Lekarzu - ulecz się sam!

dodano: 
18.11.2009
komentarzy: 
0

Kiedy słucham opinii polityków o public relations, ogarnia mnie gniew.
Na kogo? Na siebie, na nich, na środowisko.
Na polityków dlatego, że sprostytuowali etos działalności PR.

Na środowisko, bo nie potrafimy się temu skutecznie przeciwstawiać. Efekt jest taki, że komunikacja społeczna będąca w swej istocie ważnym elementem społeczeństwa obywatelskiego ukazywana jest przez polityków jako propaganda czy szarlatańska manipulacja, służąca ogłupianiu opinii publicznej i zdobywaniu sondażowej przewagi nad konkurentami. Nie umiemy a może nie chcemy - przynajmniej jak do tej pory - stworzyć publicznego obrazu public relations jako dialogu, rozmowy „efektem”, której jest wzajemne zrozumienie obu stron a „ nagrodą” korzystny wizerunek.

Na siebie, bo w swej naiwności kiedyś wierzyłem, że public relations może być przez polityków wykorzystywany nie tylko do budowy własnego wizerunku. Pamiętam swój pierwszy kontakt z PR.W zimną, w styczniową noc 1996 roku, kiedy rozmawiałem z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim na temat mojej przyszłej pracy jako rzecznika prasowego, zapytałem go czego właściwie ode mnie oczekuje. Prezydent odparł - „chcę aby media dobrze o mnie pisały”. Chciał więc tego samego czego każdy polityk pragnie, choć publicznie się nie przyznaje… dobrego wizerunku medialnego. Niektórzy nawet, jak Andrzej Lepper, byli gotowi spać w garniturze by lepiej wypadać w telewizji.

Aleksander Kwaśniewski był chyba pierwszym politykiem w Polsce, który z dążenia do dobrego wizerunku medialnego uczynił stały element swoich działań politycznych, co wielokrotnie prowadziło do podporządkowania decyzji politycznych względom marketingowym. Tworzeniu wizerunku „prezydenta wszystkich Polaków” służyły m.in. zatrudnienie byłych opozycjonistów w kancelarii, kokietowanie środowisk twórczych, gesty wobec Kościoła i papieża Jana Pawła II. Ocieplała jego wizerunek m.in. charytatywna działalność prezydentowej czy gospodarskie wizyty u powodzian w 1997 roku. Nie udało się zrealizować pomysłu, który miał przedstawiać Aleksandra Kwaśniewskiego jako „ojca narodu” , a mianowicie telewizyjnych pogadanek przy kominku transmitowanych na żywo z Pałacu Prezydenckiego jak robił to prezydent Czech Vaclaw Havel.

Wzrost znaczenia i liczby mediów, a zwłaszcza telewizji sprawiły, że w ślady Kwaśniewskiego poszli inni politycy. Błękitna koszula i złożone „w łódkę” dłonie weszły do kanonu ubioru i zachowań klasy politycznej. W pewnym momencie to goniące za sensacją media zaczęły określać treść i formę wystąpień publicznych oraz zachowań polityków nie bez pomocy i udziału doradców do spraw PR. Forma przysłoniła treść przekazu a public relations zaczął służyć do zwalczania politycznych konkurentów i przykrywania nieudolności rządzących.

Obłędna pogoń polityków za pozytywnym wizerunkiem realizowana przy udziale sztabów specjalistów od jego kreowania doprowadziła do tego, że zaczęliśmy utożsamiać propagandowe chwyty z public reelations. Czy można się więc im dziwić, że choć korzystają z naszej pracy to publicznie dezawuują komunikację społeczną sprowadzając ją do socjotechniki.
W dużej mierze sami jesteśmy temu winni.

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin