Nie wszyscy politycy hamują się na swoich facebookowych profilach. „To odpowiednik zachowania w tłumie. Wolno więcej, nie ma norm. Można kogoś kopnąć, zwyzywać, opluć” – mówi dr Anna Adamus-Matuszyńska, specjalista ds. public relations z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach.
Jakie korzyści mają politycy, publikując złośliwe komentarze czy odkrywając część swojej prywatności? Zdaniem Adamus-Matuszyńskiej to chęć pokazania się jako „zwykli ludzie, którzy są fajni”. Łączy się z tym też brak hamulców w sieci – „może jest też tak, że oni nie mają nie ważnego do powiedzenia. Dlatego rzucają drobiazgi, które im nie szkodzą, ale skupiają uwagą na nich?” – dodaje. Jednak według Jakuba Nagórskiego, specjalisty ds. social mediów, „chodzą po omacku. Wiedzą tylko tyle, że w sieci jest dużo ludzi, więc i potencjalnych wyborców, ale nikt im nie mówi o zagrożeniach”. Podobnego zdania jest dr Dominik Batorski, socjolog Internetu, „to potem rodzi problemy i niejasności. Zwłaszcza że wpisom w portalach społecznościowych towarzyszy pozór, że to raczej komunikacja prywatna, bo pod postami pojawiają się przecież zwykle komentarze znajomych. Tyle tylko, że te wpisy może przeczytać każdy, więc jak tu mówić o prywatności?”. (kg)