Bo, gdy się milczy, milczy, milczy...

dodano: 
04.02.2008
komentarzy: 
0

Mowa jest srebrem, a milczenie złotem – to stare przysłowie ma również zastosowanie w polityce, w tym także polskiej. Na rozgadanej i rozemocjonowanej naszej scenie politycznej, jak dwie ryby milczą ostatnimi czasy dwaj znani politycy: premier Waldemar Pawlak i prezydent Lech Kaczyński.

W przypadku tego pierwszego, to gdyby nie żony górników z „Budryka”, które w połowie stycznia przyjechały do Warszawy spotkać się z wicepremierem odpowiedzialnym za polską gospodarkę, niewiele osób wiedziałoby, że funkcję tę od kilku miesięcy sprawuje lider PSL-u. Trzeba przyznać, że i w tym przypadku odezwał się też krótko, stwierdzając, że nie będzie z nimi rozmawiał i… ponownie zamilkł.
 
Pomijając fakt, że premier Pawlak do gadatliwych polityków nigdy się nie zaliczał, postawa lidera ludowców jest zapewne jednym z elementów strategii wizerunkowej tej partii, konsekwentnie realizowanej już od czasu ubiegłorocznej kampanii wyborczej. Już wtedy PSL rzuciło hasło: „Normalnie” i konsekwentnie nie mieszało się do sporów politycznych PO i PiS. Efekt – niezły wynik uzyskany w wyborach i udział w rządzie.

Również teraz o politykach PSL cicho. Może dzięki temu ludowcy niezmiennie cieszą się kilkuprocentowym poparciem – „lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu”?

Zupełnie inaczej „milczy” prezydent

Lech Kaczyński zamilkł (i zniknął ze sceny politycznej) na kilka tygodni, po przegranych przez PiS wyborach. Wtedy to spekulowano na temat ewentualnego „szoku powyborczego”, którego miał doznać. Jednak po dwóch miesiącach prezydent przerwał swoje „milczenie” i stał się aktywną postacią naszej sceny politycznej.

Problem jednak w tym, że to nie prezydent przemawia do społeczeństwa. Jego „aparatem mowy” stali się „spadochroniarze” z rządu Jarosława Kaczyńskiego – przede wszystkim Michał Kamiński, który stał się już nie tylko jego „głosem”, ale także jego „twarzą”.

No i tu dochodzimy do sedna. Nie wymaga chyba większego dowodzenia fakt, że „jak cię widzą, tak o tobie piszą”. A minister Michał Kamiński „twarzowy” nie jest. Doskonale zapewne sprawdził i zapewne sprawdza się jako „zaplecze intelektualne” PiS-u, specjalista od marketingu politycznego, ale jako „frontman” już nie.

Zresztą i jako marketingowiec Kamiński poniósł nie tak dawno sporą porażkę. Wprawdzie można udowadniać, że Prawo i Sprawiedliwość ostatnie wybory wygrało, bo uzyskało o milion głosów więcej niż dwa lata wcześniej, ale faktem jest, że utraciło władzę. Poza tym, a może przede wszystkim, przez dwa lata swoich rządów PiS utracił zdolność do tworzenia koalicji. A to, jak dowodzi dotychczasowa historia III RP, przekreśla jak na razie szansę tej partii na zdobycie władzy (nie wspominając o niezbędnym poparciu wyborców). Jednym z ojców tego „sukcesu” PiS jest z pewnością i Michał Kamiński.

Niestety, wizerunek medialny ministra Kamińskiego jest, najoględniej rzecz ujmując, nienajlepszy i to z wielu powodów. Ale nie o nich tutaj. Byłby to może problem tego polityka i dziennikarzy, którzy mają z nim kontakt, ale minister wypowiada się przede wszystkim w imieniu (i na konto) prezydenta. To on informuje, kto aktualnie prezydenta obraził, kto go nie poinformował, co prezydent ma na myśli, itp. Można podejrzewać, że to on – jako PiS-owski spin doctor – stoi za kolejnymi „spięciami” na linii prezydent-premier.

I na tym Lech Kaczyński traci. Można się spierać, ile punktów z 52 proc. negatywnych ocen jego pracy (OPOB) to zasługa Kamińskiego, ale z pewnością ma w tym swój znaczący udział. A przecież mogłoby być inaczej. Prezydent jest doświadczonym politykiem, który potrafi i może samodzielnie komunikować się ze światem. W 2005 roku udało mu się przecież przekonać do siebie kilka milionów Polaków. Ma też potężny atut, jakim jest Pierwsza Dama. Maria Kaczyńska już kilkakrotnie pokazała, że nieźle radzi sobie na scenie politycznej i jej działania mogą wspierać prezydenta.

Ale na razie Lech Kaczyński nie ma szansy na wygraną w trójkowym plebiscycie „Srebrne usta”, a co ważniejsze i szansa na reelekcję się oddala. W określonych sytuacjach – jak dowodzi przykład Waldemara Pawlaka – milczenie może być korzystne. W przypadku Lecha Kaczyńskiego – milczenie mogłoby przyczyniać się do poprawy wizerunku głowy państwa, ale pod warunkiem, że prezydent będzie „milczał” konsekwentnie. A jeżeli milczeć nie chce – w swoim imieniu powinien zacząć przemawiać osobiście.

Wojciech K. Szalkiewicz
Olsztyn, 31.01.2008 r.

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin