim zawodzie „ciągle wiem, że jednak nic nie wiem”, gdyż oba te zawody, jak rzadko które, uczą odpowiedzialności i pokory na skalę unikatową. Tak je postrzegał Sam Black i tak je wykładał. I oba są normalne. W obu z nich można spokojnie przy goleniu patrzeć w lustro bez moralnego kaca. Miał artykuł Małgorzaty Borkowskiej tyle wspólnego z PR, ile jej macierzysta redakcja ma wspólnego z umiłowaniem obecnych polskich władz.

komentarzy:
2

Komentarze

(2)
Dodaj komentarz
16.08.2006
15:36:51
PB -errata
(16.08.2006 15:36:51)
oczywiście powinno być: Nie sądzę, żeby jakakolwiek publikacja nt. PR w 'TRYBUNIE| wpłynęła istotnie na wizerunek PR. Piotr Bielawski
16.08.2006
15:34:48
Piotr Bielawski
(16.08.2006 15:34:48)
Muszę stwierdzić, że nie rozumiem wzburzenia autora tego tekstu. Na temat PR piszą również bzdury ludzie, którzy sami siebie nazywają specjalistami PR. Nie sądzę, żeby jakakolwiek publikacja nt. PR wpłynęła istotnie na wizerunek PR. Komentowanie tych enuncjacji nobilituje tylko autorkę i jej redakcję. PB
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin