Wywiad z... Tomaszem Andryszczykiem, rzecznikiem prasowym Urzędu m.st. Warszawy, o jego odejściu z Ratusza, planach na przyszłość i ocenie 4-letniej kadencji.

dodano: 
17.02.2011
komentarzy: 
0

PRoto.pl: Gdy składał Pan rezygnację w stołecznym Ratuszu, zapewniał Pan, że nie ma w tym żadnych podtekstów politycznych, że szefowa jest świetna, ale nie można żyć na okrągło w biegu. Przyszedł czas na zmiany?

Tomasz Andryszczyk, rzecznik prasowy Urzędu m.st. Warszawy: Powiększyła mi się rodzina w czasie kampanii wyborczej. Zdecydowały więc głównie względy rodzinne. Tak jak Pani przypuszcza, uznałem też, że po kilku latach pracy w samorządzie przyszedł czas na zmiany.

PRoto.pl: Ze względu na rangę stanowiska i co za tym idzie, dużą odpowiedzialność, presję i stres?

T.A.:. Są takie funkcje, z rzecznikiem rządu na czele, których piastowanie jest naprawdę ciężkie. Nie zazdroszczę na przykład rzecznikowi NFZ-u, czy rzecznikowi Ministerstwa Skarbu. To instytucje, które non stop są na widelcu, w których dzieje się wiele procesów o kryzysowym potencjale na raz. Warszawa ze względu na swoją stołeczność, na fakt, że tu mieszczą się główne instytucje państwowe, tu operują media, również nie jest łatwym miejscem do pracy.

PRoto.pl: Do końca okresu wypowiedzenia, który upływa w maju, zostało jeszcze trochę czasu. Zdradzi nam Pan swoje najbliższe plany zawodowe?

T.A.: Na tym etapie nie chciałbym za dużo zdradzać. Żegnam się z samorządem, jednak z pewnością chciałbym zajmować się zagadnieniami oscylującymi wokół tego, co robiłem do tej pory, czyli doradztwem strategicznym i komunikacją – z powrotem w agencji public relations.

PRoto.pl: Jakim stanowiskiem w agencji PR byłby zainteresowany ktoś, kto od 2006 r. dbał o dobry wizerunek Hanny Gronkiewicz-Waltz?

T.A.: Accountem byłem, zanim zostałem rzecznikiem. Myślę, że zdobyłem kapitał wiedzy i doświadczenia, który pozwoli mi pracować na nieco wyższym szczeblu.

PRoto.pl: Zostawmy przyszłość w takim razie. 4 lata na stanowisku rzecznika za Panem. Największe sytuacje kryzysowe, jakie Pan wspomina?

T.A.: Jedno z najtrudniejszych doświadczeń to egzekucja KDT (Kupieckie domy Towarowe) – dość ciężka akcja, poprzedzona długimi negocjacjami, zakończona ostrym finałem. Hala KDT musiała zniknąć ze względu na plany inwestycyjne stolicy - prace związane z budową drugiej linii metra, a następnie - Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Na pewno do niełatwych należała praca tuż po katastrofie smoleńskiej i w czasie powodzi. To czas wytężonych działań i nie mam tu na myśli tylko całej procedury komunikacyjnej, ale zwyczajne fizyczne zmęczenie i brak snu. W czasie powodzi bywało tak, że kończyliśmy pracę o trzeciej nad ranem, a o szóstej musieliśmy być już na nogach i udzielać informacji o stanie Wisły do porannych serwisów.

Jeżeli chodzi o Smoleńsk, to kluczowe było szybkie działanie i reagowanie na sytuację od momentu samej katastrofy do uroczystości na pl. Piłsudskiego. Udało nam się uporządkować w niespełna 72 godziny procedury, które w normalnych warunkach trwają miesiącami: zapewniliśmy godny przewóz ciał, przygotowaliśmy uroczystości, zorganizowaliśmy opiekę nad rodzinami zmarłych etc. To był wysiłek wielu osób, ale dla mnie osobiście istotny był fakt, że w ciągu godziny od momentu tego tragicznego wydarzenia miałem już skompletowany zespół prasowy, dzięki któremu przepływ informacji był płynny od samego początku. Oczywiście nie mnie to oceniać, tylko dziennikarzom, jednak uważam te działania z perspektywy czasu za dobrze przeprowadzone. Zespół stanął na wysokości zadania.

PRoto.pl: A sukcesy?

T.A.: Chyba najbardziej cieszy to, że pracuję dla Prezydent Warszawy, która walkę o reelekcję wygrała już w pierwszej turze, a w badaniu Warszawskiego Barometru ma rekordowe notowania. Oczywiście to nie zasługa ludzi od mediów, tylko faktu, że Pani Prezydent udało się ruszyć kilka strategicznych dla miasta inwestycji, rozpocząć budowę drugiej linii metra, Mostu Północnego, zbudować Centrum Nauki Kopernik... Ale nawet o sukcesach trzeba umiejętnie komunikować.

PRoto.pl: Jak chciałby Pan zatem być zapamiętany jako rzecznik?

T.A.: Rzecznik przede wszystkim pracuje na wizerunek instytucji i jej szefa. Na pewno ocena mojej osoby będzie podzielona. Dla mnie najbardziej istotne pozostaje to, czy byłem wiarygodny jako rozmówca. Jeżeli ktoś nie ma nic do powiedzenia, to nie jest dobrym rzecznikiem, nawet jeśli zawsze odbiera telefon. Po drugie uważam, że rzecznika weryfikują sytuacje kryzysowe. Bywają rzecznicy na co dzień nieco uśpieni, ale potrafiący w trudnych sytuacjach potwierdzić swoje kompetencje.

PRoto.pl: Nieodbierane telefony – w środowisku dziennikarzy też się o tym słyszało...

T.A.: Jak wspomniałem, rzecznik powinien być  przede wszystkim wiarygodnym rozmówcą, a nie telefonistką. Rzecznik zawsze jest między młotem a kowadłem. Urzędnicy w wielu przypadkach oczekują, by chronić ich przed dziennikarzami. Dziennikarze chcą bez zwłoki uzyskać informacje. Nie zawsze więc udaje się sprostać oczekiwaniom tych dwóch grup. Kluczowa w pracy rzecznika jest kwestia hierarchizowania spraw. Trzeba założyć, że nie wszystko można zrobić samemu, że nie każdy telefon da się odebrać. Ale proszę mi wierzyć, że kilka miesięcy z czterech lat pracy w ratuszu spędziłem na rozmowach telefonicznych.

PRoto.pl: Zupełnie na koniec – z kim rzecznikowi współpracowało się najlepiej?

T.A.: Nie chciałbym nikogo wyróżniać. Ale na pewno byli to dziennikarze, którzy podejmowali tematy mnie interesujące, a więc dziennikarze polityczni, finansowi, zajmujący się architekturą, nieruchomościami. Również dziennikarze lokalni, którzy zjedli zęby na samorządach lokalnych i mają encyklopedyczną wiedzę na ten temat. Podziwiam też warsztat i wiedzę kilku doskonałych dziennikarzy śledczych, z którymi miałem okazję współpracować.

Rozmawiała Edyta Skubisz

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin