Wywiad z... z Moniką Bębnowską o PR w słońcu Bogoty

dodano: 
30.08.2012
komentarzy: 
0

PRoto.pl: Koleżanki z Garden of Words powiedziały, że jedzie pani do Bogoty za głosem serca – spełniać marzenia. Ale wygląda na to, że nie tylko swoje, bo wspiera pani fundację pomagającą dzieciom…

Monika Bębnowska, PR & Fundraising Coordinator w Emerging Voices Foundation: Tak, fundacja Emerging Voices prowadzi głównie projekty dedykowane dzieciom, ale nie tylko. Moja praca tutaj obejmuje trzy obszary. Pierwszy to koordynacja pracy wolontariuszy z całego świata, którzy do nas przyjeżdżają – każdy z nich wybiera projekt, a ja czuwam, czy wszystko przebiega zgodnie z założeniami. Drugi obszar to mój wolontariat na rzecz dzieci niewidomych – mam z nimi lekcje angielskiego dwa razy w tygodniu, wspólnie z zarządem ośrodka organizujemy też dla nich wyjścia do parku, czy inne atrakcje. I trzeci obszar to moja profesja, czyli PR i fundraising.

PRoto.pl: Jak PR można zaprzęgnąć do pomocy potrzebującym dzieciom?

M.B.: Na rzecz fundacji prowadzimy klasyczne działania media relations. Na razie skupiamy się na prasie codziennej, ale pracujemy też nad kontaktami z radiem i telewizją tu w Bogocie. Jeśli chodzi o fundraising, to znaczny nacisk kładziemy jednak na darczyńców instytucjonalnych (Kolumbijczycy nie są bogatym społeczeństwem, więc prywatni darczyńcy stanowią tutaj jeszcze margines). Z działań, które mamy zaplanowane na najbliższe dwa miesiące to spotkanie dla osób wpływowych z Bogoty w naszej fundacji – przedstawienie projektów przez naszych wolontariuszy i zaproszenie do wsparcia wybranych działań na rzecz dzieci oraz tzw. „Trivia night” w jednym z zaprzyjaźnionych klubów, gdzie oprócz znanych nam osób z firm i instytucji, zaprosimy też naszych przyjaciół i znajomych. Kwota pozyskana ze sprzedaży biletów na tę imprezę zostanie przeznaczona na wsparcie wybranych projektów. Oprócz tego prowadzimy działania fundraisingowe wśród naszych byłych i obecnych wolontariuszy oraz ich przyjaciół. Dzięki ich wsparciu udało nam się ostatnio stworzyć pracownię komputerową w domu dziecka w Cartagenie – z pieniędzy przekazanych przez przyjaciół i rodzinę jednej z wolontariuszek kupiliśmy cztery komputery z pełnym oprzyrządowaniem. A ja dzięki środkom pozyskanym m.in. od moich koleżanek z Garden of Words będę organizować w przyszłym miesiącu dla moich niewidomych dzieciaków wycieczkę do muzeum szmaragdów – przygotowujemy dla nich specjalny program. Jesteśmy też w trakcie zmiany strony internetowej – na nowej będzie specjalna sekcja „Donate” połączona z fundacyjnym kontem PayPal. Jak już zacznie działać, zrobimy wokół tego większą promocję.

PRoto.pl: Skąd w ogóle pomysł, by opuścić ciepłe gniazdko w GoW? Czy to wolontariat, jaki odbyła pani wcześniej w Kolumbii, aż tak elektryzująco podziałał?

M.B.: Ameryka Południowa jest moją wielką fascynacją i pomysł, aby tu chwilę pomieszkać, zrodził się już jakiś czas temu. Ubiegłoroczny miesięczny wolontariat w Kolumbii był takim trochę projektem pilotażowym dla mnie, żeby się przekonać, czy faktycznie mogłabym tu zostać na dłużej. Ludzie, których tu spotkałam, a przede wszystkim dzieci, dla których mogłam tu pracować, zaważyły na mojej decyzji. Zatem, gdy szefowa fundacji Emerging Voices, Mónica Sepúlveda, złożyła mi propozycję współpracy, długo się nie zastanawiałam.

PRoto.pl: Rodzina rozumie, że pasja wymaga poświęceń?

M.B.: Moja siostra od początku popierała moją decyzję. Cały czas korzystam też z jej porad, przygotowując różne materiały tutaj – jest graphic designerem, więc jej opinia jest dla mnie nieoceniona. Moich rodziców musiałam przekonać, że Kolumbia jest teraz dużo bezpieczniejszym krajem niż kilka lat temu. Bardzo mnie wspierają i cieszą się z mojej pracy tutaj, choć mama wolałaby, żebym pracowała np. na rzecz dzieci niewidomych w Laskach pod Warszawą. Na pewno jest to jakiś pomysł na przyszłość. No i co kilka dni melduję się rodzinie na Skype’ie, żeby potwierdzić, że jestem cała i zdrowa.

PRoto.pl: Jak polski PR-owiec znajduje się w kolumbijskich realiach? Czy tamtejsze standardy pracy w branży PR różnią się od naszych?

M.B.: Różnią się niewiele – jeśli chodzi o merytorykę pracy, to raczej jest taka sama. Inna jest kultura. Tutaj wszyscy mówią sobie na ty, witają się, całując w policzek, nawet gdy z daną osobą widzą się pierwszy raz. Moje kontakty z dziennikarzami, czy podwykonawcami są więc tutaj dużo bardziej bezpośrednie, niż w Polsce. A to determinuje często godziny pracy. Nieraz zdarzało mi się spotykać z grafikami, czy producentami gadżetów o 21.00 czy 22.00, bo akurat wtedy mieli wolną chwilę i mogli wpaść na kawę do fundacji. Coś, do czego trudno mi się przyzwyczaić, to kolumbijski brak punktualności i spontaniczność, rozumiana tu jako działanie „na hurra”, zupełnie bez planu. Na razie próbuję forsować moje zasady w zarządzaniu projektami, z różnym efektem. Na szczęście moja szefowa podziela moje podejście do pracy, więc przynajmniej w ramach fundacji jest łatwiej zarządzać.

PRoto.pl: A jako zwykły śmiertelnik? Co najbardziej daje się odczuć podczas takiego pobytu?

M.B.: Najbardziej doskwiera mi klimat Bogoty – jesteśmy na ponad 2.800 m n.p.m., na dodatek w kotlinie. To sprawia, że temperatury w porze suchej (tutejsze lato) nie przekraczają 20 st. Celsjusza, a w porze deszczowej spadają do kilku stopni. Niemal codziennie pada, więc niby jestem w egzotycznym kraju, ale wcale tego nie odczuwam na co dzień. Bogota jest też ogromnym miastem, prawie 10 mln mieszkańców. To też trzeba uwzględnić przy planowaniu spotkań, czy przemieszczaniu się pomiędzy pracą na rzecz projektów – mamy je porozrzucane po całym mieście. Ja osobiście cierpię jeszcze na brak w sklepach kwaśnej śmietany i kiszonych ogórków. Za to tutejsze owoce i warzywa rekompensują wszystko.

PRoto.pl: Mimo wyjazdu, nadal współpracuje pani z GoW, odpowiadając w niej za projekty CSR-owe. Czy pobyt w Bogocie zmienia pani podejście do tego zagadnienia?

M.B.: Myślę, że mam teraz dużo większe wyobrażenie na temat potrzeb społecznych, a z drugiej strony na temat możliwości, jak na przykład firmy, czy prywatne osoby mogą wspierać beneficjentów. Byłam naprawdę mile zaskoczona poziomem wiedzy i liczbą projektów CSR-owych tutaj w Kolumbii. W tym kraju nie ma opieki społecznej, a rząd ma na głowie przede wszystkim zachowanie bezpieczeństwa kraju i walkę z narkotraffikiem, więc społeczeństwo musiało zorganizować się samo. Liczba fundacji jest tutaj imponująca, w wielu z nich pracują obcokrajowcy, wprowadzając światowe standardy, dzieląc się wiedzą. Niemal w każdy weekend odbywają się też w Bogocie imprezy promujące zachowania proekologiczne, budujące świadomość wokół osób wykluczonych i potrzebujących wsparcia. To dla mnie bardzo inspirujące.

PRoto.pl: Co firmy mogą zrobić, by swoją działalnością wesprzeć takie inicjatywy?

M.B.: Każda firma, która chce rozpocząć działania CSR-owe, powinna przede wszystkim zastanowić się komu, jak i w jakim zakresie finansowym może pomóc. Mając taką wiedzę łatwiej znaleźć partnera – czy to fundację, czy ośrodek pomocy potrzebującym, szkołę czy instytucję publiczną. Warto też szukać najbliżej swojej siedziby czy miejsca działania – społeczność lokalna na pewno to doceni. I ostatnia ważna rzecz – dobrze, gdyby te działania pomocowe były zbieżne choć trochę z działalnością naszej firmy, bo z punktu widzenia PR-owego łatwiej to przekazać. Z tutejszych przykładów: Chevrolet Colombia funduje niewidomym dzieciom przejazdy na konkursy muzyczne do innych miast. A Citibank Colombia ma w całym kraju wśród swoich pracowników dwa tysiące wolontariuszy. Przykładowo, kilkudziesięciu z nich pracuje na rzecz zwierząt w ogrodzie zoologicznym w Barranquilla (miasto na wybrzeżu karaibskim).

PRoto.pl: W Polsce z CSR-em jest raczej kiepsko. Firmy chcą o niego dbać, choć prawie dwie trzecie z nich nie zna znaczenia tego terminu. Leży też strategia w tym zakresie. Co stanowi barierę?

M.B.: Z mojego doświadczenia wynika, że większy kłopot ze zrozumieniem potrzeby działań CSR-owych mają polskie firmy. Te zagraniczne przenoszą standardy z innych krajów. Działania na rzecz społeczności muszą być po prostu wpisane w ich strategię. Wiele koncernów ma nawet CSR managerów w swoich strukturach, którzy podlegają bezpośrednio zarządowi firmy. Są oni rozliczani ze swojej pracy na równi z innymi dyrektorami.

W kilku polskich firmach, dla których pracowałam,  jeśli już decydowano się przekazać jakąś kwotę na rzecz potrzebujących, to od razu żądano, by informacja ta znalazła się we wszystkich lokalnych mediach. A często nie chodziło niestety o jakieś duże pieniądze… Szefom brakuje też wyobraźni albo czasu na przemyślenie strategii pomocowej. Nie widzą bezpośrednich korzyści, jak taka pomoc na rzecz społeczeństwa może pozytywnie wpłynąć na ich wizerunek. I to jest właśnie pole do zagospodarowania m.in. przez PR-owców. Najpierw edukacja, potem działanie i ewaluacja.

PRoto.pl: Kiedy planuje Pani powrót i…co wtedy?

M.B.: Planuję zostać w Bogocie rok. Mam nadzieję, że w tym czasie uda mi się ustrukturyzować zarówno działania PR-owe, jak i fundraisingowe na rzecz fundacji i mocniej zaangażować w nie osoby stąd. Taka międzynarodowa współpraca sprawdza się znakomicie. A po powrocie? Marzy mi się własna fundacja. Teraz mam czas, żeby zdobywać doświadczenie i przemyśleć, komu i jak chciałabym pomagać w Polsce.

 

Rozmawiała: Edyta Skubisz

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin