Made in Poland to dla zagranicy ciągle przaśność i swojskość

dodano: 
05.09.2013
komentarzy: 
0

Polskie firmy zdają sobie sprawę, że podkreślenie na etykiecie polskości nie pomaga. I robią wszystko, aby za bardzo tego nie eksponować. Nie tylko za granicą, ale również na naszym rodzimym rynku. „Made in Poland” jako dodatkową wartość marketingową wykorzystuje w promocji tylko 13 proc. firm – czytamy w serwisie wyborcza.biz.

Tak wynika z ubiegłorocznych badań stowarzyszenia PEMI w ramach akcji „590 powodów, dla których warto kupować polskie produkty”. Stowarzyszenie przebadało 1244 firmy (zatrudniające od 1 do 120 osób) z polskim kapitałem – donosi portal. Autorzy tekstu – Leszek Kostrzewski i Piotr Miączyński – informują, że KE pracuje obecnie nad regulacją dotyczącą bezpieczeństwa produktów: Consumer Product Safety Regulation (CPSR) i proponuje obowiązek oznakowania kraju pochodzenia produktu, czym rozsierdziła rodzimych producentów.

Dlaczego? Blanka Chmurzyńska-Brown, dyrektor Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego, który zrzesza 110 firm, zwraca uwagę, że wprowadzenie na etykiecie napisu „made in Poland” może utrudnić wręcz prowadzenie biznesu. Na dowód dziennikarze przywołują przypadek marki Dr Irena Eris. Firma dziewięć lat temu wprowadziła swoje kosmetyki do angielskiej sieci Boots. Nie udało się ich tam utrzymać – czytamy w materiale. Po przeprowadzanej analizie okazało się, że zaszkodziło „made in Poland” na opakowaniu. „Niestety, wciąż Polska jest postrzegana jako kraj, gdzie nie ma rozwiniętego przemysłu. Na naszych opakowaniach widnieje napis »made in Poland«. I niestety za granicą kraj pochodzenia nam nie pomaga. Nadal jesteśmy tam odbierani przez pryzmat przaśności i swojskości. Kiedy chodzi już o produkty zaawansowane technologicznie, po prostu jesteśmy niewiarygodni. Mimo że tak naprawdę nasze kosmetyki nie są gorsze, a czasami są nawet lepsze niż te zagraniczne” – tłumaczy Irena Eris, dyrektor ds. badań i rozwoju Laboratorium Kosmetycznego Dr Irena Eris, założycielka i współwłaścicielka firmy.

Kolejny case, na który powołują się Kostrzewski i Miączyński, to trójmiejska spółka LPP. Firma nazwała swoją markę odzieży Reserved „po to, aby sprawić wrażenie, że chodzi o zagraniczne ubrania”. Polakom zachodni brand lepiej się po prostu kojarzył. Teraz - jak podają autorzy tekstu – wszystkie marki koncernu mają cudzoziemsko brzmiące nazwy (House, Mohito Sinsay oraz Cropp). (es)

Źródło:

wyborcza.biz, Polskie firmy nie chcą etykiet „made in Poland”, Leszek Kostrzewski i Piotr Miączyński, 4.09.2013
komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin