Penis ze świńskim ryjem palący… kadzidełko

dodano: 
07.02.2012
komentarzy: 
0

Jak głosi teoria wybitnej jednostki, przywódcami zostają osoby o nieprzeciętnych przymiotach osobowościowych i intelektualnych. Szczególnie dużą moc oddziaływania mają te, o odpowiednio dużym prestiżu, tak nabytym, jak i wrodzonym oraz te, które mają charyzmę.

Mimo iż teoria to uogólniona praktyka, to jednak to, co słuszne jest w „teorii” nie zawsze znajduje potwierdzenie w „praktyce”. Ona pokazuje liczne przykłady jednostek wybitnych, którym nie udaje się „przenieść” sukcesu z jednej dziedziny na drugą. „Praktyka” pokazuje też często, że tam, gdzie osoby obdarzone prestiżem i charyzmą przegrywają, wygrywają osoby „przypadkowe”, niemające nawet jednej z tych cech.

To zjawisko ma również swoje „uzasadnienie” – teorię ducha czasu. Głosi ona, że tylko splot sprzyjających okoliczności, specyficzne warunki historyczne i kulturowe wytwarzające szczególny klimat emocjonalny, może sprawić, że ludzie będą skłonni powierzyć przywództwo przypadkowej osobie, znajdującej się w określonym czasie w określonym miejscu. W innych warunkach, ze względu na przykład na brak wspomnianej charyzmy, czy tylko prestiżu, ten sam człowiek, nie miałby szans na odegranie przywódczej roli.

Obie te teorie łączy stwierdzenie, że przywództwo jest rezultatem wzajemnej relacji między przywódcą i jego zwolennikami, a także, że warunkiem jego powstania są wprawdzie osobiste przymioty, zachowania, umiejętności, jednak ujawniają się one tylko w określonych, sprzyjających warunkach.

Te, może trochę przydługie rozważania, pojawiły się tu jednak nie bez przyczyny. Pozwalają one bowiem odpowiedzieć na pojawiające się od października ubiegłego roku pytanie o fenomen sukcesu Janusza Palikota i jego ruchu. Dają też w zasadzie odpowiedź na pytanie o przyszłość jego ugrupowania na scenie politycznej.

Jeśli sięgnąć dobrze pamięcią, to w stosunkowo krótkiej, bo dwudziestokilkuletniej historii naszej demokracji, oprócz Janusza Palikota, mieliśmy jeszcze kilka innych „oryginalnych” postaci, które swoim pojawieniem się na scenie politycznej wzbudziły i wzbudzają do tej pory dyskusje i emocje.

Warto przypomnieć, że w 1989 roku był to przemysłowiec-milioner spod Piły – Henryk Stokłosa, który „ograł” w wyborach do senatu wszystkich konkurentów – nie tylko tych z PZPR, ale przede wszystkim reprezentujących obóz Solidarności (i to bez „zdjęcia z Wałęsą”). Rok później, nieznany bliżej milioner-przemysłowiec, polonus z Kanady – Stan Tymiński pokonał w walce o prezydenturę, zasłużonego opozycjonistę i pierwszego niekomunistycznego premiera powojennej Polski – Tadeusza Mazowieckiego i przeszedł do drugiej tury. Pięć lat później, w drugiej turze, z liderem ruchu, który obalił komunizm, laureatem Nagrody Nobla, pierwszym Prezydentem III RP – Lechem Wałęsą, wygrał wywodzący się z poprzedniego systemu, średnio znany młody lewicowy polityk – Aleksander Kwaśniewski (ateista i do tego bez dyplomu). W 1991 roku do Sejmu weszło 16 członków Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której przewodził popularny aktor i satyryk – Janusz Rewiński. Dziesięć lat później, na salonach władzy pojawiło się, od razu jako trzecia siła polityczna w kraju – 53 posłów Samoobrony RP. Cztery lata później, lider tego ugrupowania, absolwent Państwowego Technikum Rolniczego w Sypniewie, znany ze znieważania funkcjonariuszy publicznych, pomówień, niszczenia mienia, organizowania nielegalnych blokad – Andrzej Lepper dostaje od Polaków w wyborach prezydenckich ponad 2,2 mln głosów (15 proc.) poparcia. Kilka miesięcy później zostaje wicepremierem i ministrem rolnictwa. Oczywiście przykładów „mniejszego kalibru” można by podać znacznie więcej.

Analizując je, warto zastanowić się jakie były źródła sukcesów tych polityków i ugrupowań. Niemalże regułą jest tu sytuacja w której byli tymi „trzecimi”, którzy skorzystali z tego, że „dwóch się biło”. Tym samym były więc „specyficzne warunki historyczne i kulturowe wytwarzające szczególny klimat emocjonalny”, który sprawiał, że wyborcy skłonni byli powierzyć przywództwo, czy to jednostce wybitnej, czy to osobie przypadkowej (oczywiście ocena kto jest kim, jest tu bardzo subiektywna).

Patrząc z tej perspektywy na sukces wyborczy Janusza Palikota i jego Ruchu, jak i na sposób uprawiania przez niego polityki, można by rzec: nil novi sub sole, nic nowego pod słońcem – wszystko już było. Nie takie prowokacje już widzieliśmy, nie takich demagogów słuchaliśmy. Znamy też nie tylko historię wzlotów, ale i upadków (często bolesnych) tych „meteorów” polskiej polityki (oczywiście, jak każda „teoria”, tak i ta ma swoje wyjątki, ale są to tylko przypadki jednostkowe).

Tytułem dygresji, można by w tym miejscu strawestować słynne słowa księdza Jana Twardowskiego: śpieszmy się o nich wspominać, bo tak szybko odchodzą i tylko „zostaną po nich buty i telefon głuchy”.

Wprawdzie Historia „uczy, że jeszcze niczego nikogo nie nauczyła”, ale przynajmniej pokazuje, że w realiach współczesnej polskiej polityki, przyprawienie sobie „błazeńskiej gęby” nie pomaga politykowi, a można odnieść wrażenie, że tym tylko zajmuje się w swojej działalności lider Ruchu Swojego Nazwiska.

Wie o tym najlepiej inny Janusz – Janusz Korwin-Mikke (kiedyś lider Unii Polityki Realnej, a obecnie Kongresu Nowej Prawicy). To on w poprzednim dziesięcioleciu dzierżył kaduceusz „naczelnego błazna polskiej polityki”, dzięki wykreowaniu swojego image, jako jedynego „prawdziwego prawicowca” w Polsce oraz licznym happeningom i prowokacjom, w których doszedł nawet do tego, że zajadał się publicznie oświadczeniami podatkowymi. Jednak, praktycznie dożywotni już status „politycznego błazna polskiego”, zapewniają mu rożne wypowiedzi typu – Mam normalne, zdrowe poglądy, a wy jesteście jacyś chorzy. Dzięki między innymi i takim poglądom, JKM ma także status „wiecznego kandydata”, który – mimo krytycznego stosunku do polskiej demokracji – z uporem godnym lepszej sprawy, startuje praktycznie we wszystkich kolejnych wyborach. Jednak bez powodzenia. Wyborcy najprawdopodobniej nie lubią „błaznów”, chociaż śmieją się z nich jako obywatele (i w swej „łaskawości”, od czasu do czasu dają im możliwość występu na politycznej scenie).

Jednak rządzenie to bardzo poważna spraw, stąd też i polityka jest działalnością bardzo serio. Jest ona bowiem czasem nawet bardzo brutalną walką o władzę.

Dlatego, warto przytoczyć wspomnienie jeszcze jednego Janusza – Janusza Rewińskiego, od prawie dwudziestu już lat „Prezesa Piwoszy na uchodźstwie”, który tak mówił o swoich kolegach partyjnych: To byli zawodowcy. Chcieli zrobić karierę. A partia była otwarta jak kościół, więc każdy mógł tam wdepnąć i zostać posłem. Nawpychało się tam dziwnych ludzi i od razu ciągnęli do prezydium. (…) Wyszło na to, że wszyscy zostali przez kogoś przysłani. Ten mój żart został perfidnie przez nich wykorzystany i dziś żaden z nich nie interesuje się losem prezydenta… (Polityka.pl, 13.08.10 r.).

I jeszcze jedno „memento nie tylko dla Janusza” – w państwach demokratycznych, w których rządzi wolny rynek (także polityczny), nawet najoryginalniejsze „produkty” szybko „dorabiają” się swoich substytutów. Szybko też więc mogą pojawić się i tacy, który w swoich happeningach pójdą dalej niż wymachiwanie gumowym penisem, pokazywanie świńskiego ryja czy palenie kadzidełka, którzy głośniej artykułować będą swoje poglądy, którzy zrobią większą „zadymę” (i na przykład nie zawahają się zapalić jointa w sejmie). Co wtedy Panie Januszu?

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin