wywiad z... Mariuszem Maxem Kolonko o tym, czy chciałby być rzecznikiem rządu

dodano: 
01.10.2008
komentarzy: 
0

Latem po dymisji Agnieszki Liszki portal PRoto.pl zapytał czytelników, który ze znanych dziennikarzy mógłby zostać nowym rzecznikiem rządu. Zwycięzcą rankingu okazał się Mariusz Max Kolonko – dziennikarz, publicysta i były korespondent telewizyjny z USA. Specjalnie dla PRoto opowiada, co by było, gdyby dostał taką propozycję oraz jak uprawia się marketing polityczny w USA.

Redakcja: Ma Pan doświadczenie medialne i przez wiele lat pracował Pan jako korespondent, czy w związku z tym, gdyby padła propozycja zostania rzecznikiem premiera Tuska, to podjąłby Pan to wyzwanie?

Mariusz Max Kolonko: Cieszę się, że czytelnicy PRoto.pl widzą mnie też i w tej roli, dziękuję za uznanie. Jestem przekonany jednak, ze premier Tusk znajdzie lepszą osobę do sprawowania tej funkcji, niż ja. Sam zaś mam nadzieję nie przestać fascynować się polityką w Ameryce, telewizją i filmem, bo na tym się znam.

Red.: Wielu dziennikarzy zamieniło pracę w mediach na pracę w roli „ust” premiera, prezydenta czy rzecznika korporacji. Co pan - człowiek mediów - o tym sądzi?

MMK: Dziś w Ameryce każda niemal firma zatrudnia rzecznika z doświadczeniem dziennikarskim bądź po kursach PR. Zmarły niedawno na raka rzecznik Białego Domu, Tony Snow, był dziennikarzem i publicystą. Historycznie: Roosevelt wziął na rzecznika dziennikarza Associated Press, Eisenhower - New York Timesa, Kennedy - korespondenta ABC. Są to ludzie z doświadczeniem medialnym, wiedzą jak funkcjonuje redakcja i jakie są w niej mechanizmy pracy dziennikarzy. Mają wiedzę, obycie, wygląd i elokwencję. Tak się składa, że w Ameryce te cztery cechy są także cechami obowiązkowymi dla dziennikarza telewizyjnego. W Polsce jest z tym różnie.

Red.:Jak wobec tego wygląda praca rzeczników osób publicznych (polityków, gwiazd) w USA? Czy widzi Pan, jako długoletni korespondent z Ameryki, podobieństwa w standardach pracy naszych i tamtejszych rzeczników? W szczególności właśnie rzeczników rządu?

MMK:Relacja media – władza wygląda nieco inaczej. Przede wszystkim nie ma biegania po Kongresie z kamerami i podglądania polityków przez dziurkę od klucza, czy jak się drapią po głowach. Jest miejsce, gdzie prasę i ekipy filmowe się ustawia, odgradza się ich sznurem i to jest najbliżej, jak do polityka można się zbliżyć. Jeśli polityk nie chce mówić, nie ściga się go po korytarzu chwytając za mankiet i słowa. Jeśli chce mówić, wychodzi pod sznur i tyle.
Nie ma tam też tzw. reporterskich gangbangow tj. sytuacji, w której polityka opada sfora rozjuszonych dziennikarzy podtykających mikrofony. Tam można jedynie komuś rozbić kamerą głowę i tak też się ostatnio stało w Polsce z posłanką PO. Szef biura prasowego Sejmu - Luft powiedział, że to nie pierwszy przypadek i żeby (dziennikarze – przyp. red.) uważali. Według mnie posłanka ma wygrany proces i kilkusettysięczne odszkodowania. To jednak nie wina operatora, a systemu, który zezwala na sprinty ekip w oprzyrządowaniu po sejmowych korytarzach. Z tego powodu, przy całej sympatii dla poszkodowanej w tym zdarzeniu posłanki i przykrości tego niefortunnego zdarzenia, nie rozumiem, dlaczego operatorowi stacji, który czyn popełnił, zabroniono wejścia do Sejmu.
Równie dobrze mogliby wbijać igły w jego kamerę, żeby odpędzić złe VooDoo...

Red.: A co by Pan, jako rzecznik prasowy, zrobił, aby usprawnić relacje polityków z mediami, by uniknąć wspomnianych sytuacji?

MMK: Przede wszystkim poprawiłbym relacje na linii media – władza. Nie chodzi o ograniczanie dostępu do polityków, a o stworzenie mechanizmu komunikowania się tych dwóch grup, w sposób kulturalny i uporządkowany. W Polsce potrzebny też jest codzienny briefing dziennikarzy, bo inaczej dziennikarz z parciem na deadline, pisze nierzetelnie, bez źródła, czyli spekuluje. Na pewno zlikwidowałbym też tzw flags - kostki z nazwami stacji przy mikrofonach. Tych w instytucjach rządowych w Ameryce nie ma. Jest tu niepisana reguła, że każdy, kto na stanowisku z mikrofonami nie zdejmie z mikrofonu oznakowania stacji, traci go. Raz, że zasłania to 2/3 postaci w kadrze, dwa stanowi czystą reklamę, prowadzoną w dodatku w dziennikach informacyjnych, gdzie to potem oglądamy.

Red.: A zmieniając nieco temat chciałabym zapytać o to, jak Pan kreuje swój wizerunek. Jest Pan osobą rozpoznawalną, w rankingu Forbesa na najbardziej cennych dla reklamodawców dziennikarzy jest pan 9 na liście. Użycza pan swojego wizerunku firmie ubezpieczeniowej w kampanii reklamowej, skąd ta decyzja?

MMK:Jako postać medialna otrzymuję sporo propozycji wykorzystania mojego image'u, także m.in. w prowadzeniu przeróżnych programów, ale są przedsięwzięcia, w które nie chcę się angażować, np. szereg popularnych programów rozrywkowych. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nigdy nie wejdę z moim imagem w coś, w co nie wierzę. Mój blog w Internecie na stronie www.maxkolonko.com ma tytuł: Mówię, jak jest.

Ja nie ściemniam. Taka postawa zresztą buduje wiarygodność, a to jest podstawa udanej kampanii reklamowej i jej powodzenia. Reklama, w której występuję działa, czego wynikiem jest zdobycie rynku przez firmę po pierwszym kwartale od jej wejścia na rynek ubezpieczeń w Polsce. To sukces firmy, ale chciałbym wierzyć, że także i mój.

Rozmawiała Aleksandra Łuczak

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin