„Lajkowanie Unicefu służy jedynie darmowemu podbudowywaniu ego, a dzieci umierają nadal z braku realnych pieniędzy” – uświadamiała niedawno organizacja. Czym jest dla nas Facebook? Pieszczeniem ego czy powietrzem do życia? – pyta Marcin Kołodziejczyk na łamach Polityki.
Autor tekstu wspomina Sandrę z Tomaszowa Lubelskiego, która w listopadzie 2012 została okrzyknięta gwiazdą FB. Dla tych, którzy zapomnieli, przypominamy, że obecność na domówce u Sandry w Tomaszowie zapowiedziało w internecie 3 tys. członków społeczności i nie pomogło, że wystraszona dziewczyna odwołała imprezę. Co ciekawe, FB wymyka się prawu – w przypadku eventów społecznościowych z zaproszeniami rozprowadzanymi w wirtualnym świecie nie udaje się wskazać organizatora i rozliczyć go za nielegalną imprezę masową z zagrożeniem zdrowia i życia – zauważa dziennikarz. Liczy się jednak efekt. Jaki? W przypadku domówki Sandry wszystkie relacje telewizyjne na ten temat kończyły się uwagą o potędze FB.
Powątpiewa w nią jednak kolejny bohater tekstu – Maks, który nie rozumie, że FB dla jego znajomych jest „koniecznym narzędziem pracy” i „świetną tubą do łapania kontaktów”. Dlatego zrezygnował z konta w serwisie i usunął profil. Swoją żonę natomiast strofuje, by nie zamieszczała na FB zdjęć ich dzieci. Uważa, że FB posługuje się instynktem stadnym – „idziecie tam, gdzie chodzi stado, oglądacie filmiki, które mają najwięcej lajków”. Niedawno Maks czytał gdzieś „o idiotce z Australii”, która umieściła na profilu FB zdjęcie USG swego płodu, a po kilku dniach – gdy się okazało, że mało osób to lajkowało – poszła na aborcję.
Jego oponentki, Magda i Alicja (obie po 27 lat, na FB od 2010) twierdzą, że FB to życie. Gdzie indziej w dzisiejszych czasach miałyby się anonsować ze swoimi pracami? Kto by wiedział, że żyją, że czasem coś namalują? Kto by chciał je wystawiać w dobrych kawiarniach, gdzie przychodzą, być może, klienci? – zastanawiają się na łamach magazynu. „Bez niego nie byłoby pożytecznych akcji w »miejskiej przestrzeni publicznej«” – mówią dziewczyny. I wyliczają: „Weźmy protest przeciwko kneblującej internet ustawie ACTA. Albo akcję Krzyż w 2010 r., kiedy obok rozmodlonych ludzi pod krzyżem Smoleńskiem skrzyknęli się studenci spuszczający powietrze z balonu”.
Choć Kołodziejczyk przekonuje, że ostatnie miesiące są dla lajków ciężkie, a Unicef wprost obnażył ich bezwartościowość, to i tak nadal dla wielu w świecie FB są one wymierną walutą. „Im więcej lajków zbierze przedsięwzięcie, na przykład list poparcia dla chińskiego dysydenta, ale również koncern handlowy, tym więcej ludzi odwiedzi ten profil, czyniąc go jeszcze popularniejszym” – pisze dziennikarz. I tłumaczy: „Chodzi o bycie widocznym – do takiego profilu zgłaszają się najbogatsi reklamodawcy – lajki zmienią się w złoto”. Jest przekonany, że dane udostępniane przez nas na FB mają ogromne znaczenie biznesowe. Na dowód przytacza badania z 2011 r. psychologów i informatyków z uniwersytetu w Cambridge. Dowiedli oni, że z samego profilu użytkownika FB (z tego, co sam chciał podać) i odwiedzanych przez niego stron da się ustalić nawet iloraz inteligencji. Preferencje seksualne określili celnie w 88 proc., rasę – w 95 proc., płeć – w 85 proc., stosunek do narkotyków – w 73 proc. Nie wspominając już o specjalnych programach, które są w stanie, przesiewając wiedzę o członkach społeczności, określać, jakie usługi i rzeczy ci ludzie najchętniej by kupili. (es)