Ryanair ma nietypowe podejście do mediów. Nie stara się, by o nim pisać jak najlepiej, ważne, by w ogóle pisano. I to mu się udaje. Wystarczy mnożyć kontrowersje – czytamy w Media & Marketing Online.
Ryanair jest znany z dwóch rzeczy: tanich lotów oraz oszczędności. Szczególnie ten drugi temat przyciąga media. Nie raz już pisano o absurdalnych pomysłach takich, jak opłata za korzystanie z toalety w samolocie czy pytania do pilotów, czy mogą latać wolniej, żeby zużywać mniej paliwa – czytamy w serwisie. Szum medialny, który powstaje wokół linii lotniczych, przenika także do mediów społecznościowych, gdzie powstaje coraz więcej „hate pages”. Jedną z nich założył były steward, który zamieszcza tam informacje o wszelkich niedociągnięciach i wpadkach Ryanaira. Na YouTube nie brakuje też filmików parodiujących idee Michaela O’Learego, prezesa Ryanaira.
Zapewne każda firma w zetknięciu z falą negatywnych komentarzy uznałaby ją za sytuację kryzysową, ale nie tanie linie lotnicze. Ta antykampania to zamierzony chwyt. „Prezes Ryanaira wychodzi z założenia, że im więcej negatywnych publikacji, tym więcej sprzedanych biletów. Chwali się, że linie nie muszą wydawać 100 mln dol. na kampanię reklamową, bo kampania robi się sama” – pisze Dorota Pośpiech, autorka tekstu. Strategia przewoźnika jest jasna – nadrzędnym celem jest zrealizowanie taniego lotu w odpowiednim czasie, a nie „nadskakiwanie” klientom. Potwierdzają to słowa Tima Coomsa, analityka branżowego – „Nie chodzi o to, żeby nas kochać. I nie wiem, czy w jakimkolwiek biznesie o to chodzi”. I tym sposobem media nadal będą rozpisywać się o kontrowersyjnych pomysłach Ryanaira, a ludzi będą wybierać te linie, bo są najtańsze. (kg)


