O czym nie rozmawiać przy świątecznym stole...

dodano: 
21.12.2018

Autor:

Dr Wojciech K. Szalkiewicz
komentarzy: 
0

Wigilijny stół to nie tylko miejsce rozpasanej świątecznej konsumpcji, ale także ożywionych dyskusji na najróżniejsze tematy. Jak wiadomo, Polacy znają się na wszystkim, więc śmiało wyrażają swoje poglądy, zwłaszcza że mogą je adresować do dawno niewidzianych członków rodziny (których na co dzień unikają, na ale przecież są święta…). Po okolicznościowych życzeniach i komplementach na temat przygotowanych przez gospodarzy świątecznych potraw przychodzi czas na wymianę zdań i opinii.

Priorytetem w tych świątecznych debatach będzie, jak już od wielu lat, przede wszystkim ocena szans naszych skoczków narciarskich. Nieodmiennie jednak, po pewnym czasie (i kilku toastach wzniesionych na cześć gospodarzy i gości), rozmowa zejdzie na tematy polityczne. Bo jak pisał przed wiekami Arystoteles – „człowiek to z natury zwierze polityczne”.

Śledząc wysyp ostatnich konferencji, konwencji i innych eventów politycznych, widzimy, że politycy przygotowali już też i zestaw tematów, jakie chcieliby, aby zostały poddane pod dyskusję przy świątecznych stołach. Przez sprzyjające sobie media przekazali również swoim elektoratom zestaw stosownych argumentów „za” i „przeciw”.

Jednak z pozoru niewinna początkowo wymiana zdań przy świątecznym stole, na przykład na temat ostatnich „mikołajkowych” obietnic polityków, najprawdopodobniej szybko przerodzi się w zażartą kłótnię, podczas której jej uczestniczy – nawet o zbliżonych poglądach – szybko przypomną sobie, dlaczego się tak nie lubią i przez rok się unikali.

Bo w rozmowach o polityce ludzie zwykle mówią o tym, co ich denerwuje, a nie o tym, co władza robi dobrze. Ich „bezdyskusyjnej” krytyce podlegają więc zarówno decyzje i postępowanie władzy (w oparciu o założenie, że politycy kierują się tylko własnym interesem), jak i jej legitymacja ideologiczna (oparta na założeniu, że „tych debili musieli wybrać jacyś idioci”). Przyjęcie takiego punkt wyjścia oraz niezachwiane przeświadczenie obu stron, że „wiedzą najlepiej i zawsze mają rację” powoduje, że temperatura „dyskusji” szybko rośnie. Bo trzeba do tego jeszcze dodać głębokie podziały polityczne w społeczeństwie, które od lat prowadzi bratobójczą „polsko-polską wojnę dwóch plemion”, cynicznie podsycaną i rozgrywaną przez polityków, mobilizujących tą drogą swoje elektoraty w celu zdobycia lub utrzymania władzy. Dlatego też w „rozmowach” przy świątecznym stole mogą pojawić się i różne „argumenty siły”, z których rzut karpiem w interlokutora będzie środkiem bardzo łagodnej perswazji.

Warto więc unikać takich rozmów, bo niewiele one dają – można „kopać się z koniem”, ale czy warto?

Poglądy polityczne są w człowieku bardzo głęboko zakorzenione, w wysokim stopniu wrodzone. Wyniki badań z zakresu genetyki behawioralnej nie pozostawiają w tej materii wątpliwości – preferencje polityczne wynikają z cech osobowości, te zaś w większości są uwarunkowane genetycznie. Oznacza to, że tak indywidualne dyskusje, jak i zmasowane kampanie polityczne mają ograniczoną moc wpływania na wyborców. Przekonać mogą tylko tych, którzy mają odpowiednią konfigurację genów, skłaniającą do poparcia właśnie tej, a nie innej partii. Z kogoś, kto ma zespół cech skłaniających do postaw konserwatywnych, mimo największych wysiłków nie da się zrobić liberała. „Genetyczny” socjalista nie wybierze partii głoszącej chwałę prywatnej własności.

Nauki zajmujące się zachowaniami politycznymi człowieka dostarczają wielu jeszcze innych, mniej lub bardziej naukowo udowodnionych, teorii na ten temat źródeł jego poglądów. Niemniej, w zasadzie zgodne są co do tego, że bardzo trudno jest je zmienić bez zmiany czynników zewnętrznych. Jak ujął to kiedyś Karol Marks, bo to „byt” – otoczenie, środowisko, określa „świadomość”, a więc i poglądy polityczne.

Samo przekonywanie tych, którzy mogą być podatni na inne poglądy, też nie jest łatwe.

Aby skutecznie „narzucić” komuś nowe poglądy w trakcie dyskusji, trzeba być nie lada oratorem, posiadającym wiedzę z zakresu nauki, którą Platon określał jaką „sprawczynię przekonywania”, czyli retoryki, oraz z zakresu erystyki, którą Artur Schopenhauer określił jako „sztukę prowadzenia sporów”. Bez wiedzy i umiejętności z tego obszaru nie ma o czym dyskutować. A z punktu widzenia relacji międzyludzkich – po prostu nie warto.

Wesołych świąt i ciekawych rozmów pod choinką…

Dr Wojciech K. Szalkiewicz

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin