Wywiad z Marcinem Mastalerkiem, rzecznikiem prasowym Prawa i Sprawiedliwości

dodano: 
20.11.2014
komentarzy: 
0

PRoto.pl: Przyznam, że byłam zdziwiona, że odebrał Pan telefon za pierwszym razem. Pana poprzednim bardzo często był niedostępny pod telefonem.

Marcin Mastalerek, rzecznik prasowy Prawa i Sprawiedliwości: Mogę Pani obiecać, że będę starał się być dostępny dla dziennikarzy, ale uczciwie muszę też przyznać, że nie mogę wykluczyć sytuacji, kiedy przez jakiś czas, mam nadzieje krótki, będę niedostępny telefonicznie. Niestety, praca rzecznika prasowego, a zwłaszcza rzecznika partii, to naprawdę gorące krzesło. Nasza praca polega na informowaniu, ale też na bywaniu w studiach telewizyjnych, spotkaniach. Teraz w czasie kampanii jest jeszcze więcej pracy. Dlatego, niestety nie każdy telefon udaje się odebrać.

PRoto.pl: Pierwszy raz od dziewięciu lat wygrali Państwo wybory. Politycy PiS-u uwierzyli, że mogą wygrać kolejne?

M.M: Wybory wygraliśmy dzięki konsekwencji. Platforma zarzeka się, że jest bliżej ludzi, a tak de facto nie jest. I tą niekonsekwencją, niewiarygodnością, Platforma Obywatelska przegrała, choć PR-owcom Ewy Kopacz w pewnej mierze udało się ją przedstawić jako – mówiąc kolokwialnie – „świeży produkt” marketingowy. Przecież to Ewa Kopacz była cztery lata Ministrem Zdrowia, była drugą osobą w Państwie jako Marszałek Sejmu. Przy wyborach parlamentarnych będzie to zdecydowanie trudniejsze, ponieważ premier będzie miała za sobą te półtora roku rządzenia. Więc, z jednej strony sprawnie Platformie udało się przedstawić ją jako „nowy produkt”, ale zapomnieli o podstawowej zasadzie w marketingu politycznym czy w ogóle w marketingu. Doradcy Platformy zapomnieli o wiarygodności między tym, co się robi, a tym, co się mówi. Nie wystarczy stanąć na tle ludzi, żeby powiedzieć, że jesteśmy bliżej nich.

PRoto.pl: Hanna Gronkiewicz-Waltz wygrała pierwszą turę w wyborach na prezydenta Warszawy. Jacek Sasin, kandydat PiS-u, komentując te wyniki powiedział, że obecna prezydent nie zdobędzie poparcia elektoratu pozostałych kandydatów, bo wszyscy chcą zmian na tym stanowisku. Ten argument, Pana zdaniem, wystarczy, by Sasin wygrał w drugiej turze?

M.M: Platforma Obywatelska w Warszawie, ale i w innych miastach poniosła klęskę. Mówiąc o wyborach samorządowych, musimy porównywać jej do tych sprzed czterech lat. A cztery lata temu dla PO w Warszawie była pierwsza tura, w Gdańsku była pierwsza tura, we Wrocławiu była pierwsza tura. W Łodzi PiS ostatnim razem miał czwarte miejsce, teraz ma drugie. Więc we wszystkich największych miastach, Platforma pogorszyła swój wynik. Wygraną dla Hanny Gronkiewicz-Waltz byłoby 51 procent w pierwszej turze. Doprowadzenie do drugiej tury jest sukcesem Prawa i Sprawiedliwości, zarówno w Warszawie, Gdańsku, jak i we Wrocławiu. W drugiej turze wszystko jest możliwe. Hannie Gronkiewicz-Waltz ciężko będzie pozyskać nowych wyborców. Większość kontrkandydatów, która startowała, startowała przeciwko niej, i wyborcy dlatego na nich głosowali, bo nie chcą kolejnej kadencji pani Gronkiewicz-Waltz. My będziemy ciężko pracowali i wierzymy, że Jacek Sasin wygra w II turze.

Wielu kandydatów, którzy w pierwszej turze przegrywali dużą różnicą punktową później wygrywali. Druga tura to tak naprawdę nowe wybory. To jest nowe otwarcie, nowe rozdanie. Trzeba zmobilizować zarówno swoich zwolenników, jak i pozyskać elektorat tych, którzy nie weszli do drugiej tury. Zgadzam się z jednym z komentatorów, który stwierdził, że Hanna Gronkiewicz-Waltz od ośmiu lat jest zamknięta w swoim gabinecie i nie miała możliwości rozmawiania z innymi politykami w studiu. Natomiast Jacek Sasin to człowiek, który codziennie spotyka się w studiu z innymi politykami z różnych opcji. Jest do tego przyzwyczajony, dlatego moim zdaniem  debaty będą bardzo ciekawe i zakończa się zwycięstwem Jacka Sasina. Argumenty merytoryczne są po naszej stronie.

PRoto: PiS ma także nowego kandydata na prezydenta Polski, Andrzeja Dudę. Pan niedawno zastąpił Adama Hofmana na stanowisku rzecznika. Jesteśmy świadkami kształtowania się nowego PiS-u?

M.M: Prawo i Sprawiedliwość się nie zmieniło i właśnie tym, że się nie zmieniamy, wygrywamy wybory. Jesteśmy konsekwentni i wiarygodni. Prawo i Sprawiedliwość to dziś przede wszystkim nasz lider Jarosław Kaczyński. Andrzej Duda był od długiego czasu znaczącą osobą w naszej partii, był też przy ś.p. Lechu Kaczyńskim. Od dawna jest naszym czołowym politykiem. Prawo i Sprawiedliwość w sprawach fundamentalnych się nie zmieni, a zmiana na stanowisku rzecznika jest przeceniana, bo jest to funkcja w dużej mierze techniczna.

PRoto: Ja jednak zauważam nową retorykę. Odeszli Państwo od promowania prof. Glińskiego. Donalda Tuska nie ma, więc nie widzimy personalnych ataków pomiędzy liderami dwóch ugrupowań.

M.M: Zgadzam się, że odkąd Donald Tusk wybrał Brukselę nie atakuje już Jarosława Kaczyńskiego. Pan profesor Gliński cały czas ściśle z nami współpracuje, obecnie jest przewodniczącym Rady Programowej PiS. Andrzej Duda był bliskim współpracownikiem śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a od kilku lat prezesa. Jest człowiekiem doświadczonym, kompetentnym, energicznym, doskonale nadaje się do piastowania urzędu prezydenta RP. Myślę, że Platforma Obywatelska będzie miała więcej problemów, dlatego, że widzimy pewne zjawiska zachodzące w obozie władzy. Przed wyborami samorządowymi PO wystawiła dwukrotnie mniej kandydatów niż Prawo i Sprawiedliwość. My, w skali kraju, wystawiliśmy 32 tysiące, oni 16 tysięcy kandydatów. Nawet szefowie Platformy Obywatelskiej w miastach i powiatach uciekali do innych komitetów wyborczych, na przykład Przyjaznego Samorządu, bo wiedzieli, że szyld Platformy jest obciążeniem. Ten szyld będzie coraz większym obciążeniem, bo Ewa Kopacz będzie coraz bardziej zmęczona władzą.

Bronisław Komorowski ma duże zaufanie, a Platforma znowu będzie miała coraz bardziej spadające sondaże. I wtedy prezydent będzie musiał podjąć decyzję: czy startować z własnego komitetu, jako prezydent obywatelski i tak się reklamować, czy dalej być prezydentem PO. Do tego będą dochodziły nieuniknione rozliczenia wewnątrz Platformy Obywatelskiej – ale to już nie jest nasza sprawa. Niemniej dostrzegamy to, że takie rozliczenia będą. A z drugiej strony w kampanii wyborczej będziemy mieli taką sytuację. Jest duże zaufanie społeczne..

PRoto: 70 proc. Ciężko będzie taki elektorat odebrać Bronisławowi Komorowskiemu..

M:M: Tylko, że to właśnie nie jest elektorat. Bo Jacek Kuroń miał 80 proc. zaufania w 1995 roku startując na prezydenta, a wynik miał niski. Ś.P. prof. Religia też miał zaufanie dużo wyższe w 2005 roku, a wycofał się z wyborów. Z jednej strony mamy zaufanie społeczne, a z drugiej strony mamy większość obywateli przeciwko zmuszaniu do pracy do 67 roku życia i przeciwko wprowadzeniu w Polsce waluty euro. I my zestawimy te dwie najważniejsze kwestie w kampanii. Jestem przekonany, że kiedy rozpocznie się kampania i zderzymy to obecne zaufanie, z poglądami zdecydowanej większością Polaków, którzy nie chcą w Polsce euro i są przeciwko pracy do 67 roku życia, to kampania wyborcza doprowadzi do znacznego obniżenia poparcia dla Bronisława Komorowskiego. Duża część Polaków nie utożsamia prezydenta z niekorzystnymi zmianami w systemie emerytalnym i jego poparciem dla szybkiego wprowadzenia waluty euro, stąd jego obecne notowania.

Prezydent jest wśród tych osób, które chcą wprowadzić Euro i my to w kampanii będziemy się starali bardzo mocno pokazać. Zaufanie i wysokie poparcie dla Bronisława Komorowskiego wynika także z tego, że do tej pory nie było kontrkandydata.  Andrzej Duda jest jedynym kandydatem, który startuje na prezydenta, bo przecież Bronisław Komorowski nie powiedział, czy będzie ponownie kandydował. Myślę, że sondaże będą zmieniały się bliżej dnia wyborów. Przypomnę, że w 2005 roku ś.p. prezydent Lech Kaczyński startował w tym samym momencie, co Andrzej Duda obecnie, czyli około pół roku przed wyborami. I wtedy prezydentowi Kaczyńskiemu dawano poniżej 10 proc. w sondażach. A zwyciężył w wyborach. Kampania wyborcza to coś innego niż sondaże zaufania i o tym doskonale wiedzą stratedzy Platformy Obywatelskiej, PR-owcy Platformy, a także PR-owcy Bronisława Komorowskiego.

PRoto: Co jednak ze strategią PiS-u w momencie, gdy Bronisław Komorowski wygra? Specjaliści ds. marketingu politycznego zwracają uwagę, że na wynik wyborów parlamentarnych bardzo często ma wpływ zwycięstwo kandydata w wyborach prezydenckich. Tak też było w 2005 roku, kiedy PiS zwyciężył w tych dwóch wyborach.

M.M: Tylko, że w 2005 roku mieliśmy dużo bliższy okres między wyborami, bo one były mniej więcej miesiąc po sobie. Teraz wybory prezydenckie będą w maju, a parlamentarne w październiku lub listopadzie. W polskim życiu publicznym, wśród ekspertów, ale teoretyków jest wiele mitów, które nie wytrzymują próby zderzenia z rzeczywistością. W 2010 roku bardzo wysoki wynik Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich, które były w czerwcu i lipcu, nie przełożył się na wynik PiS w listopadowych wyborach samorządowych. W czerwcu 2010 roku 2 proc. dla Waldemara Pawlaka w wyborach prezydenckich, ale  17 proc. dla Polskiego Stronnictwa Ludowego kilka miesięcy później w wyborach samorządowych. Wolę odwoływać się jednak do praktyki życia niż tylko teorii. Uważam, że to, co Pani mówi oczywiście ma pewien wpływ i trzeba to wziąć pod uwagę, ale nie przeceniałbym tego.

My bardzo mocno będziemy chcieli wygrać wybory prezydenckie i bardzo mocno zaangażujemy się w to zarówno organizacyjnie i finansowo. Będziemy chcieli pokazać, że Bronisław Komorowski jest pierwszą przeszkodą do zmian w Polsce. My mamy program zmian, a Bronisław Komorowski może te zmiany zatrzymać w Polsce.

PRoto.pl: Media mówią o sukcesie PiS-u, szukają przyczyn porażki PO. Ten pozytywny dla Państwa przekaz psuje jednak fakt, że nie wpuścili Państwo dziennikarza TVN na swój wieczór wyborczy. Czy z perspektywy czasu uważa Pan, że to był błąd?

M.M: Proszę jednak zauważyć, że wpuściliśmy wszystkich innych redaktorów stancji TVN i TVN24 oraz dziesiątki innych dziennikarzy. Temat nieakredytowania pana Sobieniowskiego istniał tylko w mediach branżowych, nie przebił się do ogółu Polaków, nie miał żadnego znaczenia. To nie była decyzja prezesa Kaczyńskiego, tylko moja i sztabu. Tak, jak Pani wspominałem wcześniej, jesteśmy konsekwentni i w wyborach europejskich też nie wpuściliśmy redaktora Sobieniowskiego. Nie wpuściliśmy redaktora Sobieniowskiego, dlatego że jego niechęć do nas jest powszechnie znana. Jest to dziennikarz, który tego nie ukrywa i my rozumiemy, że on został wysłany przez stację, akurat na wieczór wyborczy Prawa i Sprawiedliwości i my naprawdę chcieliśmy mu oszczędzić tej przykrości, dla niego przykrości, że on nas tak nie lubi, a musi być w naszym sztabie. Uważam nawet, że my mu po prostu pomogliśmy. Ulżyłem mu, bo nie musiał przeżywać takiej przykrości, jak relacja ze zwycięstwa w sztabie Prawa i Sprawiedliwości.

PRoto.pl: Poprzedni rzecznik prasowy PiS-u miał monopol na media. To Adam Hofman decydował, który polityk, gdzie i kiedy się pojawi. Czy Pan również będzie to kontynuował?

M.M: To nie do końca było tak. Adam Hofman wykonywał uchwały władz partii. Władze PiS podjęły decyzję, że jeśli chcemy wygrać wybory, musimy mieć jednolity przekaz. Nie może być tak, że politycy jednej partii mówią różne, wykluczające się rzeczy. Niech Pani sobie wyobrazi firmę, w której jedno mówi prezes, co innego wiceprezesi, jeszcze co innego członkowie rady nadzorczej, czy dyrektorzy. Taka firma uznana by była za nieprofesjonalną. . w PiS podjęliśmy decyzję, że to rzecznik prasowy i biuro decydują, kto i gdzie nas reprezentuje w mediach. My mamy jako partia do tego prawo i Adam Hofman po prostu wykonywał ustalenia władz. Podejmował te decyzje na podstawie wytycznych kierownictwa partii. Mamy ekspertów, którzy są specjalistami w wybranych tematach. Podobnie jak mój poprzednik, wykonuję wytyczne władz statutowych. Robię to jak najlepiej potrafię i jestem przekonany, że tak samo robił Adam Hofman.

PRoto: Jakim rzecznikiem, Pana zdaniem, był Adam Hofman?

M.M: Nie uważam za stosowne oceniać go publicznie, chociażby dlatego, że go zastąpiłem. To merytoryczny i sprawny politycznie poseł. Poradziłby sobie, gdziekolwiek byłby – zarówno w biznesie, jak i w polityce. Nawet jego polityczni przeciwnicy przyznają, że to inteligentny, sprawny polityk, powiedziałbym, „człowiek z powerem”.

PRoto: W tegorocznym rankingu miesięcznika Press Adam Hofman znalazł się na liście antyrzeczników. Krytykowano go m.in. za spóźnianie się na spotkania z dziennikarzami, utrudniony kontakt z nim i problem z dojściem do prezesa. Sam Jarosław Kaczyński powiedział jednak kiedyś w jednym z wywiadów, że cenił Adama Hofmana za umiejętność walki i polityczną sprawność.

M.M: W tym rankingu znaleźli się też rzecznicy innych partii politycznych, m.in. PO i SLD. To dlatego, że rzecznik partii politycznej to specyficzna funkcja. W tym rankingu, z tego, co pamiętam, wygrywali rzecznicy instytucji lub dużych firm. Specyfika ich pracy jest inna, bo nie działają pod taką presją czasu, pod stałym ostrzałem mediów, konkurencji. Natomiast Prawo i Sprawiedliwość najdelikatniej rzecz ujmując nie jest pieszczochem mediów i bycie rzecznikiem prasowym partii, która nie jest ich pieszczochem, to trudna rola. Nie sprowadza się tylko do tego, że przekazuje komunikaty, ale broni partię przed atakami konkurencji politycznej i mediów. Adam Hofman brał na siebie tę rolę obrońcy i płacił za to wysoką cenę. Jest taki model rzecznikowania w partii, w którym rzecznik chce być sympatyczny dla wszystkich. Ja oczywiście też myślę, że warto być, ale trzeba robić wszystko, żeby to lider partii był tą osobą, która jest w centrum i przekazuje informacje. Część spraw rzecznik partii musi brać na siebie i wtedy to on jest tą czarną owcą i myślę, że Adam często był ofiarą takiej sytuacji.

PRoto.pl: Czy będzie Pan miał swojego zastępcę?

M.M: Nie było takiej rozmowy. Przez wiele lat nie było zastępcy rzecznika prasowego, czasem był rzecznik partii lub klubu. Na razie mamy wybory i nie zastanawialiśmy się nad tym.

PRoto.pl: Jako nowy rzecznik PiS-u wzbudza Pan duże zainteresowanie mediów. W tygodniku Newsweek mogliśmy przeczytać, że jest Pan „bezwzględnym rzecznikiem” i że wyglądu przypomina Pan Adama Breivika. Jak reaguje Pan na tego typu porównania?

M.M: Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś nazwał mnie bezwzględnym. To był wymysł niechętnego nam tygodnika. Myślę, że ten tekst był także nieudaną próbą skonfliktowania mnie na tamtym etapie z Adamem Hofmanem. Już w TVN 24, zapytany o tego typu porównania, powiedziałem, że uważam je za przynajmniej niesmaczne. Nie można żartować sobie z tak poważnych rzeczy, jak mord polityczny czy atak terrorystyczny. Poza tym, ja nie uważam, że jestem podobny do Breivika. Bardziej widzę podobieństwo do Antoniego Banderasa (śmiech). W polityce trzeba mieć grubą skórę, ale oczywiście nie jest to miłe, kiedy ktoś nazywa mnie cynicznym lub bezwzględnym, bo po prostu taki nie jestem.

Rozmawiała Magdalena Wosińska

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin