„2 maja 2011 r. bin Laden nie tylko stracił życie, ale przegrał walkę PR-owską” – pisze Ben Macintyre w Polska Metropolia Warszawska.
„Śmierć Osamy bin Ladena stanowiła triumf PR-owskiej strategii i planowania, umiejętności manipulowania mediami i nowoczesnych metod tworzenia wizerunku. Żadnego wroga dotąd nie obalono, stosując tak wykalkulowane techniki PR” – podkreślił w artykule dziennikarz The Times. Według niego, przywódcę Al-Kaidy unicestwiono nie tylko fizycznie, ale też wizerunkowo. Najdobitniej świadczyć o tym ma ostatnie przemówienie prezydenta USA Baracka Obamy, podczas kolacji w Białym Domu, kiedy to podkreślił: „w końcu wymierzyliśmy sprawiedliwość jednemu z cieszących się najgorszą sławą na świecie indywiduów”. Po tych słowach na ekranach pojawiło się zdjęcie Donalda Trumpa, który podczas kampanii mocno go krytykował.
Macintyre zaznacza, że duże zasługi w PR-owskim uśmierceniu bin Ladena mieli spin doktorzy. To oni „wyreżyserowali medialną kampanię obalania tyrana” i zdecydowali o pochowaniu ciała terrorysty na morzu, by rzesze „wyznawców” nie przybywały do miejsca jego pochówku. Dziennikarz podkreśla, że z bin Ladenem postanowiono „rozprawić się” inaczej niż z Saddamem Husajnem (którego – brudnego, zarośniętego – sfilmowano w chwili, gdy amerykański lekarz badał mu jamę ustną) czy Che Guevarą (jego zabójcy „mieli nadzieję, że widok ciała zabitego na stole sekcyjnym zniweczy jego charyzmę”). Bin Laden po prostu zniknął. „Ci, którzy zaplanowali jego upadek, rozumieli, że w naszych zafascynowanych obrazem czasach sam brak zdjęcia ciała zastrzelonego terrorysty będzie miał wpływ znacznie potężniejszy niż krwawa rzeczywistość” – pisze Macintyre. Uważa, że fotografia zrobiona przez Pete’a Souzę, gdy w gabinecie, dokładnie w samym momencie „uderzenia”, akcję obserwują najwyżsi urzędnicy państwowi, mówi więcej, niż mogłaby powiedzieć fotografia samych zwłok.
Jak czytamy w dzienniku, „Osama bin Laden nie ma w swojej śmierci twarzy”. Nie mają jej również ci, którzy go zastrzelili – terrorysta zginął z rąk anonimowego komandosa. Bohaterami zostali prezydenccy spece od PR-u, ale oni również nie dostali medalu. Tego typu strategia to, według autora tekstu, precedens. Poza tym w ciągu kilku dni od śmierci bin Ladena, jego wizerunek diametralnie się zmienił, a reputacja legła w gruzach. Zamiast o męczeństwie, wspominano o tym, że w czasie ostrzału zasłaniał się ciałem żony, zamiast ascety mieszkającego w górskiej kryjówce, mówiono o wielomilionowej fortecy, w której się ukrywał. Świat obiegły informacje o tym, że do końca farbował sobie brodę, miał pokaźną kolekcję pornografii, a w testamencie prosił dzieci, by nie zapisywały się do Al-Kaidy. „Nie ma znaczenia, ile w tym wszystkim jest prawdy. Bo jak wie każdy spec od wizerunku, gdy raz na skutek odpowiednich działań stracisz reputację, już nie odzyskasz jej w takiej samej postaci” – zakończył Macintyre. (es)


