Marka osobista: finansowy ninja. Wywiad z Michałem Szafrańskim

dodano: 
26.08.2016
komentarzy: 
0

PRoto.pl: Na początek – chronologia. Kiedy pojawił się pomysł na bloga? Kiedy zacząłeś go tworzyć?
Michał Szafrański, autor bloga Jak Oszczędzać Pieniądze i książki Finansowy ninja: Pomysł pojawił się gdzieś na początku 2012 roku, a 2 lipca ruszył blog. Na samym początku zastanawiałem się przede wszystkim nad formą, bo wcale nie byłem przekonany, że ma to być blog. Myślałem nad tym, w jaki sposób dzielić się swoją wiedzą. Zacząłem przeglądać amerykańskie blogi. Spodobała mi się poradnikowa forma niektórych z nich.
Pamiętam dwie, kluczowe dla mnie strony, które były dla mnie źródłami inspiracji. Pierwsza to Smart Passive Income Pata Flynna, druga – blog Michaela Hyatta. Dzięki nim przekonałem się, że blog może być dobrym sposobem przekazywania wartościowych treści.

PRoto.pl: Ważniejsza była dla ciebie możliwość kontaktu z czytelnikami czy raczej wolność twórcza?
M.S.: Ważny był optymalny miks wszystkiego: możliwości poruszania interesujących mnie tematów w sposób wartościowy dla czytelników. Ważne było także sprzężenie zwrotne. Komentarze czytelników poszerzały moje materiały. Dawały mi też świadomość, że ktoś to czyta i komuś moja praca jest potrzebna. Od początku dbałem też o to, aby nie oddawać na zewnątrz tworzonych przeze mnie treści. Mam silne poczucie ich własności.

PRoto.pl: Na jakich podstawach zdecydowałeś się zbudować swój blog? Nie pytam tylko o podstawy tematyczne, ale też… ideologiczne.
M.S.: Tajemnicą nie będzie, jeśli powiem, że ważna jest dla mnie transparentność. Niczego nie ukrywam, a jeśli to robię, to mam ku temu dobre powody. Dzięki temu zjednałem sobie przychylność wielu czytelników, którzy byli w stanie łatwo zweryfikować, kim jest Michał Szafrański.
Drugą podstawą bloga jest wysoka jakość tego, co robię. Nie twierdzę oczywiście, że wszystko, co tworzę, to materiały najwyższej jakości. Ja także mam swoje ograniczenia. Niemniej jednak staram się być rzetelny do granic moich możliwości. Gdy popełniam błędy, to wyciągam z nich wnioski.
Staram się też, by moje treści stymulowały dyskusję. Pomimo drobiazgowości wpisów, nie wyczerpuję tematu. Od tego jest rozmowa z czytelnikami. Dzięki komentarzom sam poszerzam swoją wiedzę. I to jest super.

PRoto.pl: Uczysz się dzięki temu blogowania, meandrów finansów osobistych czy czegoś jeszcze?
M.S.: Myślę, że jednego i drugiego. Poznaję też całą otoczkę marketingową. Nigdy jednak nie będę idealnie promował własnych treści, bo nie znajduję na to czasu. Bardziej lubię tworzyć treści niż je promować.
Mógłbym teoretycznie zatrudnić osoby, które pomagałyby mi w różnych obszarach promocji. Z moich doświadczeń wynika jednak, że np. komunikowanie się w mediach społecznościowych w naszym imieniu przez osoby trzecie jest pioruńsko trudne. Są liczne przykłady wpadek, które pokazują, że to wcale nie jest łatwa praca. Co więcej, jeśli powierzamy promocję w czyjeś ręce, to znika poczucie dobrego kontaktu z odbiorcami.
Komunikuję się sam w mediach społecznościowych. Nie mam nikogo do pomocy, ale ze względu na to, że to jest bardzo czasochłonne, muszę ograniczać swoją obecność w social mediach do niezbędnego minimum. Doba ma skończoną ilość czasu.

PRoto.pl: Czy w przypadku promocji książki myślałeś nad tym, by wynająć profesjonalną agencję PR-ową?
M.S.: Przemknęła mi taka myśl przez głowę – zwłaszcza, że rok wcześniej w ramach współpracy z MasterCard korzystałem z pomocy specjalistów od PR-u przy promocji kursu Pokonaj swoje długi. W przypadku książki Finansowy ninja zdecydowałem się sam zadbać o PR – z dobrymi rezultatami. Zależało mi na tym, aby pokazać, że nawet bez zewnętrznej pomocy i będąc prawdziwym solopreneurem [samodzielnym przedsiębiorcą – przyp. red.], można skutecznie samodzielnie zadbać o promocję swojej marki i produktu. Oczywiście przy samej produkcji książki współpracowałem z osobami o umiejętnościach, których ja po prostu nie mam, np. grafikami. Jeśli jednak chodzi o zarządzanie własną marką oraz budowę marki Finasowy ninja – nie czuję, żeby dobrze wyszło powierzanie tego komukolwiek.

PRoto.pl: Co przynosi więcej zysków w kontekście marki osobistej: duże akcje partnerskie (jak np. współpraca z MasterCardem) czy pojedyncze, mniejsze wydarzenia, odpisywanie na każdy komentarz, działania pro publico bono?
M.S.: Myślę, że nie da się tego jednoznacznie wartościować. Akcje partnerskie to działalność komercyjna, czyli na przykład moje produkty czy współprace z partnerami zewnętrznymi takimi jak MasterCard. W takich przypadkach potrzebny jest kompromis, który zadowoli wszystkie strony. Jeszcze przed nawiązaniem współpracy dążymy do tego, by zdefiniować i uwspólnić nasze cele, by nikt z nas nie działał wbrew sobie.
Z markami współpracuję rzadko. W 2016 roku nie robię tego w ogóle, bo koncentruję się na własnych projektach. To jest dla mnie idealny model – zarabiam na swoich projektach na tyle świetnie, że nie muszę realizować współpracy komercyjnych. Wtedy czuję wolność twórczą – robię dokładnie to, co chcę, a moi klienci jeszcze mi za to płacą. Oczywiście, wtedy można powiedzieć: „co prawda nie musisz naginać się do oczekiwań marek, ale musisz dopieszczać klientów”. Tylko, że ja robię dokładnie takie produkty i projekty, jakie chcę. Przy współpracy z markami miałem natomiast świadomość, że było to działanie komercyjne, w którym musiałem pogodzić trzy strony: interes czytelników, mój i marki. Dlatego wolę ograniczyć się do dwóch pierwszych.
Oczywiście w akcjach partnerskich są „łatwe pieniądze”, ale tylko dla kogoś, kto już ma zasięg. Pojawiają się wówczas firmy, które chcą dotrzeć do grupy docelowej tzw. influencera i są w stanie za to płacić. To jest z jednej strony fajna możliwość, z drugiej – to potencjalne źródło problemów. Bardzo łatwo jest, powiedzmy, ulec jakiejś pokusie, by wziąć większe pieniądze za działania, których – gdyby nam nie płacono – nigdy byśmy nie wykonali. Dlatego ważny jest mocny kręgosłup moralny, umiejętne dobieranie partnerów i dbanie o interes czytelnika. Jeśli szanujesz swoich czytelników, to musisz zdać sobie sprawę, że chodzenie na skróty nie musi być przez nich mile widziane.
Daleki jestem od stwierdzenia, że komercyjne współprace z markami to zło, ale – uczciwie mówiąc – ani nie jest to szczyt moich marzeń, ani nie uważam, że jest to najlepsza rzecz, którą mogę osiągnąć jako bloger. Dlatego jeśli współpracuję z markami, to staram się przede wszystkim zainteresować je moimi pomysłami, które i tak zrealizuję – ze wsparciem marki lub bez niego.

PRoto.pl: Patrzysz na współpracę z markami głównie pod kątem finansowym – a nie jest też tak, że dzięki nim budujesz swój prestiż, znajdujesz nowych czytelników?
M.S.: Sprostuję – nie patrzę na współpracę z markami wyłącznie pod kątem finansowym. Staram się także, by takie współprace – poza zapewnieniem finansowania – pomagały mi przenosić to, co robię, na wyższy poziom. Gdy marka finansuje jakiś mój projekt, to zmusza mnie to do jego wykonania. Ja z natury jestem leniem. Współpraca zabiera wszystkie wymówki. W ten sposób robię rzeczy ambitniejsze niż dotychczas, ale wymagające też większego nakładu pracy.
Nie wierzę w to, że dzięki współpracy z markami zwiększa się mój zasięg. Wydaje mi się, że relacja jest odwrotna - to marka chce dotrzeć do moich czytelników. Może się mylę, ale ja nie czuję, by którakolwiek z akcji partnerskich przysporzyła mi nowych czytelników. Możesz mnie nazwać staroświeckim, ale uważam, że czytelnicy pojawiają się i doceniają nas nie dlatego, że podczepiliśmy się do firmy X, ale za realne efekty naszej pracy. I dlatego trzeba właśnie szukać tego optymalnego połączenia interesów wszystkich stron przy projektach komercyjnych.

PRoto.pl: Trudno chyba też coś takiego zmierzyć.
M.S.: Tak, bo musiałbym na przykład zapytać wszystkich moich czytelników o to, kto przyszedł do mnie przez współpracę z MasterCardem. I znowu – nie wierzę, że ktoś tak zrobił, bo sama marka nie komunikowała specjalnie szeroko faktu naszej współpracy. Czytelnicy przyszli, ponieważ dzięki współpracy z marką MasterCard mogłem udostępnić cykl ciekawych wpisów oraz darmowy kurs Pokonaj swoje długi. Prowadziłem wówczas wiele działań czysto PR-owych – pojawiałem się w mediach, opowiadałem o tym kursie, starałem się zachęcić osoby, które mają problemy finansowe.
Gdybym taki kurs udostępnił bez współpracy z marką, być może efekt byłby podobny. Przy książce Finansowy ninja nie współpracowałem z żadnym komercyjnym partnerem, a mimo to powstał wokół niej pewien szum.

PRoto.pl: A Pajacyk? Umieściłeś logo z tyłu swojej książki.
M.S.: Współpraca z Polską Akcją Humanitarną jest moim świadomym wyborem. Chciałem dobrze wykorzystać moją popularność i ukierunkować ewentualną pomoc. Wspieram program dożywiania dzieci Pajacyk od początku 2015 roku i myślę, że robię mu dobrą promocję. To wszystko opiera się na dobrej woli, nie ma jakichkolwiek celów marketingowych i nawet nie mieliśmy żadnej formalnej umowy.
Przy książce musieliśmy zawrzeć umowę, która pozwoliła mi umieścić w książce logo Pajacyka i informację o działaniach PAH. Każda kupiona książka finansuje jeden posiłek dla dzieciaków. Tylko tyle i aż tyle.

PRoto.pl: Myślisz, że twoja pomoc Pajacykowi zachęci innych wydających książki do robienia tego samego?
M.S.: Tutaj złudzeń nie mam. Ja na takie działanie mogłem sobie pozwolić, ponieważ jestem self-publisherem. Wyeliminowałem wszystkich pośredników, dzięki czemu zarabiam na swojej książce dużo więcej niż autorzy współpracujący z tradycyjnymi wydawnictwami. Jeśli współpracowałbym z wydawcą, musiałbym oddać chyba całe swoje wynagrodzenie, by wesprzeć Pajacyka takimi kwotami, jakie teraz ode mnie otrzymuje.

PRoto.pl: Masz jakieś wzorce chodzących marek osobistych?
M.S.: Nie ma jednej osoby, którą bym się całkowicie inspirował. Na pewno wzorem dla mnie – jeśli chodzi o blogowanie i zarabianie na tym – jest wspomniany wcześniej Pat Flynn. Publicznie przyznaję się, że jestem jego odległym uczniem i wydaje mi się, że dosyć skutecznie przeniosłem do Polski to, co on robi na rynku amerykańskim. Staram się jednocześnie unikać jego błędów. Czerpię od bardzo wielu osób – Michaela Hyatta, Dereka Halperna [Social Triggers], Lewisa Howesa, Chrisa Guillebeau (autor m.in. książki $100 Startup), Marie Forleo oraz w domenie finansowej m.in. Dave’a Ramseya czy Ramita Sethi.

PRoto.pl: To wyłącznie zagraniczni autorzy, głównie amerykańscy. Co z Polską?
M.S.: Jeśli chodzi o długofalowe budowanie własnej marki w internecie, opierając się na transparentności, jakości, rzetelności – uczciwie powiem, że patrzę przede wszystkim za granicę. Głównie dzięki obserwacji Stanów uwierzyłem, że można połączyć jakościowe blogowanie i zarabianie. Nie byłem tylko pewien, czy uda mi się to w Polsce.

PRoto.pl: Czy można uznać, że twój blog jest sukcesem?
M.S.: Dla mnie? Na pewno! Fenomenem jest to, że mogę utrzymywać się z blogowania, nie musząc iść na skróty ani podejmować działań, co do których miałbym wątpliwości. Robię wszystko po swojemu, a jednocześnie – kręci się to na tyle dobrze, że spokojnie stać mnie na utrzymanie rodziny. Nie potrzebuję lepszej definicji sukcesu.

PRoto.pl: Co mogło zdecydować o tym sukcesie?
M.S.: Transparentność, jakość, uczciwość – te czynniki na pewno były kluczowe, chociaż musiały zostać podparte solidną pracą. Wiele osób – zwłaszcza spoza blogosfery – uważa, że blogowanie jest łatwe i że robi się to w przerwach między posiłkami. To nie jest prawda. Tak jak z każdą pracą, jeśli ktoś chce osiągać dobre rezultaty, to musi poświęcać naprawdę sporo energii i czasu. Doskonalić swój warsztat, by być coraz lepszym.

PRoto.pl: Czy na początku tworzenia bloga wiedziałeś, że będziesz świadomie budować swoją markę osobistą czy przyszło to dopiero z czasem?
M.S.: Miałem te podstawowe założenia, o których mówiłem. Nie było jednak żadnego długoterminowego planu, nie wiedziałem też, w którą stronę się to potoczy. Ja po prostu działam od projektu do projektu. Mam je oczywiście zaplanowane – wiem, co chciałbym robić za rok.
To, że można powiedzieć, że Michał Szafrański jest jakąś marką osobistą, wynika też z tego, że trzymam się pewnych pryncypiów i jestem w tym konsekwentny. Nie chodzi przecież o to, by być przez dwa miesiące superświetnym, a przez resztę roku – mniej. Ja wolę mniej spektakularną, ale jednak solidną średnią ze stopniowym, systematycznym rozwojem.
Dzięki kolejnym projektom kompletuję zarówno bagaż doświadczeń, jak również rośnie poczucie odpowiedzialności za to, co robię. Im więcej osób mnie obserwuje, tym wyższe są oczekiwania w stosunku do mojej osoby. Mam też świadomość, że zniszczenie marki osobistej i utrata zaufania to coś, co może wydarzyć się zupełnie przypadkowo w bardzo krótkim czasie – wystarczy popełnić jakiś głupi błąd. Wierzę jednak, że dałem na tyle poznać się mojemu audytorium, że wiedzą, czego można się po mnie spodziewać. Staram się słuchać mojego wewnętrznego kompasu.
Jeżeli mówimy o działalności w sieci, to staram się po prostu być kulturalny. Bywam czasem prowokowany. Bywa, że stawiam gardę – zwłaszcza, że nie uważam, że należy bezwiednie przyjmować wszystkie ciosy.

PRoto.pl: Przejdźmy do książki. Znów chronologia – kiedy pojawił się pomysł? Jak krystalizował się plan jej wydania?
M.S.: Pomysł pojawił się po roku blogowania. Zacząłem myśleć o innej formie zebrania wiedzy niż blog. Czułem, że książka pozwoli mi wyłożyć ją w bardziej uporządkowany sposób. Prace zaczęły się w sierpniu 2014 roku. Wtedy powstała koncepcja książki: o czym będzie, do kogo ją skieruję, jaką będzie miała strukturę, jakie treści tam się znajdą. Samo pisanie zajęło łącznie około 7 miesięcy, a całość prac nad książką – około dwa lata.

PRoto.pl: Co z działaniami promocyjnymi?
M.S.: Prowadziłem je równolegle. Jeszcze w sierpniu 2014 zdecydowałem, że książkę raczej wydam sam. Prowadziłem trochę rozmów z wydawnictwami, ale już wtedy znałem potencjał self-publishingu. Przyglądałem się m.in. temu, co działo się w tym temacie w Stanach. W sierpniu 2014 powstały też zręby pomysłów marketingowych, zarys pakietów sprzedażowych oraz pojawił się pomysł, że dobrze byłoby zrealizować dwie wersje audiobooka.
Wszystkie działania były zaplanowane i przemyślane z wyprzedzeniem. Gdy półtora roku temu Kaja Malanowska wyszła na Facebooka z kartką „jestem pisarką – to nie znaczy, że pracuję za darmo” mówiąc, że zarobiła na książce niecałe 7 tys. złotych przez 2 lata jej obecności na rynku, sprawiło, że stwierdziłem: „okej, to ja wyjdę na Facebooka z kartką »zarobiłem na mojej książce 100 tys. w kilka dni«” i pokażę, że się da. Na tym oparłem swoją strategię na dotarcie do tradycyjnych mediów.
Przed ukończeniem książki dałem sobie też pół roku absencji medialnej. Wszystkim mediom, które mnie zapraszały, komunikowałem, że owszem, chętnie się u nich pojawię, ale dopiero jak skończę pracę nad książką. Przez ostatnie dwa miesiące intensywnie promuję Finansowego ninja.

PRoto.pl: Dlaczego zdecydowałeś się promować książkę przed premierą, a nie – jak generalnie robią wydawnictwa – już po niej?
M.S.: Odwróciłem model sprzedaży i promocji, ponieważ powiedziałem sobie, że nie chcę traktować swoich pierwszych klientów jak frajerów – a tak właśnie robią tradycyjni wydawcy. Uważam, że to nie jest w porządku, że najbardziej aktywni klienci – otwierający swój portfel jako pierwsi – płacą za książkę najwięcej. Wydawcy i księgarnie przyzwyczaili nas, że lepiej poczekać miesiąc czy dwa i kupić książkę w cenie 30, 50 czy nawet 70 proc. niższej niż w chwili premiery. Klienci, którzy zdecydowali się na zakup w pierwszej kolejności, mogą czuć się oszukani.
U mnie jest inaczej. Ja przyzwyczaiłem już czytelników, że najlepszą cenę płacą Ci, którzy wspierają mnie w najtrudniejszym etapie – na początku inwestycji w nowy produkt. To dlatego z czasem moje produkty drożeją. Działam jak monopolista – książkę możesz kupić tylko ode mnie, dzięki czemu sam kształtuję politykę cenową. Zależy mi na dopieszczeniu pierwszych klientów – tych, którzy zaufali mi w ciemno. Dostają bonusy, np. odręczny autograf w każdej książce. Ponadto przyszła cena książki nie będzie niższa od tej z przedsprzedaży. Po premierze klient będzie musiał dodatkowo zapłacić za przesyłkę, którą teraz, przed wydaniem książki, wziąłem na siebie.
Poza tym chciałem zweryfikować, jakie będzie rzeczywiste zapotrzebowanie na książkę. Mogłem to zrobić tylko przyjmując za nią pieniądze. Dopóki klienci nie otworzą swojego portfela, trudno bazować na ich słownej deklaracji.

PRoto.pl: Podobnie robią wydawcy gier, sprzedając je w przedsprzedaży na kilkanaście tygodni przed premierą.
M.S.: Tak. Co więcej, dzięki temu, że prowadziłem przedsprzedaż, miałem też natychmiast pieniądze na koncie. Mogłem zamówić odpowiedni nakład książki i pokryć koszty druku z bieżących przychodów.

PRoto.pl: Skąd w ogóle pomysł, by odwrócić model sprzedaży?
M.S.: I znów – to jest model amerykański. Mechanizm przedsprzedaży książek jest tam bardzo popularny i mimo, że polscy wydawcy rzadko z niego korzystają, to niekoniecznie chcę działać tak, jak oni. Chcę mieć lepsze rezultaty.

PRoto.pl: A kim są ludzie, którym chcesz sprzedać swoją książkę? Chciałeś wykorzystać bazę 200 tys. odbiorców bloga czy raczej chciałeś pokazać się osobom, które nie wiedziały, kim jest Michał Szafrański?
M.S.: Tu są dwa wątki. Pierwszy: chciałem sprzedać ją osobom, które mnie znają. Skoro jestem jedynym dystrybutorem Finansowego ninja, to trudno oczekiwać, że kupią ją ludzie, którzy nie wiedzą o moim istnieniu. W pierwszej kolejności celowałem w czytelników mojego bloga, a przynajmniej w pewną ich część.
Tu się pojawia drugi wątek: grupa docelowa książki. To przede wszystkim osoby młode, które wchodzą na rynek pracy, są w przededniu założenia rodziny i chcą zapanować nad swoimi finansami. Najlepiej, by były to osoby, które nie popełniły jeszcze dużych błędów finansowych. Ta grupa docelowa obejmuje tylko część czytelników mojego bloga. Na szczęście dzięki blogowi i newsletterowi mogłem skutecznie poinformować ich o przedsprzedaży.

PRoto.pl: Co z tymi, do których jeszcze nie dotarłeś?
M.S.: W pierwszym etapie promocji skupiłem się na internecie, wykorzystując relacje budowane przez ostatnie cztery lata. W połowie lipca, czyli po dwóch tygodniach przedsprzedaży, wysyłałem też informację prasową do różnych mediów tradycyjnych. Mój komunikat dotarł prawdopodobnie do kilkuset dziennikarzy.
Wytrychem było to, by pokazać nie tyle samą książkę – bo przecież kolejna, pojawiająca się na rynku pozycja to nic interesującego dla dziennikarzy. Chciałem dać im dobry pretekst do rozmowy. Służyć miały temu wyniki self-publishingu, czyli…

PRoto.pl: Cyferki. Nawet w tytule maila, którego wysłałeś do PRoto.pl, była podana spora kwota.
M.S.: Dokładnie! Ja jestem człowiekiem, który lubi posługiwać się konkretami i właśnie dzięki nim próbowałem przedostać się do mediów. Chciałem pokazać, że można zarobić na książce kilkaset tysięcy w kilka tygodni. Okazało się, że był to całkiem dobry pretekst. Dzięki niemu od miesiąca rozmawiam z mediami.

PRoto.pl: Miałeś jakiś plan awaryjny na wypadek tego, gdybyś jednak nie zdołał wzbudzić zainteresowania prasy?
M.S.: Prowadziłbym intensywny marketing na Facebooku, czyli płaciłbym za dotarcie do nowych potencjalnych klientów, po prostu komunikując samą książkę. Jak dotąd – nie wydałem jednak na promocję ani złotówki. Myślę, że to dobry przykład, że działania PR-owe można prowadzić samodzielnie i nie trzeba zatrudniać agencji. Trzeba mieć ciekawy komunikat, który mógłby zainteresować media i umiejętnie go podać…

PRoto.pl: I odpowiednio wcześnie go wypuścić.
M.S.: Tak. Założyłem sobie po prostu, że po pierwszych tygodniach przedsprzedaży będę miał ciekawą kwotę do zakomunikowania – jakakolwiek by ona nie była.
Ze względu na to, że od początku chciałem być transparentny, zdecydowałem, że będę pokazywał wszystkie koszty związane z wydaniem książki, zrobię case study na blogu i pokażę całą „kuchnię” samodzielnego publikowania książki. To nie jest coś, co robię tylko dla mediów – robię to dla każdej potencjalnie zainteresowanej osoby i autora. Wyłożyć wszystko na tacy tak, aby każdy mógł zweryfikować, czy Szafrański nie ściemnia.

PRoto.pl: A co z twoim kanałem na YouTubie? Nietrudno zauważyć, że ma on dużo mniejszą liczbę odbiorców niż twój blog – 3,5 tys. subskrybentów.
M.S.: Szczerze mówiąc – nawet nie wiem, ilu subskrybentów ma mój kanał. To jest medium, w którym, owszem, publikuję, ale nie uważam, że wideo jest moją mocną stroną. Być może kiedyś się to zmieni, ale póki co – zero planów. Samo to, że jest tam ponad 3 tys. subskrybentów, jest fenomenem, ponieważ ja w żaden sposób tego kanału nie promuję. Można powiedzieć, że dla mnie to tylko „platforma do hostowania filmów wideo”.

PRoto.pl: Ale film promocyjny postanowiłeś nagrać.
M.S.: Tak, ale uważam, że właściwym miejscem jego osadzenia nie jest YouTube, ale strona sprzedażowa książki. To właśnie jest miejsce, w którym w ciągu kilku minut potencjalny nabywca może poznać mnie jako autora i historię, jaka stoi za książką.

Finansowy ninja - zapowiedź książki from Michal Szafranski on Vimeo.

PRoto.pl: Ty jesteś autorem scenariusza? Kto wymyślił historię?
M.S.: Cała historia i scenariusz jest mojego autorstwa; ujęcia, montaż i aranżacja całości to z kolei zasługa Igora Wojtkowiaka, czytelnika bloga, który chciał się odwdzięczyć za materiały publikowane na blogu.
Przy okazji chcę też obalić mit o tym, że jest to strasznie drogie – dziś tego typu produkcje filmowe da się robić niskim kosztem. Za 1700 zł jesteśmy w stanie stworzyć fajny klip promocyjny.

PRoto.pl: W waszym filmie można było wyłapać ciekawe rzeczy. Przykładowo, na początku winę za problemy finansowe Polaków zrzucasz na edukację szkolną. Wskazanie głównego wroga, z którym w pewien sposób walczy główny bohater – czyli Michał Szafrański – to jedna z ważniejszych technik opowiadania historii.
M.S.: Nie znam zaawansowanych technik sprzedażowych. Wydaje mi się, że po prostu potrafię dobrze opowiadać historie. Jeśli się nad czymś dobrze pogłowię, to jestem w stanie wymyślić coś, co będzie miało wstęp, rozwinięcie i zakończenie. W tym filmie wypunktowałem przyczyny powstania książki. Oczywiście, wykorzystuję je jako argument sprzedażowy, ale nie robię tego w sposób wyrachowany, tylko staram się budować prosty przewód logiczny. Nadmierna konsumpcja, nakręcanie spirali zadłużenia – z tego typu problemami spotykam się na co dzień. Posługuję się konkretnymi przykładami, nie podając nazw instytucji finansowych. Nie piętnuję też konkretnych firm, ale pokazuję jakieś zjawisko i mówię, jak z taką sytuacją można sobie radzić.

PRoto.pl: Mimo wszystko odwołujesz się w filmie do emocji. Dzielisz się historią z młodzieńczych lat, wątku z breakdance’em…
M.S.: Oczywiście – wybrałem takie rzeczy, które mają szansę „rezonować” u innych. To osobista historia. Każdy z nas ma taką, ale niekoniecznie o niej mówi. Panuje dziś kult doskonałości – pokazuje się ludzi, którzy osiągnęli sukces, ale pomija się to, ile mieli po drodze problemów. Dobrze wiem, że takie historie warto pokazywać, bo każdy potrafi się w nich odnaleźć.
Ja w tym filmie starałem się pokazać też, że do pewnych wniosków trzeba dojrzeć. Prezentuję tam motyw z książką – już jedną kiedyś wydałem. Byłem jednak wtedy na tyle młody, że nie potrafiłem sobie uświadomić, jak bardzo intratny może być model pisania i wydawania książek – zwłaszcza w modelu self-publishing. Musiało upłynąć 20 lat, bym sobie to uświadomił. I wcale nie chodzi o to, że wydaję książkę, bo doszedłem do wniosku, że to się opłaca. Dążę do tego, by pokazać, że dzieją się w naszym życiu rzeczy, które nie do końca potrafimy zinterpretować. Że czasami do dobrej interpretacji też trzeba umieć dojrzeć.
Ten film to trochę historia o postawie życiowej: by nie bać się iść swoją drogą.

Rozmawiał Maciej Przybylski


fot. Stanisław Rządzki


Przedsprzedaż książki Finansowy ninja trwa do piątku 26 sierpnia włącznie – na stronie http://finansowyninja.pl.

W chwili przeprowadzania rozmowy sprzedaż wynosiła 9590 egzemplarzy książki (w tym 8975 książek papierowych oraz 615 ebooków „luzem”). Od 1 lipca 2016 r. autor uzyskał 831 551 zł całkowitego przychodu ze sprzedaży.

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin