Poza USA nie ma kraju, gdzie „żona stanowi tak niezbędne dopełnienie publicznego wizerunku polityka”, przekonuje Tomasz Zalewski na łamach Polityki. W tekście możemy przeczytać o PR-owskim znaczeniu Cindy McCain oraz Michell Obamy oraz o ich wizerunkowych wzlotach i wpadkach.
Kandydatki na pierwszą damę USA różnią od siebie diametralnie. Cindy, wzorem żon konserwatywnych polityków, trzyma się tradycyjnego modelu kobiecości – nie udziela się politycznie i pozostając w cieniu męża. Jednak przylgnął do niej „wizerunek patrycjuszki, która wynosi się ponad prosty lud”, pisze autor. Natomiast żona Obamy, mająca doświadczenie PR-owskie, zdobyte jako dyrektor ds. public relations kliniki uniwersyteckiej w Chicago, chętnie występuje publicznie. I to jej, podobnie, jak innym żonom demokratów, chcącym aktywnie uczestniczyć w życiu politycznym, częściej niż partnerkom konserwatystów, zdarzają się wizerunkowe wpadki w debatach publicznych. Na wiecach wyborczych, relacjonuje Zalewski, zdarzyło jej się ponoć kilka razy powiedzieć, że nie jest dumna z Ameryki. Oczywiście skrzętnie wykorzystali to republikanie, nazywając ją „gniewną murzyńską kobitą”.
Oba sztaby wyborcze robią wszystko, aby poprawić nadszarpnięty wizerunek żon kandydatów. Zwłaszcza sztab Obamy stara się złagodzić oblicze zaangażowanej politycznie i społecznie żony, bo w sondażu popularności potencjalnych pierwszych dam, przoduje żona McCaina, czytamy.
Wizerunkowa rywalizacja żon kandydatów jest stałym elementem kampanii, a „towarzyszka życia prezydenta ma być jego idealnym dopełnieniem i tajną bronią, podsumowuje Tomasz Zalewski.(ał)