Marka „Franciszek”. Wywiad z Jakubem Marczyńskim o personal brandingu papieża

dodano: 
26.07.2016
komentarzy: 
0

PRoto.pl: Istnieje spora liczba osób, które traktują Kościół katolicki jako korporację. Próbują oceniać jego działania wyłącznie pod względem efektywności, a jako główny problem wskazują postępujący spadek liczby wiernych.
Jakub Marczyński, dyrektor kreatywny, Stowarzyszenie Wiosna: Nie chciałbym jakoś specjalnie głęboko wchodzić w krytykę Kościoła. Każdy może to robić, a ja nie poczuwam się do tej roli – bo kim jestem, by krytykować tę instytucję? Jest najstarsza na świecie i – mimo spadków, o których się mówi – kapitalnie sobie radzi. Myślę, że wcześniej czy później ludzie zaczną do niej wracać – potrzeba tylko pewnej korekty.

PRoto.pl: Jaki jest więc powód spadku liczby wiernych?
J.M.: Ja powiem tak – to jest taki model współczesnego małżeństwa. Dlaczego dziś większość związków się rozchodzi, a małżeństwa upadają? Czy to ma związek z tym, że małżonkowie są inni niż kilkadziesiąt lat temu? Nie. Chodzi raczej o to, by mieć w sobie pewien ideał i do niego zmierzać pomimo przeciwności. Dzięki niemu mąż i żona żyjący obok siebie mają szansę, żeby w tym związku  wytrwać. Przygotowują się na to, że będzie źle, pod górkę, że będą kłótnie, problemy finansowe. Mimo tych przeciwności trwają w tym związku, bo oboje wierzą w jakąś siłę wyższą. Natomiast, gdy jedno z nich zaczęłoby koncentrować się wyłącznie na przywarach swojego partnera, to takie związki nie miałyby prawa i możliwości przetrwania!

Ja mam wrażenie, że tak samo jest z Kościołem. To znaczy: bardzo łatwo znaleźć sobie argument, dla którego można zakwestionować swoje życie we wspólnocie katolickiej: „aa, parafia jest za daleko”, „aa, ksiądz dzisiaj gadał od rzeczy”, „aa, coś tam innego!”. Nam trzeba szukać tego ideału, który jest ponad narzekaniem, szukać odpowiedzi na pytanie, czy chcę być częścią Kościoła – i po prostu zacząć to robić.

Pamiętam badania, z których wynikało, że ludzie przestają uczęszczać na msze, bo mają złe doświadczenia z księdzem. Tak sobie myślę, że jak ktoś jest chory i ma dobrego lekarza, to nie przeszkadza mu to, aby raz na jakiś czas pojechać na drugi koniec Polski, żeby się z nim zobaczyć. Nie widzę przeszkód, żeby ci, którzy mają problem z księdzem, znaleźli sobie takiego, za którym pojadą poza własne osiedle czy nawet miasto. Oczywiście, można kwestionować branie udziału w sakramentach i dalej wierzyć w Boga, tylko czy to dalej jest katolicyzm?

PRoto.pl: Co w takim razie powinien zrobić Kościół, by w jakiś sposób poprawić swój wizerunek, przyciągnąć ludzi z powrotem?
J.M.: Ciężko powiedzieć, co powinien zrobić. Widzimy za to, co w nim działa: kościół osobowy i miłosierny, którego twarzą jest Franciszek. Taki, który niezależnie od tego, jakim jesteś człowiekiem – czy zrobiłeś coś złego, czy masz niską samoocenę, czy nie przestrzegasz dekalogu – przytuli cię, zrozumie i powie: „hej, ale przecież masz dobre serce!”.

PRoto.pl: Jak wygląda wizerunek papieża Franciszka w kontekście tzw. „personal brandingu”?
J.M.: Poznałem go podczas jednej z wizyt w Watykanie. Spotkał się z nami na prywatnej audiencji poza kalendarzem. Na wieść o naszych planach był w stanie zrezygnować z własnych.
On ma w sobie nieprawdopodobną siłę. Nie jest jednak silny jak liderzy, których często spotyka się w biznesie – powiedziałbym, że jest silny sercem. On, widząc człowieka, naprawdę wchodzi w jego świat. Przy nim każdy czuje się wyjątkowy. I to też widać w jego działaniach.

To w końcu Franciszek promuję taką formułę pomagania, która polega na podnoszeniu poczucia godności ludzi potrzebujących. Jak namawia fryzjerów w Watykanie, aby bezpłatnie strzygli ludzi w potrzebie, to nie robi tego po to, aby poprawić Kościołowi PR, ale by konkretni potrzebujący poczuli się częścią społeczeństwa. Żeby wiedzieli, że inni nie patrzą na nich przez pryzmat kogoś gorszego, żeby mieli poczucie akceptacji, czuli godność. Z pomysłu Franciszka powstały w Watykanie publiczne łaźnie, do których można przyjść, by wziąć prysznic, odświeżyć się – to jest właśnie ten paradygmat ludzkiej godności, o który Franciszek tak mocno zabiega.

Cały pontyfikat Franciszka jest nastawiony na bardzo konkretne rzeczy, na bliskość z ludźmi. I ja mam też wrażenie, że jest to trochę związane z tym, że Franciszek jest jednak jezuitą. A przecież wiemy, że jezuici to był zakon, który zawsze zakładał sobie rzeczy niemożliwe.

PRoto.pl: No tak, oni praktycznie stworzyli polskie szkolnictwo.
J.M.: No ba! Jezuici tworzyli też media w wolnej Polsce po transformacji. Pierwsze redakcje katolickie w Polsce były tworzone przez jezuitów, a to, że w polskich mediach publicznych Kościół miał swoją reprezentację – też jest ich zasługą. To są tacy goście, którzy zawsze idą pod prąd, ale po cichu. Przecież to m.in. dzięki walce Jezuitów mamy w Polsce tak pięknie wypromowane inicjatywy społeczne jak Orszak Trzech Krzyży czy Szlachetną Paczkę. To pokazuje, że jezuici są zakonem bardzo bliskim ludzi, niezmiernie praktycznym, ale działającym w pokorze, w cieniu. I myślę, że taką cichą walkę o wielkość Kościoła podejmuje też Franciszek.

PRoto.pl: Wróćmy więc do papieża. Czy jego wizerunek powinien być wzorem dla innych księży? Czy powinni go naśladować, tworzyć coś w rodzaju kopii, czy raczej jedynie się nim inspirować i wykreować się na nowo?
J.M.: Tu nie chodzi o to, by cokolwiek zmieniać. Mamy wielu księży, którzy już są fenomenalni w tym, co robią. Problem jest tylko w tym, że nie każdy ma taką siłę rażenia jak Franciszek. To w końcu on ma najsilniejsze na świecie konto na Twitterze, a na spotkania z nim do Watykanu przyjeżdżają miliony. Nasi księża są znani, ale lokalnie. I teraz to, czego moglibyśmy oczekiwać od Kościoła, to tego, żeby w jednym miejscu zebrać tych wspaniałych księży i dać ludziom możliwość ich wyboru. Niech wybierają, personalizują sobie interpretację ewangelii. Ludzie pójdą za nimi. Bo jak patrzymy na wszystkie trendy – ludzie dzisiaj podążają za autentycznością. To właśnie ona jest kluczowa. I tak, jak Franciszek jest autentyczny, tak rolą Kościoła nie powinno być przygotowywanie zmyślnej strategii, tylko pokazywanie prawdy. Mamy kilkuset tysięcy duchownych, i na pewno któryś z nich przypasuje któremuś z nas. Trzeba go tylko sprytnie znaleźć.

PRoto.pl: I pokazać jego historię. To, co on robi.
J.M.: Wystarczy pokazać to, co mówi. Bo Franciszek tak naprawdę nie robi nic oprócz bycia sobą. Właśnie ta autentyczność go absolutnie broni. My w Kościele jej potrzebujemy. Trzeba nam wiarygodnych, fantastycznych przewodników duchowych, z którymi będziemy mogli się połączyć.

PRoto.pl: Porozmawiajmy o Światowych Dniach Młodzieży. W jakim stopniu powracające wciąż wątpliwości mediów na temat finansowania organizacji i marketingu ŚDM mogą wpłynąć na wizerunek polskiego Kościoła?
J.M.: Dziś Kościół jest szykanowany niezmierzoną ilością ataków. Nie ma dnia, w którym ktoś nie napisałby czegoś godzącego w Kościół albo w księży. I nie chodzi tu tylko o media społecznościowe, ale bardziej mainstream. Pamiętam, jak jeden z wydawców dużych portali miał przykaz, aby co najmniej raz dziennie wypuścić tekst szkalujący Kościół albo księży. Nie polemizuję z tym, przyjmuję, że taka jest rzeczywistość, takie jest i prawo, które charakteryzuje wolne media.

Kościół jednak bezwiednie pozwala tej fali rosnąć. Nie chodzi o zbijanie zarzutów, tworzenie strategii bazującej na kontrargumentach. Mógłby zamiast tego skupić się na kreowaniu długofalowej narracji, która w sposób spójny ukazałaby bogactwo Kościoła i rolę, jaką pełni. I tutaj znowu moglibyśmy zainspirować się polityką medialną Franciszka. On nie wchodzi w dyskusje, unika polemiki na ciężkie tematy. Stale zaskakuje za to pięknymi zwrotami, za pomocą których prawie codziennie zbliża ludzi do Kościoła.

PRoto.pl: Mimo wskazywanej przez krytyków katolicyzmu malejącej liczby wiernych, co kilka lat na ŚDM pojawia się coraz więcej pielgrzymów. Jak to wytłumaczyć?
J.M.: ŚDM to fenomen dzięki spotkaniom z papieżem i temu, że daje poczucie prawdziwych relacji, które są w Kościele. Gdy ludzie przyjeżdżają, to nawet, jeśli się nie znają, i tak potrafią się klepać po plecach i uśmiechać. To jest powrót do takiego Kościoła, jaki powinien być na co dzień, pierwotnych relacji, dzięki którym chrześcijanie trzymali się razem.
Mam wrażenie, że my, jako katolicy, nie jesteśmy wcale takim zwartym narodem wiary. U nas nie ma takich więzi, jakie występują np. u protestantów.

PRoto.pl: U nas nie ma takich wspólnot, jakie funkcjonują na przykład u protestantów?
J.M.: To nie jest tak, że już nie istnieją – są tylko bardziej niszowe. Kiedyś mój znajomy powiedział, że Kościół za kilkanaście lat przetrwa, ale głównie na poziomie wspólnot – a ŚDM właśnie wyciąga te lokalne na poziom międzynarodowy. Funkcjonuje to jako jedna wspólnota, która daje sobie poczucie akceptacji, piękna.
Młodzi ludzie potrzebują takiego miejsca i wydarzenia, w którym mogliby się spotkać, zjednoczyć, poczuć się, że są częścią społeczności.

PRoto.pl: I to jest coś, czym mógłby przyciągać wiernych Kościół pomiędzy ŚDM-ami?
J.M.: Tak, ale mamy też na przykład Spotkania Młody w Lednicy, Ekstremalną Drogę Krzyżową czy Orszak Trzech Króli – wspaniałe inicjatywy, które zbliżają ludzi do Boga, jednoczą katolików. Problem i siła w tym, że są to wydarzenia incydentalne.

PRoto.pl: Jak Kościół mógłby te „incydenty” w takim razie wykorzystać?
J.M.: Może warto byłoby pomyśleć o jakimś rozwiązaniu, nad którym Kościół mógłby mieć trochę większą kontrolę. Są w tym momencie różne tendencje projektowania rozwiązań na bazie grywalizacji. Ci pielgrzymi, powracający do domu po ŚDM, mogliby bardziej, lepiej – w sposób bardziej mierzalny i efektywny, bardziej przewidywalny – promować swoją wiarę. Pielgrzymi, którzy tutaj przyjeżdżają, to według mnie early adopters katolicyzmu. Przeżyją w Polsce pewne doświadczenia – spotkania z papieżem, z Bogiem – a po powrocie będą na pewno o wiele bardziej skłonni, posługując się językiem marketingowym, „rekomendować” naszą wiarę dalej.

Ja, jako osoba wierząca i praktyk rynku, wierzę, że trzeba tworzyć technologię, która ludziom pomaga działać. Tym bardziej, że głównym konkurentem katolicyzmu – chcę to wyraźnie podkreślić – nie są inne wyznania, ale dobrze działające marki. One dają iluzoryczną odpowiedź na te potrzeby, na które wcześniej odpowiadał Kościół. I to z markami musimy nauczyć się konkurować. Uczmy się też od innych wyznań, na przykład popatrzmy, jak radzą sobie protestanci.

PRoto.pl: Jakie działania ma pan na myśli?
J.M.: Prawda jest taka, że dzisiejsze trendy pokazują, że siłę mają ci, którzy się konsolidują. Powstawało już bardzo wiele produktów „facebookopodobnych”, ale to właśnie Facebook stał się tym serwisem, wokół którego kwitnie życie. W tym momencie nikt już nie ma problemu z tym, żeby się tam znaleźć. Nawet papież, próbując komunikować się z ludźmi, nie tworzy nowego komunikatora, tylko otwiera konto na Twitterze i okazuje się, że jest ono jednym z najpopularniejszych na świecie. Kościół dzisiaj powinien nauczyć się korzystać z narzędzi, które konsolidują ten cały dorobek naszego katolicyzmu, a nie stawiać na indywidualne rozwiązania.

Widać, że diecezje i parafie na całym świecie chcą coś w tym temacie robić – tworzą lokalne serwisy i aplikacje – tylko po co, jeśli miesięcznie odwiedza je kilkadziesiąt osób?! Ale czy nie powinniśmy pomyśleć o czymś, co mogłoby je połączyć? Dziś widać, że w internecie wygrywają ci, którzy potrafią konsolidować. To z Polski wyszły serwisy konsolidujące różne rynki jak niania.pl czy znanylekarz.pl – może teraz najwyższy czas skonsolidować rynek wiary?

Fot. Leszek Ogrodnik

Jakub Marczyński – od 2008 związany ze Stowarzyszeniem WIOSNA. Współtworzył brandy Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości. Absolwent zarządzania międzynarodowego na Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz etyki biznesu na Uniwersytecie Bolońskim. Laureat m.in. nagród: PRoton  2011 dla najlepszego PR-owca na polu działań społecznych i Grand Prix Dyrektor Marketingu Roku 2012.

 

Fot. Stanisław Rządzki

Rozmawiał Maciej Przybylski

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin