Naciśnij przycisk odtwarzania, aby odsłuchać tę zawartość
1x
Szybkość odtwarzania- 0.5
- 0.6
- 0.7
- 0.8
- 0.9
- 1
- 1.1
- 1.2
- 1.3
- 1.5
- 2
Debata jak reality-show: wyborcy chcą poznać naturę kandydata. debata to najbardziej nieprzewidywalny element kampanii, a urzędujący prezydent nie ma szans jej wygrać, może co najwyżej nie przegrać. co pomaga podczas starcia, a co może przekreślić kandydata – czytamy w polityce. „wystarczy krzywa mina, jedno fałszywe słowo lub kropla potu – i lata sukcesów gospodarczych, reform społecznych, dyplomatycznych triumfów, wszystko pryska” – czytamy. a urzędujący polityk ma najwięcej do stracenia. jak zauważają autorzy, podczas tego typu starć często ważne jest, kto okaże się „bardziej ludzki”. widzowie zapamiętują, kto wykazuje się empatią – tak było na przykład podczas debaty busha i clintona: kiedy czarnoskóra kobieta skarżyła się na trudności ekonomiczne, bush poruszył kwestię misji afrykańskiego kościoła metodystów, a clinton zapytał: „proszę powiedzieć jeszcze raz: jak to panią dotknęło?”. „empatia opłaca się też czasem wobec politycznych wrogów” – zauważają autorzy. jako przykład przytaczają debatę angeli merkel i petera steinbrücka, kiedy to merkel zaczęła chwalić reformy schrödera, poprzedniego lidera sdp, czym zdezorientowała rywala. widzowie uznali to za najważniejszy moment debaty. podczas debaty camerona, browna i clegga zabójczy dla browna okazał się zwrot „zgadzam się z nickiem”, który padł wtedy aż pięć razy. nick clegg, lider liberalnych demokratów, zdobył dzięki temu najwyższe w historii sondażowe poparcie dla partii. partia pracy browna odniosła porażkę. w ameryce po debacie nixona i kennedy’ego zauważono różnicę w ocenie między słuchaczami radia i widzami telewizyjnymi: ci pierwsi jako lepszego wskazywali nixona, bo skupiali się tylko na słowach, drudzy łączyli obraz i słowa i wybrali kennedy’ego. amerykańskie badania wykazują, że wyższy kandydat ma większe szanse, stosuje się więc podnóżek dla niższego – talie kandydatów mają być na tym samym poziomie. we francji ustalono szerokość stołu dzielącego rywali, temperaturę studia czy kąty ujęcia kamer, by nie pokazać na przykład gorszego profilu kandydata. choć w usa od 40 lat działa specjalna komisja dwupartyjna ds. debat prezydenckich i posługuje się specjalnym protokołem, nawet amerykanie nie ustalili jeszcze, jak oceniać, kto wygrał debatę. wątpliwości nie ma, gdy doszło do „spektakularnej wpadki” jednego z rozmówców – podkreślają autorzy. w innej sytuacji decydują media. sztaby starają się więc kontrolować dziennikarzy podczas debaty, choć nie zawsze jest to możliwe. w usa ściśle określony jest nawet zwrot, którym prowadzący informuje o zakończeniu się czasu: może powiedzieć jedynie „przepraszam, ale czas minął”. dalej czytamy, że politolodzy wciąż spierają się o znaczenie debat i zastanawiają się, co oceniają wyborcy. „czy telewizja wspiera demokrację czy raczej blichtr i populizm?” – zastanawiają się ostrowski i wójcik. zauważają, że w wypowiedziach prawda miesza się z fałszem, a nikt nie ma czasu na sprostowanie. podkreślają znaczenie przytaczania statystyk, zwracają też uwagę, że ważny jest styl mówienia, gestów i ubioru. radzą też nie odpowiadać na pytania – nie da się przygotować na każde z nich, trzeba je więc reinterpretować, by pasowały do znanych odpowiedzi. zdaniem autorów to, co dziś oglądamy nie zasługuje na miano debaty, bo prawdziwa „walka” nie jest możliwa w większości zachodnich państw. „wielkie europejskie partie różnią się od siebie w coraz większym stopniu tylko z nazwy” – zauważają. z ostatniego sondażu guardiana wynika jednak, że brytyjczycy chcą debat, choć niewielu z nich dopuszcza zmianę zdania pod ich wpływem. debaty traktują raczej jak realisty-show i chcą zobaczyć, jak kandydat działa w stresie. (mb).
Debata to najbardziej nieprzewidywalny element kampanii, a urzędujący prezydent nie ma szans jej wygrać, może co najwyżej nie przegrać. Co pomaga podczas starcia, a co może przekreślić kandydata – czytamy w Polityce.
„Wystarczy krzywa mina, jedno fałszywe słowo lub kropla potu – i lata sukcesów gospodarczych, reform społecznych, dyplomatycznych triumfów, wszystko pryska” – czytamy. A urzędujący polityk ma najwięcej do stracenia. Jak zauważają autorzy, podczas tego typu starć często ważne jest, kto okaże się „bardziej ludzki”. Widzowie zapamiętują, kto wykazuje się empatią – tak było na przykład podczas debaty Busha i Clintona: kiedy czarnoskóra kobieta skarżyła się na trudności ekonomiczne, Bush poruszył kwestię misji Afrykańskiego Kościoła Metodystów, a Clinton zapytał: „Proszę powiedzieć jeszcze raz: jak to panią dotknęło?”.
„Empatia opłaca się też czasem wobec politycznych wrogów” – zauważają autorzy. Jako przykład przytaczają debatę Angeli Merkel i Petera Steinbrücka, kiedy to Merkel zaczęła chwalić reformy Schrödera, poprzedniego lidera SDP, czym zdezorientowała rywala. Widzowie uznali to za najważniejszy moment debaty. Podczas debaty Camerona, Browna i Clegga zabójczy dla Browna okazał się zwrot „Zgadzam się z Nickiem”, który padł wtedy aż pięć razy. Nick Clegg, lider Liberalnych Demokratów, zdobył dzięki temu najwyższe w historii sondażowe poparcie dla partii. Partia Pracy Browna odniosła porażkę.
W Ameryce po debacie Nixona i Kennedy’ego zauważono różnicę w ocenie między słuchaczami radia i widzami telewizyjnymi: ci pierwsi jako lepszego wskazywali Nixona, bo skupiali się tylko na słowach, drudzy łączyli obraz i słowa i wybrali Kennedy’ego. Amerykańskie badania wykazują, że wyższy kandydat ma większe szanse, stosuje się więc podnóżek dla niższego – talie kandydatów mają być na tym samym poziomie. We Francji ustalono szerokość stołu dzielącego rywali, temperaturę studia czy kąty ujęcia kamer, by nie pokazać na przykład gorszego profilu kandydata.
Choć w USA od 40 lat działa specjalna komisja dwupartyjna ds. debat prezydenckich i posługuje się specjalnym protokołem, nawet Amerykanie nie ustalili jeszcze, jak oceniać, kto wygrał debatę. Wątpliwości nie ma, gdy doszło do „spektakularnej wpadki” jednego z rozmówców – podkreślają autorzy. W innej sytuacji decydują media. Sztaby starają się więc kontrolować dziennikarzy podczas debaty, choć nie zawsze jest to możliwe. W USA ściśle określony jest nawet zwrot, którym prowadzący informuje o zakończeniu się czasu: może powiedzieć jedynie „Przepraszam, ale czas minął”.
Dalej czytamy, że politolodzy wciąż spierają się o znaczenie debat i zastanawiają się, co oceniają wyborcy. „Czy telewizja wspiera demokrację czy raczej blichtr i populizm?” – zastanawiają się Ostrowski i Wójcik. Zauważają, że w wypowiedziach prawda miesza się z fałszem, a nikt nie ma czasu na sprostowanie. Podkreślają znaczenie przytaczania statystyk, zwracają też uwagę, że ważny jest styl mówienia, gestów i ubioru. Radzą też nie odpowiadać na pytania – nie da się przygotować na każde z nich, trzeba je więc reinterpretować, by pasowały do znanych odpowiedzi.
Zdaniem autorów to, co dziś oglądamy nie zasługuje na miano debaty, bo prawdziwa „walka” nie jest możliwa w większości zachodnich państw. „Wielkie europejskie partie różnią się od siebie w coraz większym stopniu tylko z nazwy” – zauważają. Z ostatniego sondażu Guardiana wynika jednak, że Brytyjczycy chcą debat, choć niewielu z nich dopuszcza zmianę zdania pod ich wpływem. Debaty traktują raczej jak realisty-show i chcą zobaczyć, jak kandydat działa w stresie. (mb)