JOW-y i inne manipulacje ordynacjami

dodano: 
04.09.2015

Autor:

dr Wojciech Krzysztof Szalkiewicz
komentarzy: 
0

Realia polskiej sceny politycznej od lat budzą duże emocje społeczne i są źródłem postulatów zasadniczej jej przebudowy. Dlatego praktycznie od dwudziestu pięciu lat polskiej demokracji trwa dyskusja na temat najwłaściwszej metody wyboru władz przedstawicielskich. Trwa też nieustanna manipulacja ordynacjami wyborczymi, bo system wyborczy łatwo się jej podaje.

Demokracja kształtuje się w procesie cywilizacyjnego rozwoju ludzkości – nie jest więc ustrojem stałym. Nie jest to też ustrój doskonały, co zauważył już Arystoteles, zaliczając go do ustrojów „zwyrodniałych”, a chyba najlepiej wyraził Winston Churchill: „Stwierdzono, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”.

Z niedoskonałości tego ustroju wynika też i niedoskonałość praw obowiązujących w demokratycznych państwach, mimo iż cały czas ulegają zmianom. Dotyczy to również ordynacji wyborczych. Same zmiany nie są złe – życie bowiem nie stoi w miejscu. Ważny jest jednak ich cel.

Jak pisał Kazimierz Czaplicki, były długoletni szef Krajowego Biura Wyborczego: „Do ustaw wyborczych powinna mieć zastosowanie zasada stabilności prawa, rozumiana jako zakaz dokonywania w nim zmian, jeżeli nie zachodziły nadzwyczajne okoliczności, jak na przykład radykalne zmiany ustroju państwa i systemu organów państwowych, czy też, gdy dalsze funkcjonowanie obowiązujących instytucji i rozwiązań prawnych grozi wstrzymaniem pożądanych lub niezbędnych przemian społeczno-gospodarczych i politycznych” (O potrzebie stabilności prawa wyborczego…, 2009). Jednak do tej pory zmiany w ordynacjach nie były wprowadzane na skutek „nadzwyczajnych okoliczności”, ale z przyczyn jak najbardziej partykularnych. W związku ze zbliżającymi się wyborami wprowadzano takie regulacje, które miały działać na korzyść ugrupowań, które je wprowadziły. Nie bez przyczyny brytyjska politolog, prof. Pippa Norris stwierdza, że na całym świecie „systemy wyborcze są efektem brudnych, zyskownych kompromisów między rywalizującymi frakcjami politycznymi walczącymi o przetrwanie, zdeterminowanymi przez uzyskanie władzy politycznej".

Analiza zmian w ordynacjach wyborczych do polskiego Sejmu wskazuje, iż główną motywacją ich projektodawców było dążenie do zapewnienia sobie (swojemu ugrupowaniu) możliwie największej liczby mandatów w kolejnej kadencji, głównie poprzez zmianę formuły ich podziału (z d’Hondta na Sainte–Laguё i na odwrót). Jednak najbardziej znaną manipulacją w tym obszarze jest wprowadzenie do polskiego systemu wyborczego przez koalicję PiS-Samoobrona-LPR instytucji „blokowania list kandydatów” we wrześniu 2006 roku. Poza tym zmieniano również liczbę okręgów wyborczych, przesuwając ich granice, zmieniając liczbę przydzielonych im mandatów i wiele innych szczegółów ordynacji wyborczych.

Zawsze konieczność tych zmian uzasadniana jest hasłami wprowadzenia „sprawiedliwszego” systemu wyborczego, czy też pozwalającego na wyłonienie „silnego i skutecznego rządu”, lub też – tak jak obecnie, przed referendum w sprawie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych i finansowania partii politycznych – usunięcia z polskiej sceny politycznej „partiokracji”.

Partie, które rządzą, współrządzą bądź mają na to realne szanse, bronią istniejącego systemu wyborczego, co najwyżej popierając zmiany, dzięki którym uzyskają jeszcze więcej dodatkowych korzyści. Natomiast ugrupowania opozycyjne, zwłaszcza pozostające poza parlamentem, są orędownikami jego radykalnych zmian, widząc w nich szansę na zmianę status quo. W zależności więc od oczekiwanych korzyści, partie są albo zwolennikami formuły proporcjonalnej, albo większościowej, albo mieszanej. W swojej argumentacji zapewniają, że ich propozycje dotyczące systemu wyborczego są „eliksirem” na kryzys demokracji, eksponują ich zalety, znacznie mniej miejsca poświęcając ich wadom.

Zwolennicy JOW-ów też widzą w nich – jako wartość nadrzędną – zmuszenie polityków do mocnego i stałego kontaktu ze swoimi wyborcami. Pomijają przy tym całkowicie kwestię, że w wybranym tą metodą parlamencie zabraknie ugrupowań uzyskujących mniejsze, choć nadal społecznie i politycznie znaczące poparcie elektoratu. Pokazały to już m.in. wybory do Senatu w 2011 roku przeprowadzone po raz pierwszy w formule okręgów jednomandatowych, w wyniku których w izbie wyższej naszego parlamentu znalazło się tylko czterech senatorów niezależnych, a dwie główne partie obsadziły 94 fotele. W majowych wyborach parlamentarnych w „ojczyźnie JOW-ów” – Wielkiej Brytanii, Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa – trzeci siła polityczna, która zdobyła 12,6 procent głosów, uzyskała jedno (!) miejsce w Izbie Gmin. Niedawno krakowski socjolog, dr Jarosław Flis przedstawił symulację składu „jednomandatowego” Sejmu, opartą na wynikach pierwszej tury ostatnich wyborów prezydenckich, w których temat JOW-ów stał się kluczowym hasłem kampanii Pawła Kukiza, który uzyskał w nich ponad 20 procent głosów. Jak wynika z wyliczeń dra Flisa – „armia Kukizów” otrzymałaby w tym „teoretycznym” Sejmie również jeden mandat.

W toczącej się obecnie dyskusji na temat okręgów jednomandatowych wśród politologów przeważa opinia, że „lekarstwo może być gorsze niż choroba”. Zmiana ordynacji nie gwarantuje sama w sobie odrodzenia klasy politycznej, a może tylko utrwalić „polityczny duopol” PO i PiS, eliminując ze sceny pozostałe ugrupowania polityczne. Wprowadzone w 2002 roku bezpośrednie (a więc „jednomandatowe”) wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów nie zlikwidowały patologii we władzach samorządowych (nie zwiększyły też zainteresowania obywateli sprawami swoich lokalnych środowisk – w 2002 roku frekwencja wyborcza wyniosła 44,23 proc, w 2014 – 47,4 proc.). Nie da się przecież przez zmianę systemu wyborczego wyleczyć naszej „klasy politycznej” z egoizmu, zachłanności, braku kompetencji i innych wad. Wiara, że jakość demokracji zależy od systemu wyborczego jest złudna.

Nikt odpowiedzialny nie udzieli też jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, który model ordynacji wyborczej jest lepszy. Każdy ma zastosowanie w innych warunkach i wywołuje inne skutki polityczne. Każdy musi też zmierzyć się z „polityczną kwadraturą koła”: jak wyłonić organ ustawodawczy jak najpełniej odzwierciedlający swoim składem preferencje wyborców, a zarazem zdolny do wyłonienia stabilnej większość rządowej.

Równocześnie bardzo szkodliwe może okazać się przenoszenie systemu wyborczego z jednego państwa do drugiego z pominięciem aspektów kulturowo–historycznych. Nie każda ordynacja da się zastosować wszędzie. Nie zawsze jej stosowanie przynosi takie same rezultaty. Decyduje o tym wiele czynników, w tym nawet warunki geograficzne czy klimatyczne.

dr Wojciech Krzysztof Szalkiewicz, jest autorem m.in. książki „Manipulacje w polskich kampaniach wyborczych”

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin