Słowo się rzekło

dodano: 
15.02.2008
komentarzy: 
0

Skoro w ostatnim felietonie pisałem o „milczeniu” polityków, pora na „mówienie”. Lew Tołstoj mawiał: „Czas przemija, a wypowiedziane słowo pozostaje” – o tej prawdzie powinni pamiętać wszyscy, a politycy w szczególności. Muszą bowiem pamiętać, że to, co mówią jest rejestrowane, zapamiętywane i będzie często przypominane przez ich konkurentów. Niektóre z ich bon motów trafiają też do języka potocznego, gdzie często żyją już własnym życiem. „Ulica”, a w szczególności wyborcy, pamiętają i długo pamiętać będą, kto i co mówił. Kto obiecywał 100 milionów złotych dla każdego, miliony mieszkań, cuda nad Wisłą itp.

Politycy jednak często zapominają o tym, co mówili wcześniej. Zmieniają zdanie, w myśl zasady, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Nie ma w tym z resztą nic nagannego. Jak mawiał Thomas Carlyl: „Tylko milczenie przynależy do wieczności, słowa przynależą do (określonego) czasu”.

I można by się tym zagadnieniem nie zajmować, gdyby nie fakt, że wszyscy (a szczególnie politycy) chętnie wypominają zmianę poglądów swoim adwersarzom, starają się ich „złapać” na sprzecznościach w wypowiedziach, niekonsekwencjach itp. Cóż, takie jest życie, szczególnie to polityczne.

Od pewnego czasu politycy Prawa i Sprawiedliwości wypominają politykom Platformy Obywatelskiej obietnice wyborcze; a to, że miał być cud, a to, że miały być wyższe pensje dla budżetówki. Zapominają przy o tym, co obiecywali dwa lata wcześniej: tanie państwo, 3 miliony mieszkań, itp.

Dlatego też z dużym rozbawieniem słucham wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat „zamachu” Platformy na aktualną „niezależność” mediów publicznych, którego narzędziem ma być nowa ustawa medialna. „Media publiczne są częścią łupów dla polityków. Nic na to nie poradzę, mogłem tę propozycję przyjąć albo odrzucić” – mówił w jednym z wywiadów Krzysztof Czabański, prezes Polskiego Radia SA, „powołany” na to stanowisko przez PiS.

Ostatnie wypowiedzi polityków PiS związane z falą strajków w służbie zdrowia także brzmią ciekawie, jeżeli zestawi się je z ich wypowiedziami z ubiegłego lata, kiedy to pod kancelarią premiera powstało białe miasteczko protestujących pielęgniarek.

To wydarzenie związane jest także z innym faktem. Jeszcze w marcu 2007, po opublikowaniu taśm Guzowatego/Oleksego, premier Jarosław Kaczyński zapewnił, że: „IV Rzeczpospolita nikogo nie podsłuchuje”. Jednak kilka miesięcy później, w jednym z wywiadów mówił, że bał się podsłuchów i inwigilacji. Działania CBA w sprawie „operacji Lepper”, czy ostatnie informacje dotyczące wspomnianego już protestu pielęgniarek pokazują, że chyba jednak IV RP podsłuchiwała i to często. Z tym faktem niektórzy komentatorzy łączą już „dziwne” działania byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który z premedytacją dokonał „morderstwa na laptopie”.

Sprawa laptopa ministra Ziobry wiąże się nierozerwalnie z osobą jego następcy z PO - Zbigniewa Ćwiąkalskego. Już na początku swojego urzędowania w Ministerstwie Sprawiedliwości zadeklarował, że „nie będzie robił teatru i jeśli od czasu do czasu zrobi konferencję prasową, to bez dyktafonów i niszczarki”. I rzeczywiście, na konferencji prasowej ministra Ćwiąkalskiego nie było dyktafonu, ani niszczarki – były za to laptopy i karty do telefonów komórkowych. A miało być inaczej?!

Od pewnego czasu PiS zarzuca też PO, że rozpoczęła kampanię prezydencką zmierzającą do objęcia tej funkcji przez Donalda Tuska. Ale czy tylko PO?

Jak głosi znana w marketingu politycznym zasada, nowa kampania wyborcza zaczyna się następnego dnia po wyborach. Zasada ta znana jest zapewne i PiS-owskim specom od marketingu. Dlatego też, atak na Platformę można uznać za odwracanie „kota ogonem”.

Od października 2005 r. wiadomym jest, że strategicznym celem działań PiS jest reelekcja Lecha Kaczyńskiego i temu celowi podporządkowana jest większość działań tej partii. Pod koniec ubiegłego roku Jarosław Kaczyński wyznaczył jeszcze jeden cel – powrót Prawa i Sprawiedliwości do władzy.

Liderzy PiS mają świadomość, że po przegranych wyborach 2007 r. osiągnięcie obu będzie trudne i wymagać będzie olbrzymiego wysiłku działaczy, jak i czasu. Dlatego też rzucone już w listopadzie 2007 r. przez Jarosława Kaczyńskiego hasło, że „PiS będzie twardą opozycją” oznacza nic innego, jak rozpoczęcie walki wyborczej przed wyborami prezydenckimi 2010 roku i parlamentarnymi roku 2011.
 
Tym samym „zarzut”, że PO prowadzi już kampanię wyborczą należy uznać za demagogię – narzędzia walki politycznej. Ten sam „zarzut” można bowiem sformułować tak w stosunku do PiS, jaki innych partii politycznych. Zresztą, z analogiczną sytuacją mieliśmy do czynienia dwa lata wcześniej z tym, że zarzuty formułowała Platforma, a ich adresatem był PiS.

I nie można tych działań dezawuować – jest to bowiem sytuacja jak najbardziej normalna. Wszak celem działania partii politycznych jest zdobycie i jak najdłuższe utrzymanie władzy. A na to mają 4-5 lat aktualnych kadencji, a im wcześniej zacznie się kampanię, tym większa szansa na wyborczy sukces.
 
Niemniej politycy (ale nie tylko oni) powinni pamiętać, że: „słowo się rzekło…” i może być wykorzystane przeciwko temu, kto je wypowiedział. Za memento niech posłuży przykład lidera SLD Leszka Millera, który domagał się od premiera Jerzego Buzka dymisji, gdy notowania jego AWS-owskiego rządu w opinii społecznej spadły wyjątkowo nisko. Sam, gdy jako premier lewicowego rządu znalazł się w dokładnie tej samej sytuacji – z dymisją się już nie kwapił.

Wojciech K. Szalkiewicz

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin