Twittując na sali sądowej

dodano: 
12.07.2011

Autor:

komentarzy: 
0

Sąd opinii publicznej jest w przeciwieństwie do sądu prawa szybki, sprawny i zwy­kle bezapelacyjny. Lekcewa­żenie reguł tego sądu może być bardziej dotkliwe dla klienta niż przegrana w procesie karnym lub cy­wilnym.

Litigation PR

Pozornie prawnicy i ludzie od komu­nikacji, czyli PR-owcy, to ogień i woda. Prawnicy zwykle wolą nie mówić za wiele, bo są przekonani, że mogłoby to zaszkodzić sprawie, nad którą aku­rat pracują, zniweczyć ich strategię. Z kolei fachowcy od komunikacji będą zwykle odradzać strategię chowania głowy w piasek i rzucania do dzienni­karzy: „bez komentarza”. Godzeniem tych dwóch żywiołów zajmuje się jedna z nisz public rela­tions, w USA od blisko 20 lat znana jako tzw. litigation public relations (czyli taki PR procesowy). Jednym z kamieni wę­gielnych litigation PR jest orzeczenie Sądu Najwyższego USA z 1991 r. W sprawie Gentile v. State Bar of Neva­da sędzia Anthony M. Kennedy zazna­czył, że aktywność adwokata nie po­winna się ograniczać do reprezentowa­nia klienta na sali sądowej. Według sę­dziego adwokat może podejmować in­ne „rozsądne kroki" zmierzające do obrony dobrego imienia klienta, włącznie z tłumaczeniem przed „są­dem opinii publicznej", że klient został niesłusznie oskarżony. Dziś za oceanem litigation PR to for­ma strategicznego doradztwa, które ma pomagać w zwyciężaniu zarówno przed sądem prawa, jak i przed sądem opinii publicznej. Cóż bowiem po wy­granej w sądzie prawa, jeśli w wyniku długotrwałego procesu spółka straci klientów, akcje polecą na łeb na szyję, a kontrahenci i akcjonariusze, poiry­towani medialnymi doniesieniami, pójdą do konkurencji? Dlatego fa­chowcy od litigation PR pojawiają się zwykle przy sporach, w których cho­dzi o naprawdę duże pieniądze albo o obronę wizerunku znanych osób (techniki litigation PR były wykorzy­stywane np. w sprawie Marthy Stewart oskarżonej o insider trading czy Michaela Jacksona oskarżonego o mole­stowanie nieletniego chłopca). Litigation PR nie ma przy tym nie wspólnego z tym, co znamy z amerykańskich fil­mów. Urządzanie quasi-konferencji prasowych na sądowych schodach to raczej zły pomysł.

W Polsce marketing

U nas litigation PR właściwie nie ist­nieje. Rodzimy PR dla prawników sprowadza się na razie do marketingu usług prawnych lub de facto dyskret­nej reklamy kancelarii. Niektóre firmy PR przyjmują zlecenia tzw. pozycjono­wania prawników kancelarii jako eks­pertów w danej dziedzinie, czyli „Go-2Guys", ludzi, do których dziennikarze będą dzwonić z prośbą o komentarze, a prawnik będzie istniał w mediach pod szyldem konkretnej kancelarii. Wiąże się to także z treningiem medial­nym prawników i zapoznaniem ich z praktycznymi aspektami funkcjono­wania mediów. Niektórzy prawnicy próbują intuicyjnie stosować coś w rodzaju litigation PR. W 2008 r. gazety pisały o sprawie Ja­kuba T., oskarżonego, a potem skazane­go za zgwałcenie mieszkanki angielskie­go Exeter. Przy sprawie pojawiło się dwóch młodych i energicznych adwokatów z Poznania. Zawsze byli dostępni dla dziennikarzy, bywało, że sami do nich dzwonili, chętnie komentowali i dostarczali informacje, o które prosili przedstawiciele mediów. Efekt był taki, że Jakub T., którego byli obrońcami, był początkowo przedstawiany w mediach i jako prawdopodobna ofiara pomyłki sądowej. Adwokaci mnożyli w mediach i wątpliwości co do przebiegu postępowania, wytykali błędy śledztwa. Brytyjski sąd jednak nie miał wątpliwości i skazał Polaka za gwałt. Kluczowy był i dowód z badań DNA zbieżny z kodem genetycznym Jakuba T.

Innym przykładem jest mecenas i Rafał Rogalski reprezentujący rodzi­ny części ofiar katastrofy smoleńskiej. On również wypowiada się dla gazet, występuje w telewizji. Sprawia wrażenie rzeczowego, ale jednocześnie oschłego i szorstkiego, co raczej szkodzi mu w wystąpieniach przed kamerą. Jego aktywność stała się bezpo­średnią przyczyną krytyki ze strony starszych i utytułowanych kolegów. W sierpniu ubiegłego roku Naczel­na Rada Adwokacka wydała oświad­czenie z którego wynika, że zbytnia medialna aktywność prawnika jest źle widziana. Rzecz jednak w tym, że każdy adwokat reprezentujący klien­ta w głośnej sprawie, a szczególnie w tak bardzo głośnej jak katastrofa smoleńska, będzie się narażał na taki zarzut, bo nie uniknie zainteresowa­nia mediów, czyli jurorów sądu opinii publicznej.

Ciekawym casusem jest także umo­rzenie śledztwa przeciwko celebrytce Weronice Marczuk-Pazurze. PAP specjalizuje się w określonym zagadnie­niu, trudno zainteresować go tematem i dostar­czyć wszelkich informacji, o które będzie prosił. Jeśli sprawa go zainteresuje, bę­dzie miał to, na czym przede wszystkim mu zależy, czyli dobre story. Opisze spra­wę, a jeśli zrobi to dobrze i interesująco, to inni i tak podchwycą temat.

Jak informacja prasowa

Według Haggerty'ego 25 lat temu akt oskarżenia był dokumentem wy­łącznie o znaczeniu prawnym. Dziś to de facto także informacja prasowa przygotowana przez prokuratora. Zre­lacjonowanie aktu oskarżenia przez media może mieć ogromny wpływ na zdolność oskarżonego, w tym „oskarżonej" korporacji (np. członków jej zarządu), do rzetelnego procesu. Jak się zatem bronić przed sądem opi­nii publicznej, aby nie przegrać już na samym początku?

Przede wszystkim, jak w każdym zarządzaniu strategicznym, także w zarządzaniu informacją podczas procesu kluczowy jest plan. Elemen­tarzem jest wcześniejsze przygotowa­nie tzw. media briefów, czyli krótkiego opisu sprawy (maksymalnie dwie strony A4), który, broń Boże, nie bę­dzie napisany hermetycznym prawni­czym językiem, zawierającego pod­stawowe informacje o sprawie, bez konieczności zdradzania strategii pro­cesowej. Taki dokument musi być go­towy, zanim zadzwoni pierwszy dziennikarz (lub nadejdzie e-mail z pytaniami  od wpływowego błogera). Jeśli już dziennikarz zadzwoni z proś­bą o informacje, można mu natych­miast wysłać, np. e-mailem, taki krótki opis sprawy. Dziennikarz newsowy zwykle potrzebuje informacji natych­miast. Nie ma czasu na narady między prawnikami, konsultacje itp. Reporter nie będzie czekał, bo za godzinę musi oddać gotowy tekst (deadline). Jeśli nie dostanie informacji, o które prosi, to napisze, że odmówiono mu komen­tarza, ewentualnie wypełni tekst in­formacjami, które otrzyma od prze­ciwników procesowych.

Potęga bogosfery

Komunikacja między mediami i od­biorcami nadawanych komunikatów już dawno utraciła swój asymetryczny charakter. Skończyły się czasy, gdy cała Polska czekała na wieczorny dziennik, aby z ust pana redaktora dowiedzieć się, co słychać na świecie. Teraz dzięki Internetowi oraz telewizjom informa­cyjnym nadającym 24 godziny na dobę każda informacja w mgnieniu oka obiega cały kraj, a gdy trzeba, to i kulę ziemską. Co więcej, to odbiorcy me­diów często decydują, o czym chcą być informowani.

Rośnie potęga mediów społeczno­ściowych i blogosfery, a w ramach sa­mego litigation PR pojawiła się ostatnio kolejna specjalizacja, czyli litiga­tion PR w internecie. Bywają blogerzy, którzy są ekspertami w określonej dziedzinie, ich błogi są czytane przez tysiące osób, z ich głosem należy się liczyć. Każdy bloger może się pojawić na jawnym procesie sądowym gdzieś wśród publiczności, a potem wszyst­ko skrupulatnie opisać. Ponad rok te­mu jeden z amerykańskich sędziów zezwolił nawet na relacjonowanie procesu w Internecie za pośrednic­twem Twittera.

Od autora: Podczas pisania tego tekstu korzystałem z ktiążek 1) James F. Haggerty, „In the Court of Put lic Opinion: Winning Strategies for Litigation Communications", second edition [ABA Books 2009], 2) Richard S. Levick, Larry Smith „S? op the presses. The Crisis and Litigation PR Dąsk Reference", second edition [Watershed Press 2007]

 

Artykuł ukazał się w Rzeczpospolitej C, str. 8, 13.05.2011

 

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin