Pokolenie „chcę więcej”. Wywiad z Łukaszem Wiśniowskim z Łączy nas piłka

dodano: 
15.09.2016
komentarzy: 
0

PRoto.pl: Kiedy pojawił się pomysł na Łączy nas piłka? Od kiedy twoja ekipa tam pracuje?
Łukasz Wiśniowski, reporter Łączy nas piłka: Od razu chcę uściślić: Łączy nas piłka to pomysł PZPN-u i jego integralna część. To ciekawe, że ludzie to w pewien sposób rozłączyli. My nie współpracujemy z PZPN-em – my jesteśmy jego częścią.
Kiedy 4 lata temu przyszedłem tu pracować, portalu Łączy nas piłka jeszcze nie było. Za kadencji poprzedniego prezesa [Grzegorza Laty – przyp. red.] powstało hasło, istniał fanpage na Facebooku i kanał na YouTubie. Nie były jednak specjalnie popularne, a obserwujących było raptem kilkanaście tysięcy. Teraz dobijamy do 900.

W grudniu 2012 roku, gdy dołączyliśmy do PZPN-u, Janusz Basałaj został dyrektorem komunikacji, a prezes Zbigniew Boniek wymyślił, że stworzymy coś na kształt federacyjnej telewizji. To Janusz wyznaczył mnie do pracy przy tym projekcie. Drugą osobą, która miała zajmować się stroną merytoryczną strony, miał być Paweł Drażba. On, dołączywszy w podobnym czasie co ja, redagował wtedy stronę pzpn.pl jeszcze w jej starej szacie graficznej. Nasze pierwsze kroki szły właśnie w kierunku zmiany tej oprawy oraz stworzenia kanału na YouTubie, który przede wszystkim miałby pokazywać reprezentację Polski od kulis i zawierać inne istotne dla Związku treści związane z pozostałymi reprezentacjami: młodzieżowymi, kobiet, beach soccera, futsalu i tak dalej.

Jednak sam pomysł portalu Łączy nas piłka pojawił się o wiele później. Z taką inicjatywą wyszedł sekretarz generalny PZPN-u Maciej Sawicki. Główną jego ideą było to, że powinniśmy umożliwić dostęp do wyników wszystkich drużyn w Polsce, niezależnie od rangi. Wyróżniać mieliśmy się natomiast dobrze zrobionym contentem zza kulis. Mieliśmy już ludzi, którzy potrafią coś takiego zrobić: w międzyczasie dołączył do nas Kuba Polkowski, wcześniej pracownik Canal+, przyszedł też Czarek Jeżowski, który wzmocnił zespół piszących. Zaczęło się kreować coś na kształt redakcji i okazało się, że nasz pomysł na robienie wideo się przyjął.

PRoto.pl: Jaki mieliście pomysł na pokazywanie reprezentacji?
Ł.W.: Oczywiście nie odkryliśmy Ameryki tym, że chcieliśmy pokazywać drużynę od kulis – już w latach 80. Amerykanie robili to z drużynami NBA. Naszą przewagą jest pokazywanie reprezentacji z niespotykaną wcześniej intensywnością. W trakcie zgrupowań ludzie niemalże codziennie otrzymują kilkanaście minut filmu pokazującego kulisy kadry. Takich filmów jest najwięcej. Żeby móc robić coś takiego, potrzebny był nam jednak czas na zbudowanie relacji z piłkarzami.

PRoto.pl: Jak tego dokonaliście?
Ł.W.: Na początku robiliśmy oczywiście filmy w stylu reporterskim. Zaczynaliśmy od jakiegoś tematu, a potem dogrywaliśmy do niego wypowiedzi piłkarzy i szukaliśmy pod to obrazków. Nie mogliśmy przecież od razu wejść z kamerą do pokoju i kazać Szczęsnemu, by opowiadał żarty.
W pewnym momencie dokonaliśmy też pewnych wyborów technologicznych. Sceny, w których piłkarze wchodzą w interakcje z kamerą, zaczęliśmy kręcić GoPro, bo duża kamera ich bardzo krępowała; Kuba Rejmoniak wciąż jednak kręci nią mnóstwo wartościowych materiałów. Dzięki zmianie sprzętu łatwiej było nam pozyskiwać to – jak my to sobie nazywamy – „mięso”, czyli te rzeczy, które najbardziej ludzi kręcą.

Nie można zapominać też o tym, na jaką grupę piłkarzy trafiliśmy i w jakim momencie. Gdyby to była drużyna przegrywająca mecze, to niestety – nawet, jeśli pracowalibyśmy tak samo, jak teraz, mało kto by się tym interesował. Jesteśmy uzależnieni od członków reprezentacji. Trafiliśmy jednak na przełomowe pokolenie piłkarzy, którzy są zajarani profesjonalizmem i wciąż głodni sukcesu. Dobrze pamiętam zdanie, które Andrzej Twarowski napisał po meczu na Twitterze, że „mamy pokolenie »chcę więcej«. Nie tylko w piłce. I to jest piękne”. Ja mam na to dowody jeszcze sprzed EURO 2016 i cieszę się, że trafiliśmy właśnie na to pokolenie. Ja też do niego należę i według mnie to jest fenomenalne, że możemy je dokumentować.

Pamiętam taką scenę po wylądowaniu na lotnisku Chopina w Warszawie. Niektórzy kibice mieli pretensje o to, dlaczego nie zrobiliśmy oficjalnego powitania piłkarzy. Ci jednak nie czuli, że osiągnęli coś wielkiego, że powinni być witani jak gwiazdy rocka. A uwierz mi: to, co się działo na lotnisku, przypominało przylot Rolling Stonesów w latach 60.

PRoto.pl: Pokazywaliście piłkarzom to, jaki wpływ mają na kibiców wasze materiały?
Ł.W.: Nie, wydaje mi się, że sami to widzieli. Ich rodzina i znajomi mają często pozytywne zdanie na temat Łączy nas piłka i często to od nich piłkarze słyszeli, że robimy wspólnie dobrą robotę. Nawet żona Artura Jędrzejczyka pisała mi na moim prywatnym Instagramie komentarze w stylu „kiedy kolejny filmik, bo już czekam?” (śmiech). Myślę, że dzięki takim reakcjom poczuli, że dobrze jest być częścią tego projektu.

PRoto.pl: Wasza działalność skupia się tylko na obserwowaniu reprezentacji?
Ł.W.: Ja i Kuba Rejmoniak jeździmy na zgrupowania pierwszej kadry. Kuba Polkowski z Adrianem Dudą jeżdżą do młodzików i też wykonali świetną robotę. Potrafili oni w gąszczu zajęć zrobić reportaż o Sofii, piłkarce reprezentacji Polski, który przerodził się w dokument. Wyświetlono go na 16. Międzynarodowym Festiwalu Filnowym „T-Mobile Nowe Horyzonty”!

Mimo tego sukcesu, często słyszymy zarzuty, że nasza praca to „samograj”, bo mamy wyłączny dostęp do piłkarzy. Okej – ale podczas EURO Kuba i Adrian jeździli po całej Francji i mieli takie same prawa jak wszyscy inni dziennikarze z Polski. To oni jednak zrobili fantastyczne materiały i pokazali, jak powinno się pracować, nie mając ekskluzywnych treści. To pokazuje, że mając kreatywnych i kumatych ludzi, można robić rzeczy naprawdę fajne. A wydaje mi się, że w Łączy nas piłka właśnie takich mamy.

PRoto.pl: A co z tobą? Jaka jest rola Łukasza Wiśniowskiego? Jesteś psychologiem, redaktorem, kamerzystą, twarzą medialną projektu… A może PR-owcem-praktykiem?
Ł.W.: Wielu uważa, że jestem tylko PR-owcem, który ma pudrować wizerunek polskiej kadry. Ja raczej nazwałbym się reporterem; od zawsze nim byłem i to mnie kręci.
Jeśli chodzi o to, dlaczego utożsamia się mnie z byciem twarzą Łączy nas piłka – to absolutnie niezamierzone. Na większości filmów nawet mnie ma, bo kameruję. Siłą rzeczy pojawiam się jednak przy innych projektach realizowanych przez Łączy nas piłka. Umiem pracować przed kamerą, bo pracowałem przez prawie 5 lat w Orange Sport i prowadziłem tam studia na żywo, robiłem reportaże. Jeździłem też za granicę do piłkarzy – byłem w Groznym [miasto w Rosji, siedziba klubu Terek Grozny] u Maćka Rybusa, w Brukseli u Marcina Wasilewskiego, w Pireusie [miasto w Grecji, siedziba klubu Olympiakos Pireus] u Michała Żewłakowa. Nabyłem mnóstwo umiejętności, które się tutaj przydają. PZPN zaczął wykorzystywać na przykład moje umiejętności w prowadzeniu imprez. Miałem na przykład przyjemność prowadzić z Tomkiem Smokowskim zamkniętą imprezę dla UEFY, na której był m.in. Michael Platini [były prezes UEFY]. Z Kubą Polkowskim prowadzimy też Videoblog Błyskawiczny.

PRoto.pl: Co z Januszem Basałajem? Jaka jest jego rola?
Ł.W.: Gdybyśmy mieli to już zestawiać z organizacją stricte redakcyjną, to on pełniłby funkcję redaktora naczelnego. Jest dyrektorem komunikacji w PZPN-ie i ma do nas zaufanie. Pracujemy ze sobą na tyle długo, że mamy między sobą swoistą chemię. Nie musimy do siebie dzwonić o 2 w nocy w czasie zgrupowań, by kolaudować [oglądać zrealizowany film w celu jego oceny i dopuszczenia do dystrybucji] montowane przez nas na bieżąco materiały. Janusz przychodzi też z pomysłami na filmy, zleca ich realizację, a jeśli jest na miejscu – ogląda to, co zrobiliśmy. Żadne większe projekty nie powstają bez jego zgody, ma też wpływ na ich ostateczny kształt.

PRoto.pl: Przyznam, że nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie. Chodzi o te dziesiątki gadżetów z waszym logiem – tym też się zajmujecie?
Ł.W.: My jesteśmy tylko od strony medialnej. Te tematy spędzają sen z powiek Agnieszki Prachniak, która jest kierownikiem biura sekretarza generalnego PZPN-u. Ona i sam sekretarz są mocno w to zaangażowani. My jedynie – w miarę możliwości ­– pomagamy przy promocji tych gadżetów, przemycając je w naszych materiałach.
Trudno powiedzieć, co to właściwie jest Łączy nas piłka. To jest tak szeroki temat: portal, fanpage, strona, kanał na YouTubie, Instagram…

PRoto.pl: Nawet idąc po sklepie, można natknąć się na produkty z waszym logiem. Zeszyty, puzzle, drażetki czekoladowe…
Ł.W.: Wydaje mi się, że to dobrze. Dzięki temu nasze hasło kojarzy każdy kibic. Nie wiem, czy wszyscy wiedzą, czym dokładnie jest nasz projekt, ale każdemu coś on mówi.

PRoto.pl: „847 tys. polubień na Facebooku, zasięg sięgający miliona użytkowników, 276 tys. subskrybentów na YouTube, 230 tys. followersów na Twitterze, 151 tys. obserwujących na Instagramie, prawie 11 mln odsłon strony laczynaspilka.pl” [źródło: Twitter Macieja Sawickiego, sekretarza generalnego PZPN-u] – w czasie Euro wygenerowaliście świetny ruch. Jaka była jego dynamika, gdy turniej się skończył?
Ł.W.: Część tych statystyk jest stała. Mowa tu na przykład o polubieniach na Facebooku – ich liczba raczej się nie zmniejszy, chyba że ludzie nagle z jakiegoś powodu mieliby masowo zacząć opuszczać fanpage. Te liczby wciąż rosną, ale nie w takim tempie jak podczas Euro. Wtedy mieliśmy największy przyrost subskrypcji na YouTubie ze wszystkich europejskich federacji. Jednak, siłą rzeczy, jeśli nie ma drużyny blisko nas (jak podczas zgrupowań i turniejów), to liczba odsłon strony spada.
Mimo wszystko, cieszy nas wzrost statystyk stałych – zaraz osiągniemy 900 tys. polubień na Facebooku i przekroczyliśmy 300 tys. subskrypcji na YouTubie. Jeśli chodzi o liczbę odsłon – spodziewamy się, że niedługo zacznie rosnąć, bo niebawem zaczynają się kolejne zgrupowania. Planujemy też odwiedzać naszych reprezentantów za granicą – tego typu materiały się u nas świetnie oglądają. Myślę, że poradzimy sobie z coraz większą publiką i będziemy w stanie ją zadowolić.

PRoto.pl: Nawiązując wciąż do statystyk: wspomniałeś na przykład, że Łączy nas piłka miał największy przyrost subskrypcji spośród wszystkich europejskich federacji. Jednak w porównaniu do wszystkich kanałów w Polsce – trochę wam do szczytu brakuje. Czy w PZPN-ie stawiacie sobie odnośnie do tego jakieś cele? Planujecie dostać się na pierwsze miejsca?
Ł.W.: Nie jest to dla nas celem samym w sobie. Na pierwszym miejscu stawiamy promocję polskiej piłki. Po zasięgach widzę, że robimy to całkiem nieźle. Nie jesteśmy Wardęgą, ale w swojej kategorii jesteśmy od długiego czasu na szczycie. Co ciekawe, w lipcu – kiedy już nie było EURO – nasze filmiki wciąż się świetnie oglądały. Ludzie oglądali wówczas najpopularniejsze materiały bądź docierali do starszych: nagle skrót meczu Polska–Słowacja U14 obejrzało nagle prawie 400 tys. ludzi. Fenomen.
Liczby, mimo iż nie najwyższe w Polsce, pokazują też pewną zmianę. Kiedyś cieszyliśmy się, że nasz film miał 10 tys. wyświetleń w ogóle, a teraz nawet średnio interesujący materiał jest wyświetlany przez tyle samo osób przez dobę.

Nie stawiamy sobie celów typu „osiągniemy pół miliona subskrybentów w sześć miesięcy”. Mamy tylko wielkości sugerowane nam na warsztatach przez ludzi z UEFY. Nie jesteśmy jednak z nich rozliczani; bywały też okresy, że kilkakrotnie je przekraczaliśmy. Nie żyjemy dla targetów. Nam zależy na jakości contentu i promowaniu polskiej piłki. Dbamy o to, zachowując równowagę między wcześniej wspomnianym „mięsem” a ładnymi, dobrze zrobionymi obrazkami.

 

 

PRoto.pl: Pytałem o cele i statystyki, ponieważ chciałem zapytać o sposób rozliczania ekipy Łączy nas piłka.
Ł.W.: Na pewno nie przychodzą do nas ludzie mówiący: „hej, mieliście wygenerować 10 milionów wyświetleń, a jest tylko 9, więc wszyscy dostajecie 500 złotych mniej...”. PZPN to nie korporacja. Niektórzy ludzie się dziwią, gdy mówię, że największą swobodę twórczą mam właśnie tu. Jest tak dzięki szefostwu: Januszowi, który dobrze rozumie specyfikę naszej pracy i prezesowi Bońkowi, który ufa młodym ludziom. Oczywiście, co kilka miesięcy spotykamy się i ustalamy wcześniej wspomniane targety, ale nie ma tragedii, jeśli ich nie osiągniemy.
Podobnie – nie skaczemy z radości, gdy 50-krotnie je przekroczymy i nie dostajemy wtedy bonów na Polonezy Caro i dżinsy z Peweksu. Pracujemy normalnie i potrafimy mieć satysfakcję z materiału, który niekoniecznie jest popularny, ale pokazuje nasz rozwój i jest po prostu dobry.

PRoto.pl: Najwięcej pracy mieliście niewątpliwie podczas Euro 2016 we Francji. Życie zgodne z rytmem kadry – spanie po cztery-pięć godzin na dobę, ciągłe wizyty na lotniskach, montowanie materiałów po nocach. Turniej się jednak już skończył – co zespół Łączy nas piłka robił w okresie wakacyjnym? Jakie są wasze plany na najbliższą przyszłość?
Ł.W.: Każdy poszedł na zasłużony urlop. Wszyscy pracowaliśmy poza domem przez 45 dni z rzędu, co – przy charakterystyce pracy na mistrzostwach – jest czymś, co nie każdy by przyjął, dlatego ukłony dla naszych bliskich.
Jeśli chodzi o portal – wielu naszych reprezentantów było bohaterami głośnych transferów, więc mogliśmy żyć tym na co dzień. W sezonie ogórkowym tworzyliśmy różne podsumowania. Przeprowadzaliśmy czasami nawet jakieś ekskluzywne rozmowy telefoniczne, które potem ukazywały się w formie pisanej. Czuwa nad tym Paweł Drażba.
Od razu po Euro ustaliliśmy też z szefostwem, że film, który chcieliśmy realizować, ma powstać do początków eliminacji. Nie jest to zbyt wiele czasu, więc musieliśmy od razu usiąść do roboty.
Jeżeli chodzi o mnie: szczerze powiem, że w kontekście Łączy nas piłka na niewiele innych rzeczy niż nasz film nie starczało mi czasu. Pojawiałem się oczywiście w międzyczasie w Videoblogu Błyskawicznym, prowadziłem też w Białej Podlaskiej panel dyskusyjny na Ogólnopolskiej Konferencji Szkoleniowej dla trenerów z licencją UEFA PRO i UEFA A. Byliśmy wraz z Adrianem całkowicie skoncentrowani na filmie.

PRoto.pl: Mógłbyś powiedzieć o nim coś więcej?
Ł.W.: „Film” mówimy oczywiście umownie, bo nie wiem, czy nie obrażamy przypadkiem prawdziwych dokumentalistów. To coś zupełnie innego niż materiał, który przygotowaliśmy po eliminacjach EURO. Odmienna jest zawartość: wcześniej składaliśmy materiał z około 90 proc. wcześniej opublikowanych zdjęć. Teraz proporcje są dokładnie odwrotne. Jest też wątek, który wcześniej zaplanowaliśmy z Kubą Błaszczykowskim, Łukaszem Piszczkiem i Łukaszem Fabiańskim. Będą się w filmie regularnie pojawiać. Oczywiście, inni piłkarze również w nim występują, ale wiadomo, że kamera niekoniecznie może wyłapać wszystko.

Nie jestem ci jednak kompletnie w stanie powiedzieć o tym, czy film jest dobry, bo kompletnie straciłem do niego dystans. Codziennie nad nim siedzałem, oglądałem, modyfikowałem, w domu to samo, a gdy zasypiałem, to śniły mi się poszczególne sceny. Gdy puszczam go żonie i zdarzyło się jej zadać choć jedno pytanie, to poirytowany myślałem sobie: „jak ona może się nad tym zastanawiać, a nie skoncentrować się na tym, nad czym siedziałem po nocach?!” (śmiech). Cierpieli, jak widać, także najbliżsi, ale cóż – taka robota. A ja ją lubię.
Pewną część filmu – i tutaj pojawiały się problemy – stanowiły ujęcia z telefonów komórkowych. Problematyczne było to, że w trakcie meczów nie mogliśmy nagrywać. Każdy jednak nagrywał coś na pamiątkę. Nie wiedzieliśmy, czy dostaniemy formalną zgodę na użycie takich zdjęć. Byłaby ogromna szkoda, gdybyśmy musieli je usunąć, bo film straciłby serce. To jest właśnie to „mięso”, a ludzie czekają na emocje. Zrobiliśmy całą otoczkę, ale po wyrwaniu serca… Cóż. Dobrze, że się udało.

PRoto.pl: Co z oprawą dźwiękową?
Ł.W.: Stworzył ją Kuba Karaś z zespołu The Dumplings. Żywo zainteresował się naszym projektem. Przyznam, że po cichu o tym marzyłem, bo akurat znam ten zespół z czasów, gdy słuchała ich garstka osób.

PRoto.pl: Gdzie dystrybuujecie film?
Ł.W.: Nie na YouTubie, ponieważ niektóre materiały nie mogłyby się w tym serwisie znaleźć ze względu na regulacje UEFY. Wstawiliśmy go na portalu Łączy nas piłka w specjalnym odtwarzaczu.

PRoto.pl: Film jest ukoronowaniem udanej współpracy z pierwszą kadrą. Co jednak z młodzikami i innymi reprezentacjami?
Ł.W.: Praca z pierwszą reprezentacją to jedynie część tego, co robimy. Ludzie widzą głównie ją, ale naszą rolą jest też promocja całej reszty.
Jakoś tak się ustaliło, że pierwszą kadrę obsługujemy wraz z Kubą Rejmoniakiem. Natomiast Kuba Polkowski z Adrianem Dudą są zawsze tam, gdzie reprezentacje młodzieżowe. Pokazujemy też rokrocznie turniej U17 o puchar Syrenki. Te tematy nie są tak popularne, ale my – podkreślam – poszerzając publikę dzięki materiałom z pierwszej reprezentacji, popularyzujemy kanał i od czasu do czasu mamy szansę pokazać coś innego. Transmitowane przez nas na żywo zmagania o Puchar Tymbarku na Stadionie Narodowym w Warszawie oglądało więcej ludzi, niż ogląda Cafe Futbol, czyli najpopularniejszy program o piłce!
PZPN odpowiada za 17 różnych reprezentacji – to sporo. My, w miarę możliwości, staramy się pomagać przy promocji wszystkich. Jeśli na przykład reprezentacja kobiet U17 walczyła o medal na Mistrzostwach Europy – byliśmy tam, i to jako jedyni przedstawiciele jakichkolwiek mediów z Polski. Nasze materiały były później puszczane w kraju przez dosłownie wszystkich. Dziewczyny zdobyły wtedy złoty medal, co było nieprawdopodobne. Potem powstał nawet o nich film dokumentalny, który emitowaliśmy we współpracy z jedną z telewizji.

Zrobiliśmy bardzo dużo dla promocji kobiecej piłki. Uważam, że Łączy nas piłka wypromowało choćby piłkarkę Ewę Pajor, którą inspirują się dziś młode dziewczyny. Zyskała popularność, bo codziennie pojawiała się w naszych materiałach. Stała się trochę ikoną polskiej piłki kobiecej, dzięki czemu – wydaje mi się – tą dyscypliną zainteresował się Polsat.
Naszym oczkiem w głowie jest też Letnia Akademia Młodych Orłów. LAMO to projekt, o którym bardzo mało mówi się w mainstreamowych mediach, i właśnie my – jako Łączy nas piłka – sprawujemy nad nim pieczę medialną.

Nie tylko my lubimy te imprezy, lecz także sam prezes. Nigdy nie zapomnę sceny, gdy Zbigniew Boniek z młodym Kubą Kałuzińskim z Lechii Gdańsk uczestniczyli w konkursie żonglerki. Trafiła kosa na kamień i nikt nie chciał odpuścić. Gdy młody Kałuża – tak na niego mówili – wygrał z prezesem, to ten powiedział: „No, brawo, Kałuża. W nagrodę zapraszam cię na coca-colę”. A on powiedział poważny: „ja nie piję coca-coli – tylko woda” (śmiech). Chłopak miał, nie wiem, 12 lat, a już był przekonany, że ten napój jest niezdrowy. To pokazuje, że chłopaki w jego wieku już są profesjonalistami i we wszystkich miastach w Polsce rozmawiają o tym, kto pojedzie na LAMO. Traktują to jako powołanie do reprezentacji. I tu jest ta praca, która została wykonana: wejście do świadomości tych chłopaków. I mimo że takich tematów nie ma na pierwszych stronach gazet, to dzięki takim inicjatywom, jakim jest LAMO, chłopaki mogą dojść do wniosku, że będą mieć wszystko – profesjonalnych trenerów, sprzęt, hotel, w którym spała w trakcie Euro 2012 reprezentacja Hiszpanii, świetne boiska i poczucie, że są prawdziwymi piłkarzami – jeśli będą sumiennie pracować.

Właśnie to trzeba robić. Trzeba w tych dzieciach wyzwolić chęć. Można mieć systemy szkoleniowe, specjalne programy, ale i tak jeśli nie złapią bakcyla, to nie będą mieć szans na wygraną.

Rozmawiał Maciej Przybylski

fot. Stanisław Rządzki

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin