Jak pisze na łamach Marketingu w Praktyce Arkadiusz Miegoń, YouTube zyskał na wprowadzeniu telewizji cyfrowej. Przez wzrost liczby kanałów coraz trudniejsze jest dotarcie do widza. Dlatego reklamodawcy zaczęli przenosić się do sieci.
„Widz się rozproszył. Zaczął oglądać kanały o niszowej dotąd popularności, w skutek czego dla reklamodawcy sytuacja, kiedy emitując reklamę przy »M jak Miłość« budował 50-proc. zasięg, szybko się nie powtórzy. W czasach zaciskania pasa, gdy liczymy każdą złotówkę, nagle okazuje się, że dobicie kolejnych 5 proc. zasięgu poprzez reklamowanie się w telewizji (szczególnie w młodszych, wielkomiejskich grupach) staje się horrendalnie drogie” – wyjaśnia Miegoń. W tej sytuacji reklamodawcy zwrócili się w stronę internetu.
Na przeszkodzie planowania kampanii w sieci stoi jednak duże rozproszenie. Jak czytamy, w Polsce brakuje platformy, która oferowałaby „produkcje TVP, TVN, Polsatu czy innych producentów”. Poza tym umieszczanie reklam wymaga wysyłania pliku wideo do wydawców danego materiału, co uniemożliwia zachowanie kontroli nad całą kampanią. W takiej sytuacji Miegoń radzi korzystać z automatycznego zakupu czasu reklamowego (Programmatic Buying). Dzięki temu rozwiązaniu reklamodawcy uzyskują „znacznie poszerzoną wiedzę analityczną” dotyczącą odbioru kampanii. (ks)


