Premier Donald Tusk chwali chorwackie truskawki, a minister Radosław Sikorski wczasy w Tunezji i Egipcie. A co z rodzimymi produktami? Polscy politycy nawet gdyby chcieli, to nie mają czego promować – tłumaczy w rozmowie z Rzeczpospolitą Cezary Kazimierczak, specjalista ds. marketingu.
Jak twierdzi Kazimierczak, rekomendowanie mało rozpoznawalnych na świecie produktów często nie ma sensu, a same słowa polityków i tak by nie wystarczyły. Mogą oni pomagać polskim przedsiębiorcom w inny sposób. Rozmówca podaje przykład sekcji gospodarczej ambasady USA, która organizuje cyklicznie spotkania dla polskich i amerykańskich przedsiębiorców.
Politycy zamiast mówić za granicą o polskich produktach mogą zabierać w swoje podróże rodzimych producentów. Do tego dochodzi dbanie o kluczowych partnerów. Według Kazimierczaka mistrzami w tej dziedzinie są Niemcy. W niemieckim MSZ kontaktami handlowymi z Chinami zajmuje się 500 osób, u nas – 3. Mimo że pod względem wymiany handlowej jesteśmy czwartym partnerem Chin w Unii Europejskiej.
Polska nie jest jednak skazana na stereotyp kraju, który dobrą ma tylko wódkę i wciąż ma szanse na poprawę swojego wizerunku. Budujący jest przykład Japonii. „Jeszcze w drugiej połowie lat 50. XX w. traktowano ich produkty jak chińskie, czyli jak tandetę. A dziś?” – pyta retorycznie specjalista, odnosząc się do towarów rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni. (ks)


