PRoto.pl: Na pewno ma Pani kolegów po fachu i może porównać, czym różni się praca rzecznika w Służbie Więziennej od pracy w innych jednostkach administracji publicznej czy sektorze komercyjnym.
Luiza Sałapa, przez 10 ostatnich lat pełniła funkcję rzecznik prasowej Służby Więziennej: Nigdy nie byłam rzecznikiem w innych sektorach, od 10 lat jestem rzecznikiem dyrektora Służby Więziennej. Myślę, że te struktury różnią się przede wszystkim tym, że służba więzienna tak jak każda służba mundurowa jest strukturą ściśle zhierarchizowaną, podlegającą rozkazom. Obszar dowolności jest tu na pewno dużo mniejszy niż w instytucjach cywilnych. Sama praca rzecznika jest natomiast bardzo podobna. Czy to urząd administracji państwowej, służby mundurowe czy spółki komercyjne każdemu rzecznikowi zależy na tym, żeby firma była pokazywana z tej dobrej strony. Mnie również zależy, żeby dziennikarze mieli we mnie wsparcie i na tym polega ta praca. Ona w zasadzie się nie zaczyna i nie kończy, ponieważ od 10 lat jestem dostępna dla dziennikarzy całą dobę. Rozumiem, że dziennikarz ma swoją pracę, z drugiej strony chciałabym, żeby także rozumiał uwarunkowania mojej pracy. Nie mogę zbyt głęboko prezentować szczegółów dotyczących osób pozbawionych wolności, ponieważ one chronione są różnymi rodzajami ustaw. Wystarczy wymienić chociażby ustawę o ochronie danych osobowych. Tutaj następuje czasem pewnego rodzaju zgrzyt, jeśli dziennikarz nie uzyskuje odpowiedzi na swoje pytania, ja natomiast po prostu nie mogę ich udzielić.
PRoto.pl: Zaczęliśmy wątek o uregulowaniach prawnych. Czy są jakieś przepisy, które mówią, co rzecznikowi wolno lub czego nie wolno mu powiedzieć? Jak to wygląda od strony formalnej?
LS: Żeby ktokolwiek wypowiedział się na zewnątrz o instytucji, którą reprezentuje musi mieć zgodę swojego przełożonego, chyba że pełni obowiązki rzecznika prasowego. To z definicji pozwala mu na kontakt z mediami i na wypowiadanie się w imieniu instytucji. W służbach mundurowych jest to przestrzegane szczególnie, a osoby niepowołane i niemające odpowiedniej wiedzy nie mogą wypowiadać się w imieniu instytucji. Kontrola ze strony przełożonych jest zdecydowanie większa niż w urzędach cywilnych.
PRoto.pl: Co z praktyką?
LS: Sam mechanizm pracy rzecznika jest bardzo podobny. Dziennikarz zazwyczaj dzwoni czy pisze maila. Choć osobiście preferuję kontakt telefoniczny po to, by jak najwięcej wyjaśnić. Nigdy nie wymagam od dziennikarza, by poruszał się w kodeksie karnym wykonawczymczy ustawach dotyczących osób pozbawionych wolności, bo od tłumaczenia tych mechanizmów jestem zdecydowanie ja. Dlatego wolę to robić osobiście niż odpisywać sucho na zadane pytania. Chciałabym, żeby dziennikarze mieli możliwość zrozumienia instytucji, o której piszą, a która z definicji jest instytucją zamkniętą. Więzienia nie są przecież otwarte dla szerokiej publiczności, więc społeczeństwo bazuje głównie na przekazach medialnych. Nie ukrywam, że czasem moja frustracja związana z wykonywaniem funkcji rzecznika więziennictwa jest bardzo duża. Ubolewam, że więziennictwo jest postrzegane przez pryzmat nadzwyczajnych przypadków, które w więzieniach mają miejsce – głównie samobójstw. Te są medialnie bardzo nagłaśnianie. Bardzo ciężko wtedy wytłumaczyć dziennikarzom, że polskie zakłady karne statystycznie są na szarym końcu w Europie pod względem liczby samobójstw. Stereotypy są tak mocne, że czasem nie da się zaprezentować pozytywnej działalności. Jak tylko zaczęto zajmować się pedofilami, więziennictwo było pierwszą jednostką, która odrobiła z tego lekcję. W 2006 roku powołano siedem oddziałów terapii pedofilii. Chciałabym, żeby skazani także na wolności mieli takie ośrodki. Niestety media tego nie zauważają…
PRoto.pl: Jak zatem „sprzedać” to wszystko dziennikarzom? Rozmowy, informacje prasowe? Jakich narzędzi używa Pani najczęściej?
LS: Ja opowiadam o Służbie Więziennej wszędzie, gdzie się da. Najczęściej sama jestem pytana o takie rzeczy, bo dla każdego to, co się dzieje za murem jest pewnego rodzaju nowością. Od kilku lat, co roku, mam wielogodzinne wykłady na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. To dobra forma przekazu. Cała aula przyszłych dziennikarzy zadaje mi najróżniejsze pytania. To dla mnie świetna możliwość przekazywania informacji o więzieniach. W tej chwili dyrektor generalny powołał też etatowych rzeczników, wcześniej tego nie było. Piętnastu dyrektorów okręgowych będzie miało swoich rzeczników, a wielu z nich już ma. Te osoby będą skoncentrowane tylko na współpracy z mediami i środowiskami lokalnymi, czyli na tym, by pokazać Służbę Więzienną w jak najlepszym świetle. Poza tym nie ograniczam swoich pracowników w wypowiedziach. Czasem nawet zwracam uwagę, że powiedzieli zbyt mało. Uczulam, że to nie może być tak, że wyjdzie rzecznik i powie tylko prawną formułkę. Wtedy nikt tego nie zrozumie. Staram się także, aby rzecznicy mówili prosto i do ludzi.
PRoto.pl: Więziennictwo to temat nośny medialnie, ale jak Pani sama mówi, tylko przy okazji skandali. Czy to są jedyne informacje, których poszukują dziennikarze?
LS: Pewnie wielu dziennikarzy mnie za to zgani, ale na podstawie moich dziesięcioletnich doświadczeń mogę stwierdzić – media się bardzo stabloityzowały. Jeszcze kilka lat temu dziennikarze reagowali na moje zaproszenia do zakładu karnego nie po to, by zaprezentować sensację, ale żeby pokazać, że naprawdę coś robimy z tymi skazanymi. Jeszcze kilka lat temu bardzo poważne media dawały się na coś takiego zaprosić. Dziś mamy zdecydowanie więcej problemów z pokazaniem naszej codziennej pracy, która jest przecież pracą bardzo trudną, w sposób normalny. Dziś słyszę od dziennikarza, że „musi mieć krew”, żeby przedstawić to swojemu wydawcy. Tutaj zaczynamy wchodzić powoli w konflikt interesów. Najczęściej, jeżeli to jest głośne aresztowanie jestem pytana o to… co będzie jadł aresztowany, w jakiej celi siedział, czy będzie miał telewizor, czy będzie miał swoje ubrania itp. Czyli pytanie o to, czy będzie miał specjalne warunki. Ja zaś jak mantrę od lat powtarzam – więziennictwo nie zna słowa VIP. Możemy to zaobserwować na przykładzie kilku posłów, którzy najpierw z mównicy sejmowej optują za uchwalaniem restrykcyjnych ustaw, potem sami padają ich ofiarą. Pan poseł Pęczak wyjątkowo źle znosił pobyt w zakładzie karnym, dziennikarzom narzekał na wszystko. Mam tutaj trochę zgrzytów, czy mam opowiadać dziennikarzom kiedy i co będzie jadł osadzony, kiedy będzie chodził do toalety itd. Takie informacje naruszają przecież jego prywatność. Często się zastanawiam, czy nie przekroczyłam tej granicy, której przekroczyć nie powinnam. Aczkolwiek tym samym staram się zaprezentować, że w więzieniu każdy jest traktowany tak samo, to nie jest sanatorium. Kara ma być jednak wykonywana z poszanowaniem godności.
PRoto.pl: Jak zatem to zrobić, żeby dziennikarz kupił część dotyczącą ciężkiej pracy a nie wielkości kotleta?
LS: Przede wszystkim to rozmowa na terenie aresztu. Dla dziennikarza samo przekroczenie bram aresztu czy zakładu karnego jest pewnego rodzaju folklorem. To już samo w sobie jest interesujące. Zawsze opowiadam dziennikarzom kilka dodatkowych historii, żeby choć trochę tych proporcji zachować. Tak, żeby można było pokazać nie tylko, proszę wybaczyć ironię, dobrobyt skazanych, ale także ciężką pracę funkcjonariuszy. Jednak, żeby zachęcić do tego dziennikarza, muszę mieć w rękawie historię związaną np. z konkretnym aresztem.
PRoto.pl: Przed chwilą rozmawiała Pani z dyrektorem jednego z zakładów. Padło takie zdanie, że wpuściłaby Pani prasę papierową, ale nie dziennikarzy telewizyjnych. Czy w tej działce inaczej pracuje się z telewizją a inaczej z papierem?
LS: Są różne kategorie osób pozbawionych wolności. Do nich należą osoby, które np. odbywają karę za przestępstwa przeciwko dzieciom. Chcę czy nie chcę, czy lubię takie osoby czy nie, mam ustawowy obowiązek i obowiązek wynikający z tego, że pracuję z ludźmi nie z meblami, że muszę takie osoby chronić. Chronić głównie przed innymi osadzonymi. Nie ukrywam, że takie osoby nie cieszą się estymą w zakładach karnych, tak jak zresztą za murami. Niezależnie od tego, jaki mam do nich stosunek muszę zapewnić im bezpieczeństwo. Jeżeli pokażę twarz pedofila, to on będzie bezpieczny w oddziale terapeutycznym, w którym obecnie przebywa. Jednak po dziesięciu miesiącach terapia się kończy, a on zostanie przewieziony do normalnego zakładu karnego. A co skazani robią głównie? Oglądają telewizję. Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby pokazać takiego człowieka w telewizji. Potem będą musiała go wozić z więzienia do więzienia, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Tutaj realizuje to bezwzględnie. Co innego prasa papierowa, którą mogę tam wpuścić, ale oczywiście pod warunkiem, że nie będą robione żadne zdjęcia. Natomiast mówię rzecznikom, żeby pozwolili operatorom na ciekawe ujęcia, bo telewizja jest medium, które mówi obrazem.
PRoto.pl: Odnosiła się Pani do swoich osobistych odczuć. Nie miała Pani nigdy rozterek etycznych?
LS: Ciągle je mam… Z jednej strony chciałbym pokazać ludziom jak funkcjonuje więzienie, z drugiej strony mam skazanych i ich coraz lepiej sytuowanych adwokatów. Nie ukrywam, że wielokrotnie przekraczam granice ustawy, ciągle się zastanawiam, kiedy ktoś mnie pozwie do sądu, za to, że w ogóle udzieliłam informacji, że on przebywa w tym i w tym więzieniu…
PRoto.pl: Dużo było tych pozwów?
LS: Nie (śmiech), całe szczęście ani jednego. Choć dwoje adwokatów dość poważnie odgrażało się spotkaniem w sądzie. Pozew jak dotąd nie wpłynął. Oczywiście sprawa dotyczyła bardzo znanej osoby. Zawsze mam dylemat w takich sytuacjach. Uważam, jednak, że jeżeli ktoś odbywa karę pozbawienia wolności orzeczoną prawomocnym wyrokiem sądu to musi się pogodzić z tym, że udzielę informacji, w którym zakładzie karnym przebywa, kiedy ta kara się kończy czy wychodził na przepustki itd. To są rzeczy ważne z punktu widzenia interesu publicznego. Bardzo duże rozterki mam w przypadku osób tymczasowo aresztowanych. Tutaj obowiązuje domniemanie niewinności, poza tym prawo prasowe zakazuje publikacji wizerunku osób tymczasowo aresztowanych.
PRoto.pl: Czyli to praca z misją?
LS: Nie da się być rzecznikiem, żadnej z instytucji, jeżeli się nie ma w sobie trochę pasji. Wiem, że są rzecznicy, którzy wychodzą z pracy o 16. Osobiście zazdroszczę takiego stylu pracy, pewnie też bym chciała skończyć o tej godzinie, a nie robię tego. Myślę, że to też wynika w pewnym stopniu z odpowiedzialności za moją firmę. Wiem, ze dziennikarz też nie chcą publikować niedomówień. Jeżeli ja nie udzielę dziennikarzowi informacji, to on się dowie z innych źródeł. A ja tych źródeł nie mam pod kontrolą, nie wiem, co te źródła mówią. Tym samym dodaję sobie więcej pracy, bo muszę wszystko weryfikować i prostować. Wolę mieć telefon włączony przez 24 godziny.
Rozmawiał Bartosz Sawicki