wywiad z... prof. Andrzejem Drzycimskim m.in. o rzecznikowaniu Lechowi Wałęsie

dodano: 
26.03.2008
komentarzy: 
0

Zapraszamy na drugą część rozmowy z prof. Andrzejem Drzycimskim

Redakcja: Jak wyglądała funkcja rzecznika przy tak silnej osobowości jak Lech Wałęsa?

Andrzej Drzycimski: Nie była łatwa, w dodatku wymagająca, ale i wdzięczna. Trzeba przy tym jednak mieć do siebie wzajemne ogromne zaufanie, gdyż rzecznik w przypadku osoby-polityka, nie tylko reprezentuje go na „chłodno”, na „zewnątrz”, ale także dosyć łatwo poznaje wiele osobistych sytuacji. Stąd należy mieć szacunek przede wszystkim do drugiego człowieka. W takim przypadku polityk jest na drugim miejscu. Należy także zbudować w sobie hierarchię ważności różnych spraw we wzajemnych relacjach.

Niewątpliwie najważniejszym jest pozostawanie w „cieniu”. To nie rzecznik jest ważny, tylko ta osoba, którą on reprezentuję. Rzecznik jest jego „twarzą”. Zaakceptowanie przez zewnętrzne otoczenie najpierw rzecznika, prowadzi do zaakceptowania osoby-sprawy, którą reprezentuje. Stąd też należy wykluczyć równoczesne swoje działania polityczne, które zawsze prowadzą do jakiejś rywalizacji. Nie można także „podszywać” się pod szefa, naśladować jego słownictwa, stylu mówienia, skrótów myślowych, anegdotyczności, gestykulacji... Jak pokazują polskie przykłady zawsze jest to gorsze niż pierwowzór. Trzeba pozostawać sobą.

Przy silnej osobowości, tym bardziej jest potrzebne poczucie własnej niezależności. Doświadczenia życiowe, harcerstwo, sport, a później praca naukowa, dziennikarska i wydawnicza dały mi wewnętrzne poczucie dużej samodzielności.

Pracując w Belwederze nie zdecydowałem się na przeniesienie się z rodziną do Warszawy. A pierwszego dnia pracy w Belwederze napisałem dwuzdaniowe podanie skierowane do prezydenta o zwolnienie z funkcji, rodzaj wypowiedzenia. Pozostawiłem jedynie miejsce na wpisanie daty. Włożyłem je do szuflady biurka… Wiedziałem, że taki moment może nastąpić i wtedy nie należy się wahać. Gdzieś w połowie prezydenckiej kadencji zaczęliśmy mieć różne wizje rzecznikowania, rodziły się nieporozumienia, odchodziło zaufanie, które towarzyszyło mojej dotychczasowej pracy. Wreszcie wypowiedzenie położyłem prezydentowi na biurku. Wówczas prezydent nie przyjął go, ale w jakiś czas później przychylił się do mojego wniosku i zwolnił mnie uznając, że byłem zbyt mało „agresywny” wobec mediów. Odszedłem na rok przed kampanią, mającą dać reelekcję prezydencką Wałęsie. W ostatniej jednak rozmowie z prezydentem nakreśliłem w niej podstawowe kierunki działań rzecznika. Wybrano jednak inny model kampanii. Prezydentem został Aleksander Kwaśniewski..

Red: Jakim Pan chciał być rzecznikiem?

AD: Do dzisiaj mam przekonanie, że rzecznikowanie jest trudną, niebezpieczną, w dodatku przejściową pracą. W Polsce w najwyższych urzędach państwa jest stała rotacja rzeczników, niekiedy po kilku miesiącach. Samych rzeczników demokratycznych rządów było chyba ze dwudziestu, rzeczników prezydentów z wyboru narodu – pięciu, w tym za Wałęsy - trzech, Kwaśniewskiego – przejściowo tylko jeden i praktycznie przez dwie kadencje nie było takiej funkcji, obecny prezydent Kaczyński krótko miał rzecznika, teraz zastępuje go osoba zajmująca się komunikacją społeczną. W tej sytuacji mój czteroletni „staż” w rzecznikowaniu prezydentowi jest unikalny. Pozwala to na pewien dystans w ocenie samej funkcji, mającej głębokie uzasadnienie nie tylko językowe, ale także zakorzenienie w polskiej tradycji.

Wtedy czuliśmy, że wszystko dzieje się po raz pierwszy i że Belweder symbolizuje miejsce najważniejszych decyzji. Niejednokrotnie byłem świadkiem tego jak trudno je się podejmuje. Kiedyś prezydent, podpisując decyzję o odrzuceniu ustawy w sprawie emerytur i rent, której ludzie oczekiwali, powiedział wręcz „stworzyłem sobie 8 mln. wrogów”. Jest różnica między politykiem, który żyje sondażami, a politykiem, który żyje perspektywą. Bo polityka to jest spełnianie nadziei większości na przyszłość, a nie tylko rozwiązywanie problemów dnia dzisiejszego jednej grupy społecznej, choć i to jest potrzebne. Przekładając na rzecznikowanie można to zamknąć w słowach: rozwaga, niezależność i odwaga.

Red: W jakiej mierze takie rozumienie roli biura prasowego podzielali inni członkowie kancelarii?

AD: Wałęsa „żył” dobrze z mediami od początku swojej publicznej aktywności. Rozumiał siłę i znaczenie mediów. Poznał tę siłę w sierpniu 1980 roku, kiedy można było informować świat o wydarzeniach w stoczni jedynie dzięki mediom zagranicznym. Wiedział, że jeśli chce w czasie prezydentury zrobić coś wielkiego, to media muszą być przy tym obecne. Otwierało to dla biura możliwości podejmowania różnego rodzaju inicjatyw medialnych. Prezydent akceptował działania swojego biura prasowego. Inni współpracownicy prezydenccy nie zawsze mieli takie podejście. Rodziło to późniejsze napięcia wewnątrz Kancelarii, zwłaszcza w najbliższym otoczeniu prezydenta.

Wynikało to także z tego, że polskie media niekiedy jednak odwracały się od prezydenta. Były „zmęczone” i nie rozumiały jego nieustannej walki z wszystkimi. Następowała fala krytyki pracy biura i rzecznika, szczególnie ostra w najbliższym otoczeniu prezydenta. W sytuacjach szczególnych „blokad” polskich mediów wobec prezydenta, szukało się wówczas dróg pośrednich, wykorzystujących jego wielką rozpoznawalność w globalnych mediach. Wywiady dla czołowych pism, agencji światowych, telewizji europejskich lub amerykańskich, zawsze powodowały, że jakiś fragment wypowiedzi Wałęsy stawał się cytatem dnia.

Rzadka umiejętność naturalnego puentowania wydarzeń, niepowtarzalna świeżość polityczną, osadzona w jego doświadczeniu życiowym, zawsze wsparta była barwnością językową. To przecież jego zwrotu weszły do swoistego rodzaju nowych kanonów językowych, chętnie zamieszczanych w różnego rodzaju słownikach współczesnej polszczyzny. Seria wywiadów prezydenta dla mediów zagranicznych powodowała, że na zasadzie bumerangu, problematyka w nich podejmowana wracała do polskich mediów. Były to chyba pierwsze polskie próby zasady echa, którą obecnie stosuje się powszechnie.

Tak było np. z ideą „partnerstwa dla pokoju”, która nie mogła przebić się do mediów polskich. Tak było też, gdy świat interesował się wydarzeniami w nowej Rosji, czy z krytykowanym przez ekonomistów projektem „sto milionów dla każdego”. Media w Polsce zaczęły zdawać sobie sprawę, iż nie prezentując poglądów Wałęsy, tracą szansę na autorskie uczestniczenie w obiegu globalnej informacji.

Red: Najtrudniejszy moment?

AD: Najtrudniej było na początku. Dlatego, że Lecha Wałęsę, który przybył z Gdańska do Warszawy, niektóre media traktowały jako prezydenta przejściowego. Dopiero z biegiem czasu to podejście zmieniało się, ale z wielkimi oporami. Ale były też sytuacje, które chyba będę pamiętał do końca życia.
 
W maju 1992 roku Wałęsa podejmowany był przez Jelcyna z wielkimi honorami na Kremlu. Wizyta przełomowa we wzajemnych stosunkach polsko-rosyjskich. W ponad rok później do Polski na zaproszenie Wałęsy przyjechał Jelcyn, prezydent nowej Rosji. Rozmowy obu prezydentów znakomite, natomiast zaplecze Jelcyna stawiało wielkie opory w uznaniu naszego prawa do związania się z NATO. Na nic zdały się parafowane przez obu prezydentów dwa zdania mówiące o tej sprawie, niewiele też dały nasze całonocne rozmowy - delegacja rosyjska nie chciała zredagować tego w formie oficjalnego komunikatu.

Plenarne ranne spotkanie obu delegacji w Belwederze rozpoczęło się od ostrego odcięcia się Jelcyna od zachowania swej delegacji. Chcąc zamknąć ten problem przystał na propozycję wspólnej konferencji prasowej obu prezydentów w ogrodzie belwederskim. Mój odpowiednik ze strony rosyjskiej od razu oznajmił, że możemy liczyć tylko na jedną odpowiedź prezydenta Jelcyna. I jeśli chcemy, by padła publiczna odpowiedź na pytanie o stanowisko Rosji w sprawie obecności Polski w NATO, musi to być pytanie pierwsze i po tym jego prezydent wychodzi. Pomyślałem, że nie będzie z tym żadnego problemu. Myliłem się jednak, gdyż zwracając się do niektórych polskich politycznych dziennikarzy o przygotowanie takiego pytania usłyszałem, że to nie ja nie będę wyznaczał im, o co mają pytać. Wreszcie jeden z młodych dziennikarzy uznał, że to przecież to jest w interesie Polski. Odetchnąłem. Na konferencję stawiły się wszystkie globalne agencje akredytowane w Warszawie, najpoważniejsze stacje telewizyjne, prasa radio z całego świata, specjalni korespondenci.

Otwieram konferencję informując, że prezydent Jelcyn odpowie tylko na jedno pytanie. Nim skończyłem … w górze znalazły się, chyba, ręce wszystkich obecnych, a ręki „mojego” dziennikarza nie widać. Trwało to może sekundy, ale wydawały mi się one godzinami. Wreszcie, z jakby z ociąganiem zobaczyłem, że „ta” ręka podnosi się ku górze. Padło „to” pytanie, a w świat poszła informacją, że Rosja nie stawia przeszkód w naszemu wejściu do NATO. Gdy za chwilę sprzed Belwederu odjeżdżał Jelcyn, Wałęsa zatrzymał Janusza Onyszkiewicza, ministra Obrony Narodowej i powiedział: „jesteśmy w NATO, tylko nie zniszcie tego”.

Red: Jak często musiał Pan tłumaczyć, co „miał prezydent na myśli”?

AD: Wałęsę znałem od 1980 roku, rozumiałem jego sposób widzenia, postrzegania świata. Nie było dla mnie żadną trudnością pokazywanie kierunku jego myślenia. Niekiedy te jego słynne skrótowe powiedzenia powodowały, że trzeba było je rozwijać i tłumaczyć, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek komentując przekroczył sposób rozumowania Wałęsy. Nie miałem z tym kłopotów.

Bardzo ważnym elementem w naszych relacjach było to, że nie chciałem go nigdy „podrabiać”. Tzn. nie chciałem być Wałęsą mniejszego kalibru. Jak to niekiedy teraz rzecznicy próbują robić w stosunku do osób, które reprezentują. Kopia zawsze jest gorsza i na ogół jest łatwo rozpoznawalna.

Red: Czy da się porównać Pana pracę jako rzecznika w tamtych czasach do obecnych rzeczników w świecie polityki?

AD: Rzecznikowanie jest pewnego rodzaju sztuką, gdzie ogólna wiedza polityczna, menadżerska, humanistyczna, zwłaszcza psychologiczna, łączą się nierozerwalnie z praktyką. A czas, w którym działałem był pionierskim. Szukaliśmy własnej drogi. Niekiedy po omacku, w oparciu o doświadczenia życiowe, podpowiedzi różnych osób, które stykały się ze światowymi mediami. „Podglądaliśmy” też jak to robią inni. Wysyłałem współpracowników na praktyki do BBC, do Stanów, NATO, Unii Europejskiej, Włoch. Przyglądaliśmy się uważnie pracy rzecznika Watykanu, którego rola zbliżona była do modelu, jaki powoli krystalizował się przy prezydencie Wałęsie.

Stopniowo też wypracowywały się normalne relacje między władzą a społeczeństwem i władzą a mediami. Wszyscy tej sztuki uczyliśmy się. Poznawaliśmy i wprowadzaliśmy w życie praktyczne rozwiązania, które obecnie może rażą trochę anachronizmem, ale wówczas stanowiły swoistego rodzaju nowy podręcznik rzecznikowania, w pewnym sensie również komunikacji społecznej, marketingu politycznego czy politycznego public relations.

Teraz świadomość konieczności stosowania w rzecznikowaniu różnorodnych narzędzi komunikacyjnych jest nieporównywalnie większa. Łatwiej też znaleźć wzorce, na których można budować choćby założenia do politycznego rzecznikowania. I wreszcie wiedzę o rzecznikowaniu czy public relations znaleźć można w publikacjach, na specjalnych portalach, można ją studiować, tak jak każdą dyscyplinę naukową, pisać prace dyplomowe, magisterskie, doktorskie, powstają specjalności na wyższych uczelniach, studia podyplomowe… Wielość zaś partii i kampanii politycznych czy wyborczych ułatwia nabywanie praktycznego doświadczenia. Wówczas tego bogactwa możliwości nie było…

Red: Mówił Pan o swoim dystansie do polityki. Czy może być skuteczny rzecznik z zewnątrz świata politycznego?

AD: W politycznym rzecznikowaniu osobie ważny jest nie tylko profesjonalizm, ale także osobisty kontakt z politykiem. Bez naturalnego dostępu do polityka nie wiele zrobi najlepszy nawet specjalista. Autorytet rzecznika i jego zawodowe umiejętności muszą budzić pełne zaufanie. Rzecznik to jednak nie polityk, gdyż jest tym, który, na co dzień ma do czynienia ze stałymi kryzysami, karmiącymi nienasyconych „potworów” jakim są polityka i media. W takich sytuacjach rzecznik musi zachować dystans, tak do „swego” polityka, jak i mediów. Bez tego łatwo utracić umiejętność krytycznego rozpoznawania sytuacji. Jest przy tym swoistego rodzaju „pierwszą linią”, przyjmującą największe uderzenia a równocześnie pozytywnie kreuje i przekazuje przesłanie swego „szefa”.

W sprawach kluczowych, zasadniczych, przełamanie tej pierwszej linii oznacza, że rzecznik nie spełnił swojej roli. Pomylił się. I tak jak saper, który myli się tylko raz, również i rzecznik ponosi konsekwencje swojego błędu. Jest takie mocne powiedzenie, że błędy sędziego widać w więzieniu, lekarza - na cmentarzu, rzecznika - na pierwszych stronach gazet. W takiej sytuacji trzeba odejść, gdyż stając się niewiarygodnym, podważa się reputację i zaufanie osoby, którą się reprezentuje.

Red: Dwuznaczność panuje chyba też w polityce, kiedy rzecznik polityka jest sam politykiem.

AD: Oczywiście. On przecież zawsze będzie grał „na siebie”. Rzecznik daje swoją twarz, swoją osobowość na rzecz drugiej osoby, albo instytucji. Wszystko, co ma najlepsze kładzie na szali, albo wygra, albo przegra. Odbiorcy wpierw zaakceptują lub odrzuca jego reputację i wizerunek, a nie to, co mówi. A o tym zapomina się. Rzecznik musi być osobą wiarygodną we wszystkich wymiarach. Jak słyszę, że rzecznikiem może być każdy, to zastanawiam się czy mówiący takie słowa rozumie znaczenie rzecznikowania.

Dla mnie w rzeczniku najważniejsze są wiarygodność i reputacja. We wszystkich wymiarach. To, co osiągnął do tej pory w życiu to, co zrobił, kim jest i jakim jest profesjonalistą, a także, jakimi kieruje się wartościami etycznymi i moralnymi. Wiarygodność i reputacją stale poddawane są ostrej próbie. Trudno je się zyskuje, traci się w jednej chwili, złym słowem, nieodpowiednim zachowaniem, kłamstwem… Kryzys w polityce jest sytuacją permanentną. A w momentach kryzysowych najbardziej sprawdza się reputacja i wiarygodność.

Te przymioty są największymi atutami rzecznika. Tego się nie „kupi”. I tego nie zbudują najlepiej nawet socjotechnicznie przygotowane kampanie wizerunkowe. To osiąga się poprzez osobiste świadectwo i posiadanie tego „coś”, trudnego do zdefiniowania, ale co wyróżnia i przyciąga.

Rozmawiała Paulina Szwed-Piestrzeniewicz

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin