Krzysztof Gonciarz: lubię mieć twórczą swobodę

dodano: 
24.01.2017
komentarzy: 
1

PRoto.pl: Kiedy w grudniu poinformowałeś o starcie sklepu i marki Naeba, w sieci zawrzało i pojawiło się wiele krytycznych głosów na temat tego przedsięwzięcia. Szybko sam przyznałeś, że źle zakomunikowałeś projekt. Patrząc z perspektywy czasu – co dziś zrobiłbyś inaczej i czego nauczyła Cię ta sytuacja?

Krzysztof Gonciarz, producent wideo, twórca kanałów Krzysztof Gonciarz i Zapytaj Beczkę: Na pewno nauczyła mnie nieco zarządzania kryzysem. Gaszenie pożarów to ważna umiejętność w mediach społecznościowych, niestety trenować ją da się tylko w sytuacjach dość stresujących. Komunikacja tego projektu została źle przygotowana, zabrakło merytoryki. Całe szczęście udało się wszystko szybko naprostować.

PRoto.pl: Po starcie tego projektu pojawiły się opinie, że to „jedna z gorszych decyzji biznesowych roku” i że Twoi patroni zrezygnują ze wspierania Twojej działalności. Zauważyłeś taką tendencję?

K.G.: Nie było żadnej korelacji liczby patronów z marką Naeba, grudniowy spadek zbieranej kwoty to efekt wygasania 3-miesięcznych subskrypcji zakupionych podczas mojego pobytu w Polsce (dużo ludzi dołączyło wówczas do Patronite, by zapewnić sobie gwarantowane miejsca na spotkaniach z widzami). Opinie, które przytaczasz, to raczej emocjonalne reakcje napisane w ciągu pierwszych godzin kryzysu, emocje dość szybko opadły i wszyscy zorientowali się, że funkcjonowanie tego brandu gdzieś w tle wcale nie oznacza, że coś się zmieni w mojej głównej działalności.

PRoto.pl: Udało Ci się zrealizować cele, które określiłeś na platformie Patronite, niedługo wybierasz się m.in. na Grenlandię. W ostatnich filmach mówisz sporo o nowych planach – co jest dla Ciebie najważniejszym celem?

K.G.: Prywatnie, chciałbym jak najwięcej w tym roku podróżować, zrealizować sporo reportaży i mini-dokumentów o ciekawych miejscach na świecie. Pod względem profesjonalnym zależy mi na budowaniu coraz silniejszej, coraz bardziej skalowalnej marki. Nie jest to łatwe, bo nie ma zbyt wielu osób, które wcześniej przetarłyby szlak, trzeba więc na wiele pytań odpowiadać intuicyjnie.

PRoto.pl: Wspominasz w jednym z filmów, że będziesz również w Polsce. Planujesz, podobnie jak ostatnio, spotkania z fanami?

K.G.: Myślę, że w tym roku będzie ich co najwyżej jedno bądź dwa, moja zeszłoroczna trasa po Polsce była dość trudna logistycznie i niestety odbiła się negatywnie na jakości moich materiałów w owym czasie. Daily vlogowanie jest trudne, kiedy ma się tyle zamieszania wokół siebie.

PRoto.pl: Czy środki z Patronite sprawiły, że rzadziej niż wcześniej angażujesz się we współprace z markami?

K.G.: Mogę sobie pozwolić na większą wybredność, nie jestem już zależny od sponsorów. Wybieram marki, które lubię albo dzięki którym mogę stworzyć dodatkową wartość dla swoich widzów. Moi odbiorcy lubią moje współprace komercyjne, za każdym razem są pod nimi prawie wyłącznie pozytywne komentarze. Staram się zawsze trzymać wysoki poziom pod tym względem.

PRoto.pl: Większość blogerów i vlogerów sama dba o wszystko, co publikuje. Twoja działalność jest większa. Ile osób obecnie pracuje nad treściami, które zamieszczasz w sieci? Jak wygląda współpraca z zespołem?

K.G.: Mamy trzech montażystów, osobę od mediów społecznościowych i koordynacji wszystkich projektów, osobę od merchandise’u i zarządzania firmą, plus szereg osób z którymi współpracujemy zadaniowo (jak np. manager produkcji czy agencja brandingowa). Bardzo silnie jesteśmy też połączeni z ekipą Patronite, praktycznie codziennie się komunikujemy. Gdziekolwiek się da, staram się unikać bycia wąskim gardłem: moim głównym zajęciem powinno być wymyślanie i kręcenie filmów.

PRoto.pl: Na gali Grand Video Awards dostałeś 4 nagrody, czyli najwięcej jak dotąd pojedynczy twórca w historii tej imprezy. Masz takie poczucie, że wyznaczasz trendy w branży?

K.G.: Czy ja wiem, dużo ludzi mówi o moim zeszłorocznym sukcesie, a jednocześnie zdaje się zapominać o np. Abstrachuje, którzy mają obecnie sporo większą machinę produkcyjną niż ja. To jedni z tych twórców, od których ja się uczę – dzięki nim mogę sobie pójść czasem szlakiem już przez kogoś utartym. Takich przykładów jest więcej, YouTube w Polsce to bardzo dojrzały przemysł i wiele zespołów/twórców wpada na nowe pomysły na użytek wszystkich innych. Każdy przy tym stara się być innowacyjny na swój sposób, ja również. W 2016 roku dorzuciłem swoją cegiełkę do kilku branżowych przemian, ale to raczej wspólny wysiłek wielu autorów.

Źródło: facebook.com/kgonciarz

PRoto.pl: Zrobiłeś akcję na Patronite i jak dotąd uzyskałeś wsparcie w wysokości przeszło 20 tys. złotych miesięcznie. Jak przyznałeś, nie spodziewałeś się takiego odzewu. Myślisz, że to jest właśnie przyszłość youtuberów? Póki co, nie słychać, by inni twórcy korzystali z takiego rozwiązania. Czy widzisz szansę, by więcej twórców w Polsce mogło liczyć na podobny sukces na platformie?

K.G.: Rzeczywistość pokazała, że Patronite działa w przypadku specyficznych twórców: tych tworzących dłużej od reszty, mających starszą widownię oraz mających dość trudny do zmierzenia „szacun” wśród swoich społeczności. Myślę, że liczba osób opierających się na tym modelu będzie rosnąć, ale to zajmie trochę czasu, widownie muszą trochę dorosnąć, a twórcy muszą sobie wypocić ich wdzięczność.

PRoto.pl: Który portal społecznościowy pozwala Ci najlepiej dotrzeć do fanów i się z nimi komunikować?

K.G.: Przyznam, że jestem trochę znudzony platformami społecznościowymi, więcej w nich widzę wad niż zalet. YouTube irytuje wszystkich swoimi niezrozumiałymi algorytmami, twórcy czują się na nim bezradni. Regularnie publikujesz filmy, a nagle pewnego dnia oglądalność spada ci 40 proc. w dół – co statystycznie jest niemożliwe. Skynet tak zdecydował i tyle. Facebook się starzeje i staje się coraz większym śmietnikiem. Instagram wciąż jest fajny, można na niego wejść i poczuć jakieś estetyczne uniesienie, jeśli się śledzi odpowiednie osoby. Snapchat jest super, choć nie mam na niego dość czasu.

PRoto.pl: Współpracujesz z markami od dawna, firmy na pewno bardzo często zwracają się do Ciebie z propozycjami wspólnych działań. W jakie akcje chętnie się angażujesz, a jakich propozycji nie przyjmujesz?

K.G.: Lubię mieć twórczą swobodę, robić rzeczy po swojemu. Nie znoszę akcji, w których jest zbyt wielu pośredników. Bierze się youtuberów do jakiegoś studia organizowanego przez agencję kreatywną, widzisz dziesiątki tysięcy złotych wyrzucone w błoto, twórcy czują się nieswojo, bo nie dano im szansy bycia sobą. Forma jest ważna, w tej kwestii ufam swojemu wyczuciu, do którego przyzwyczaiłem też swoją społeczność fanów. Nie pracuję też z każdą firmą: unikam fast-foodów, napojów słodzonych, firm mających negatywny wizerunek. Nie mam niczego wyrytego w skale, jestem elastyczny, ale jeśli nie czuję tematu, to nie wejdę w niego.

PRoto.pl: Jak na przestrzeni lat zmieniało się podejście marek do współpracy z blogerami i vlogerami? Co Twoim zdaniem marki w Polsce powinny poprawić w relacjach z influencerami?

K.G.: Przyszłością jest budowanie stałych związków marek z influencerami – nie robi się tego dostatecznie często. Akcje „jednostrzałowe” kosztują dużo czasu i pieniędzy, zarówno po stronie agencji, klienta, jak i samych twórców, a zbudowanie stałego skojarzenia twórcy z marką to coś, co może później procentować latami.

PRoto.pl: Kampanie marek z Twoim udziałem są doceniane i nagradzane. W ramach współpracy wiele robisz sam, marki dają Ci dużo swobody – mam na myśli na przykład ostatnią akcję Orange. Czy to Twoim zdaniem przepis na udaną kampanię?

K.G.: Mam trochę doświadczenia od drugiej strony, bo projektowałem w przeszłości również kampanie z udziałem innych twórców – i wiem tyle, że nie można każdemu youtuberowi ufać w 100 procentach. Są tacy, którzy potrafią być profesjonalni, można oczekiwać od nich wysokich standardów. Ale są też tacy, których trzeba pilnować na każdym kroku i których gwiazdorzenie nieco ponosi. To jest trochę wina tego, że - jako branża youtube’owa – przez lata powtarzaliśmy: „zaufajcie nam, to my znamy nasze społeczności”. Niektórzy twórcy uwierzyli w to stwierdzenie bez zadania sobie pytania, czy na pewno się łapią do kręgu tych, którzy się znają.

PRoto.pl: W kampanii „#NapędzaniŚwiatłem” mamy współpracę na linii marka-influencerzy-agencja. Jaka była tu rola agencji?

K.G.: W filmie „Światło” oddano mi bardzo dużo kreatywnej swobody, natomiast całość akcji koordynowana była przez agencję VML. Mój film był częścią wiekszej kampanii.

PRoto.pl: Mieszkasz w Japonii już od około dwóch lat. Jak blogosfera i takie współprace wyglądają w tym kraju?

K.G.: To, co robimy w Polsce, jest nieporównywalnie bardziej finezyjne. Japońscy youtuberzy często uprawiają reklamę, która u nas byłaby wręcz bezczelna: pokazują produkty niezwiązane z ich działalnością, namawiają wprost do kupowania, robią z siebie trochę Telezakupy Mango. Nie znam zbyt wielu case’ów fajnych współprac marek z youtuberami w Japonii. Może to pokłosie samej japońskiej branży reklamowej, która po prostu działa według innych standardów. Ciekawostka: światowe gwiazdy często występują w Japonii w reklamach produktów, pod którymi wstyd by im się było podpisać w innych krajach; w zeszłym roku popularną kampanią była ta, w której wystąpił Cristiano Ronaldo reklamujący urządzenie do ćwiczenia mięśni twarzy.

Trochę więcej dzieje się po stronie j-vlogerów (kanałów anglojęzycznych na temat życia w Japonii, prowadzonych przez obcokrajowców), do którego to grona łapiemy się dzięki naszemu kanałowi TheUwagaPies. Tutaj standardy reklamy są nieco wyższe, bo i widownia międzynarodowa. Zazwyczaj jednak czuję, że moje polskie doświadczenie stawia mnie w bardzo uprzywilejowanej pozycji. Częściej to ja doradzam innym tutejszym youtuberom niż odwrotnie.

PRoto.pl: Jak to, że wyjechałeś do Japonii, wpłynęło na Twoją rozpoznawalność w Polsce?

K.G.: Wszystko jest kwestią tego, jakie filmy tworzę. Po wyjeździe do Japonii miałem przez pewien czas kryzys twórczy, moje produkcje nie kleiły się, nie mogłem znaleźć swojego języka na nowo. Zasięgi rosły, ale – używając metafory – zjadała je inflancja. Dopiero w zeszłym roku wszystko zaczęło grać.

PRoto.pl: Postawiłeś na daily vlogi i wydaje się, że ten format się sprawdził i cieszy się dużą popularnością. Jak sądzisz, z czego to wynika?

K.G.: Daily vlog to forma unikalna dla internetu, nie było czegoś takiego w innych mediach. Moje filmy dodatkowo są dość porządnie produkowane, staramy się, by się je miło oglądało. Dzięki daily vlogowi mogłem zrzucić nieco komediową maskę znaną z Zapytaj Beczkę i zacząć mówić do widzów bardziej bezpośrednio, pokazywać swoje życie w Japonii i jednocześnie czynić je lepszym. To ciekawy proces, bo żyję w swoistym sprzężeniu zwrotnym: im ciekawiej spędzam czas, tym chętniej ludzie to oglądają. A im chętniej oglądają, tym więcej mam motywacji, by ciekawie spędzać czas.

PRoto.pl: Obserwujesz na pewno polskiego YouTube’a. Zauważasz, że inni twórcy idą w Twoje ślady?

K.G.: Czasami widzę gdzieś jakiś trop, który wydaje mi się zaczerpnięty ode mnie, ale w obecnym czasie remiksu kultury niczego nie można być pewnym. Nawet twoje własne pomysły nie są w dzisiejszych czasach do końca twoje, bo wynikają z całej kultury, którą wchłonąłeś wcześniej. Więc raczej nie patrzę na niczyje filmy i nie myślę sobie, że wow, ale się mnie naoglądał.

PRoto.pl: Jakiś czas temu Casey, o którym wspominałeś w filmach i który też nagrywał daily vlogi, zrezygnował z vlogowania. Ty nie czujesz przesytu vlogami? W końcu codziennie coś nagrywasz, kręcisz też Zapytaj Beczkę, pracujesz nad projektami dla marek...

K.G.: Najtrudniejsze w daily vlogowaniu jest dla mnie właśnie godzenie vloga z innymi projektami: reportażami, komedią, filmami dla klientów (nie zapominajmy że prowadzę również firmę produkcyjną w Japonii). Być może będę musiał przemyśleć ten balans, bo też bez sensu poświęcać wszystko, byle tylko był daily vlog. Czasami lepiej odpuścić vloga i zrobić Zapytaj Beczkę, tego oczekuje moja widownia.

PRoto.pl: Jak dotąd, pokazujesz część swojego życia prywatnego, ale widać, że stawiasz granicę prywatności. Myślisz, że z biegiem czasu będzie się ona przesuwać – będziesz dzielić się życiem prywatnym bardziej lub mniej?

K.G.: Jak na razie nie widzę żadnych zmian. Ostatnio w internecie pojawił się w sumie ciekawy temat: czy wykorzystywanie pozytywnego „imidżu” w celu generowania oglądalności nie jest w pewnym momencie cyniczne i szkodliwe. Problem podniósł PewDiePie, który ostatnio przechodzi chyba trochę kryzys tożsamości. Ja się z tym zgadzam: pokazywanie każdego dnia ekscytującego życia, przygód, kreatywności, biegania, siłowni i nie wiadomo czego jeszcze, może powodować, że młodzi ludzie, którzy to oglądają, poczują, że robią ze swoim życiem coś nie tak. Między wierszami zawarta jest recepta na życie, która niekoniecznie jest przecież słuszna, nie każdy musi wieść życie „ekscytujące”, by być szczęśliwym. Myślę, że na skali daily vlogerów jestem bardziej po stronie autentyczności niż sztucznego pompowania własnego życia, ale i tak nie pozwoliłbym sobie na zbytnią zwałę przed kamerą. Chciałbym, by to było w przyszłości możliwe, by społeczność dojrzała do oglądania szerszego spektrum emocji.

PRoto.pl: Youtuberzy (czy ogólnie twórcy internetowi) coraz częściej wychodzą poza sieć i trafiają do telewizji. Czy widziałbyś tam też miejsce dla siebie? Może dostałeś już jakąś propozycję?

K.G.: Nie dostałem nigdy propozycji, która byłaby warta uwagi. Ktoś musiałby się naprawdę postarać, by wybić mi z głowy bycie szefem samego siebie.

Rozmawiała Małgorzata Baran

Dziennikarka i redaktorka portalu PRoto.pl. Zajmuje się tematyką lifestyle’ową, mediami społecznościowymi, językiem w branży PR, blogosferą i modą. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim.

Zdjęcie główne: facebook.com/kgonciarz

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin