Polityczne maliny

dodano: 
10.02.2017

Autor:

Dr Krystian Dudek
komentarzy: 
0

Aktorzy naszej sceny politycznej starają się, jak mogą. Niestety, Oscara (a nawet nominacje) za rolę pierwszoplanową trudno przyznać, zdecydowanie łatwiej byłoby z epizodami, a z prawdziwą klęską urodzaju mamy do czynienia wśród kandydatów do malin. W dobrej formie natomiast, niezmiennie, jest główny reżyser otoczony armią asystentów.
To nie artystyczne nawiązanie do satyrycznego Ucha Prezesa Roberta Górskiego, ale realna ocena sytuacji politycznej w naszym kraju. Wygląda bowiem na to, że na rodzimej scenie politycznej brak zawodowców, a oglądamy amatorów, którzy nie potrafią nawet skorzystać z podpowiedzi suflera.

Oceniając pod kątem PR-u – tyle prezentów świąteczno-noworocznych, ile zafundowała rządowi opozycja – trudno było sobie wyobrazić. W pierwszych dniach nowego roku bez większego ryzyka można było ogłosić wyniki wyborów, które dopiero za dwa lata. Politycy zdają się zapominać o starej sportowej zasadzie mówiącej, że szansę na wygraną ma ten, kto nie popada w zgubną pewność siebie i popełnia mniej błędów własnych. Jeśli tego nie zapamiętają, szykuje się niezły… komediodramat.

Niezręczności, maliny i sufler
Kilku artystów zasłużyło na „malinę kadencji” popełniając i odmieniając „niezręczność” przez wszystkie przypadki. Niezręcznością turystyczną była wycieczka na Maderę. Słabo zorganizowana i jeszcze słabiej wytłumaczona. Sufler podpowiedziałby Ryszardowi Petru, by zastosował metodę podobną do tej sprawdzonej przez Billa Clintona, którego żona, choć z zaciśniętymi zębami, ale jednak, publicznie wybaczyła. Serię domysłów na temat prywatnych konsekwencji wycieczki na Maderę mogła przerwać wypowiedź żony polityka. Chyba, że w jej ocenie była to jednak zbyt wielka niezręczność? Jeśli tak, tym dziwniejsze, że osoba aspirująca do funkcji lidera opozycji zapomina, że taka wpadka to jak zapomnienie tekstu podczas uroczystej premiery. Jednym słowem – malina.

Niezręcznością finansową popisał się lider KOD-u. Zamiast zawczasu ustalić warunki swojej pracy dla Komitetu, którego był założycielem, zabezpieczyć i rozbroić tym samym wszelkie wizerunkowe miny – „budował swoją wiarygodność polityczną” stosując niezbyt fantazyjne fortele służące cichemu wyprowadzaniu funduszy do własnej kieszeni. To tak, jakby w dniu rzeczonej premiery stanąć przy kasie z biletami i podbierać pieniądze udając, że też sprzedajemy bilety.
Sufler podpowiedziałby, by zadbać o komunikację wewnętrzną, bo jeśli z garderoby wypływają „odkodowane” przecieki, to miernie świadczy o obsadzie, która miałaby odnieść sukces wystawiając wspólną sztukę.

Niezręcznością wokalną popisała się „ministra” Mucha podczas protestów sejmowych. Ale czasami tak bywa, gdy za dużo czasu, fantazji, wiary w siebie, a nieprzećwiczona rola przegrywa z pokusą debiutu na wielkiej scenie. Braw nie było nawet od swoich. Co radziłby sufler? Próbę generalną na scenie kameralnej. Jeśli sława ma przyjść, przyjdzie i tak, a jeśli wypadniemy słabo – przynajmniej nie wszyscy będą o tym wiedzieć. Na pocieszenie mały plus za próbę ratowania sytuacji przez zniknięcie z afiszu, a następnie ogłoszenie aukcji WOŚP z prywatną lekcją śpiewu dla odważnych i zainteresowanych.

Niezręczność owiana tajemnicą? – to mały sukces Grzegorza Schetyny, który podobno w trakcie protestów sejmowych miał szusować na austriackich stokach. Udało mu się jednak uczynić z tej pogłoski nieliczący się epizod. A trzeba przyznać, że potencjał tego nośnego wątku był duży…
Niezręczność celebrycka. O tym, że czasami wpadka jednego aktora psuje efekt starań całej obsady może przekonać się PiS. I choć kredyt zaufania i wyrozumiałość widowni jest niebywale duża, celebryckie niezręczności rzecznika Misiewicza stają się maliną nie do udźwignięcia. Nieprzemyślana aktywność w internecie, zamiłowanie do klubowych występów i zbyt mała dyskrecja (która powinna być pierwszą cnotą rzecznika) mogą spowodować, że zostanie poproszony, by ze sceny zejść.
Sufler zapytałby dlaczego tak późno. Być może to zasługa wpływowego menadżera, albo cierpliwego reżysera…?

A Oscary?
Okazuje się, że paradoksalnie największe szanse na Oscary mają ci, którzy nie grają. Jak wynika z najnowszych badań zaufania – najwięcej stracił Ryszard Petru, a zyskują stojący w cieniu Paweł Kukiz i Władysław Kosiniak-Kamysz. Może to efekt zmęczenia widowni marnymi staraniami aktorów, a może wiara, że w aktorach drugoplanowych tkwi prawdziwy potencjał?

Ryzyko tylko takie, że gdy i oni wkroczą z przytupem na scenę, myśląc, że ta wreszcie „jest ich” - czar pryśnie i hitu nie będzie.

Oscara za debiut bez wątpienia otrzymuje natomiast Robert Górski. Jego Ucho Prezesa obejrzało już ponad 20 milionów widzów… i zbiera świetne recenzje. Doskonale w tej sytuacji odnalazł się wspomniany na wstępie główny reżyser sceny politycznej, który, zgodnie z zasadą mówiącą, że gdy się z ciebie śmieją - śmiej się najgłośniej - zaśmiał się donośnie ze swojego ucha. A w ślad za nim chóralnie zaśmiali się różni aktorzy – ci drugoplanowi, epizodyczni oraz statyści. Tylko aktorka charakterystyczna – Krystyna Pawłowicz - wykazała się odmiennym, charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru.

W trasę
Gdy przeciwnik w opałach – najlepsza okazja, by mu odjechać. I tak, kierując się tą sportową zasadą, Prezes-Reżyser, korzystając z zadyszki opozycji, wyruszył w trasę. Gra na różnych scenach, dla różnej widowni, zachęcając do reżyserowanej przez siebie sztuki. A sale wypełniać się będą, dopóki jego aktorzy nie zgubią zdrowej tremy i nie popadną w zbytnią pewność siebie, bo czasami scenariusz też może artystę przerosnąć. Ale na pocieszenie pozostaje im fakt, że aktorzy (raczej dramatyczni) z innych teatrów nie potrafią się porozumieć i nie chcą grać wspólnie. Dlatego tyle malin. Tej zimy.

Dr Krystian Dudek - właściciel Instytutu Publico, Prezes Polskiego Stowarzyszenia Public Relations, Dyrektor Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Wyższej Szkoły Humanitas, specjalista z zakresu marketingu politycznego.

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin