Waszyngtońska ruletka

dodano: 
08.11.2016
komentarzy: 
0

Kampanię prezydencką w Stanach Zjednoczonych dla PRoto.pl ocenia dr Łukasz Przybysz.

Kończąca się kampania prezydencka należy do najzacieklejszych w historii USA: mimo damsko-męskiego duetu, nie ma mowy o kurtuazji, wzajemne ataki Donalda Trumpa i Hillary Clinton są normą i spychają realną debatę na boczny tor. Dobór kandydatów jest specyficzny: na całym świecie pogłębiają się nastroje populistyczne i Trump jest amerykańską odpowiedzią na ten trend. Clinton zdobyła nominację choć jest wyjątkowo nielubiana przez Amerykanów. Oboje kłamią, zatajają prawdę lub unikają odpowiedzi. Kandydat Republikanów rzuca obietnicami bez pokrycia, oskarżeniami i groźbami. Ze swoją arogancją jest wizerunkowo poza standardami współczesnej polityki, a jednak notuje wysokie poparcie i trafia w gusta wielu Amerykanów. Nowicjusz, który zaskakująco dobrze radzi sobie na arenie politycznej, ponieważ wpisuje się w nastroje społeczne – pozuje na antyestablishmentowego, choć jest bardzo bliski elitom finansowym i władzy. Clinton jest wytrawnym politykiem, a jednak zaliczyła wiele spektakularnych wpadek, nie tylko wizerunkowych, przez co może być postrzegana jako nieodpowiednia na stanowisko prezydenta, niegodna zaufania.

Oboje kandydaci straszą sobą nawzajem, co szczególnie widać na wiecach wyborczych, w spotach i w debatach telewizyjnych. Przeważają opinie, że wszystkie trzy wygrała Hillary Clinton, jednakże Donald Trump miał swoje momenty chwały, choć w swoim stylu, trafiającym do konkretnego odbiorcy. Cała kampania ma charakter wybitnie negatywny, o najwyższym od lat natężeniu: równać się z nią może straszenie zagładą nuklearną z czasów Johnsona i Goldwatera lub wolnymi weekendami dla morderców z okresu walki Busha i Dukakisa. Ataki podczas kampanii nie dziwią, jednakże w 2016 zdominowały inne dyskursy: sięgano po najniższe środki, a walka była wyjątkowo bezpardonowa. To przyciąga odbiorców na krótko, a w konsekwencji zohydza kandydatów i prowadzi do zobojętnienia wyborców.

W tej kampanii, w odróżnieniu od choćby obu wygranych przez Baracka Obamę, brak kandydata, który porwie ludzi. Brak także całkowicie odpowiedniej oferty dla zwolenników obu partii: Trump nie reprezentuje w pełni stanowiska Republikanów, część z nich się od niego odcina; Clinton jest wizytówką klasycznych wartości Partii Demokratycznej, kwintesencją obecnej władzy, ale umiarkowanie przekonuje młodych i inne grupy, które tak licznie głosowały wcześniej na Obamę. Wątpliwe zatem, by któreś z nich zagarnęło wyborców niezdecydowanych. Można więc mówić o waszyngtońskiej ruletce i sytuacji, jak z filmu „Najważniejszy głos”.

dr Łukasz Przybysz, Wydział Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii, Uniwersytet Warszawski

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin