wywiad z... Robertem Kawałko, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Fundraisingu

dodano: 
07.05.2009
komentarzy: 
0

Redakcja: Co powinno, Pana zdaniem, cechować branżę fundraisingu?

Robert Kawałko: Nie wiem, czy nie za wcześnie, by nazywać fundraising branżą, ale na pewno jesteśmy na drodze do tego, by zdobywanie funduszy było w Polsce zawodem jak każdy inny. Opinia o fundraiserach zależy od ludzi, którzy będą wykonywać ten zawód. Ich osobowość, skuteczność, uczciwość osobista i umiejętności mogą znacznie przyspieszyć rozwój filantropii i zbudować silny autorytet fundraiserów, jak stało się to w Stanach Zjednoczonych. Jeśli zaś pojawią się skandale, puste obietnice zamiast pieniędzy, bierna postawa albo ciągłe narzekanie, to biurko fundraisera będzie zwykle stało w komórce pod schodami – w niektórych krajach tak właśnie postrzegani są fundraiserzy i ich pozycja jest słaba. Naszym szczęściem w Polsce jest to, że ustanawiając standardy dla nowego zawodu możemy uczyć się na sukcesach i porażkach tych, którzy robili to przed nami.

Red: Jak wygląda poziom profesjonalizmu fundraisingu w Polsce? W jaki sposób branża ta zmieniała się w ciągu ostatnich lat?

RK: Jesteśmy na absolutnie początkowym etapie: większość organizacji nadal broni się z całych sił przed profesjonalizacją. Nie chcą brać na siebie odpowiedzialności za pracowników i nawet uważają, że za pracę w fundacjach i stowarzyszeniach nie wolno pobierać wynagrodzenia. Te organizacje nie są w stanie się rozwijać, bo zawsze nadchodzi kiedyś moment, w którym wszyscy czują się wypaleni i rozczarowani brakiem rozwoju, a organizacja zapada w letarg.

Ci, którzy chcą naprawdę zmieniać świat, wyrośli już z tych przesądów i powierzają niektóre obowiązki płatnemu personelowi, sami pozostając zwykle wolontariuszami. To początek profesjonalizacji, który zwykle objawia się zatrudnieniem sekretarki i księgowego. Dalszym etapem powinien być specjalista ds. public relations, a gdy on zbuduje podstawy wizerunku i pierwsze relacje z otoczeniem, należy zaatrudnić fundraisera.

Mamy w zasadzie trzy etapy dojrzewania organizacji do fundraisingu: najpierw mówią „wszystko robimy sami i za darmo”, potem przechodzą do „no dobrze, zatrudnijmy kogoś, ale z możliwie małą pensją”, by wreszcie dojrzeć do „zatrudniamy tyle osób, ile potrzeba, by gorliwie wypełniać naszą misję i staramy się ich godnie wynagradzać”. Im szybciej dojdą do trzeciego etapu, tym szybciej znajdujemy ich na liście najbardziej podziwianych organizacji.

W wynagradzaniu fundraiserów niestety funkcjonuje przesąd, że „fundraiser to ktoś taki, kto wyżywi się z tego, co sam zbierze” (słyszałem nawet, o zgrozo, że na jednej z uczelni wykładowcy mówią takie rzeczy studentom). Co gorsze, zamienia się to zwykle w wypłacanie procentowych prowizji od pozyskanych funduszy. Taki układ kończy się prawie zawsze konfliktem i burzliwym zerwaniem umowy, bo skuteczny fundraiser dostaje wtedy prowizje, które wydają się skandalicznie wysokie.

Tymczasem zasady etyczne fundraisingu mówią, że prowizja jest nieetyczna i należy ją traktować jako zło konieczne i stosować tak krótko jak to możliwe, gdy organizacja nie ma z czego zapłacić normalnego wynagrodzenia, a koszty i ryzyko ponosi fundraiser. Należy zawsze dążyć do normalnej umowy o pracę, bo wynajmowanie zewnętrznych specjalistów jest zawsze mniej skuteczne niż własny pracownik, który bierze udział w codziennym życiu organizacji i rozumie jej potrzeby i specyfikę.

Dobrym przykładem może być Opera Krakowska, która utworzyła niedawno pierwsze stanowisko pracy dla fundraisera i powierzyła je skrzypkowi, który gra na co dzień w jej orkiestrze.

Red: Czym musi charakteryzować się fundraiser, aby być skuteczny, a przy tym etyczny?

RK: Fundraiser musi lubić ludzi i lubić z nimi rozmawiać. Nie może siedzieć wciąż przy biurku z głową zanurzoną w ekranie, chyba że akurat pisze wniosek o dotacje lub listy do sponsorów. Jego miejsce jest wsród bogatych ludzi, którzy mogą wesprzeć organizację. Specjaliści od zdobywania funduszy muszą być kreatywni, przedsiębiorczy i proaktywni, to znaczy muszą sami poszukiwać wciąż nowych sposobów na osiągnięcie celów, które przed nimi postawiono. Nie mogą też zniechęcać się nawet wielokrotnymi niepowodzeniami, a także zaakceptować oszczerstwa, obelgi i nieuzasadnione podejrzenia, jakie ich czasem spotkają w kontaktach z ludżmi. To jest wpisane w cenę wykonywania tego zawodu.

Uczciwy fundraiser zawsze bardziej ceni dobre relacje z ludźmi niż ich pieniądze. W praktyce oznacza to dotrzymywanie słowa, transparentność w rozliczeniach i szczerość w rozmowach z darczyńcami. Faktem jest, że zachowywanie zasad etycznych po prostu się opłaca, bo żadna kontrola nie wywołuje paniki i nie zagraża wizerunkowi organizacji. Fundraiser musi mieć też świadomość, że jeśli sprzeniewierzy pieniądze podarowane jego fundacji, to ucierpi na tym reputacja wszystkich fundacji w Polsce. Ta odpowiedzialność zobowiązuje do przestrzegania prawa.

Red: Czy w obecnej trudnej sytuacji gospodarczej i finansowej sfera fundraisingu nabiera specjalnego znaczenia?

RK: Kryzys jest zwykle problemem dla słabnących firm, ale czasem też łatwą wymówką dla tych, którzy nie czują się odpowiedzialni za dobro, które wynika ze społecznych inicjatyw. Jest też wyzwaniem dla fundraiserów i sprawdzianem ich skuteczności. W kryzysie wygrywają ci, którzy reprezentują najważniejsze ludzkie potrzeby, a wydumane i sztuczne przedsięwzięcia szybko tracą poparcie. Przypomnijmy sobie, jak Jurek Owsiak bał się kryzysu przed ostatnią edycją swojej Orkiestry, a mimo to pobił o kilka milionów złotych zeszłoroczny rekord! Polacy udowodnili, że ich hojność jest silniejsza niż kryzys, ale było to możliwe wyłącznie dzięki umiejętnościom fundraisingowym Owsiaka, który wykorzystał media i sformułował kryzysowy komunikat do darczyńców, mobilizując ich jak nigdy dotąd.

Red: W jaki sposób fundraiser może wykorzystywać narzędzia charakterystyczne dla public relations?
 
RK: Fundraising bez PR-u nie ma szans. To dlatego organizacje o wyraźnym wizerunku i dużej rozpoznawalności z taką łatwością zdobywają darczyńców, a te nowe, nieznane, wciąż klepią biedę. Fundraiser i specjalista ds. PR w dobrych organizacjach są zwykle najbliższymi współpracownikami. Pierwszy zbiera pieniądze, a drugi przygotowuje pole dla nowych próśb, wydając część zebranych pieniędzy – na wizytówki, ulotki, obsługę strony internetowej i inne narzędzia, bez których fundraiser wyglądałby mizernie.

Red: Czy polskie organizacje wiedzą, gdzie mogą szukać funduszy na swoją działalność, czy wykorzystują wszystkie możliwe źródła wsparcia?

RK: Polskie Stowarzyszenie Fundraisingu przeszkoliło w ostatnich dwóch latach blisko półtora tysiąca osób w całej Polsce i będzie szkolić nadal, więc edukacja na temat pozyskiwania funduszy ma już znamiona regularnej dzialalności. Oprócz tego, w minionych latach odbyły się już dwie poważne konferencje, w Krakowie i w Gdyni, a kolejna będzie w dniach 14 i 15 maja w Konstancinie-Jeziornej pod Warszawą. Tam można będzie posłuchać najlepszych trenerów fundraisingu z Polski i zza granicy.
 
Podczas tych szkoleń staramy się przekonać organizacje, że warto budować ich budżet w oparciu o co najmniej kilka źródeł przychodów różnego typu i unikać uzależnienia się od jednego darczyńcy. Ta dywersyfikacja jest nawet ważniejsza od sięgania po wszystkie dostępne fundusze, bo z czasem pojawia się ryzyko przyjęcia zbyt wielkich kwot.

Zwłaszcza dotacje państwowe niosą wyzyko dużej biurokratyzacji i zagubienia misji, a poleganie na nich jest w dłuższej perspektywie niemożliwe, choćby dlatego, że duże granty unijne skończą się za 4 lata. Zachęcamy więc zarządy fundacji, instytucji publicznych i stowarzyszeń, by nauczyły się nie tylko wnisokować o dotacje i je rozliczać, ale by spróbowały uruchomić własną działalność gospodarczą, znalazły partnerów biznesowych i budowały relacje z darczyńcami indywiduanymi, ze zwykłymi ludźmi. Tak zróżnicowany budżet pozwala czuć się bezpiecznie.

Red: Czy można precyzyjnie określić liczbę fundraiserów w Polsce?

RK: Nikt nie znalazł jeszcze wiarygodnej odpowiedzi na to pytanie, ale ludzi utrzymujących się ze zbierania funduszy stale przybywa. Świadczy o tym szybko rosnąca liczba członków w Polskim Stowarzyszeniu Fundraisingu, ilość ogłoszeń o pracy dla fundraiserów i pełne sale na szkoleniach na ten temat. Jeśli uznać, że fundraiserami sa również ci, którzy zajmują się tylko pisaniem wniosków o dotacje, to takich osób jest w Polsce co najmniej kilka tysięcy. Jeśli jednak zawęzić definicję do tych, którzy odpowiadają w organizacjach za różne rodzaje pozyskiwanych funduszy, to jest ich zapewne najwyżej kilkuset. Jestem pewien, że to tyko kwestia czasu, kiedy zawodowi fundraiserzy staną się u nas wszechobecni, a filantropia w Polsce nabierze rozpędu.

Rozmawiała Paulina Szwed-Piestrzeniewicz

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin