Unijne projekty – manna z nieba w czasach kryzysu
Interes na wagę złota – tak o finansowanych przez Brukselę przetargach na promocję polskich produktów mówią przedstawiciele agencji PR, mimo że w walce o te budżety często muszą iść na spore ustępstwa. Polska to jeden z aktywniejszych graczy na tym polu – czytamy w magazynie Press.
Piotr Kondraciuk, dyrektor biura promocji żywności Agencji Rynku Rolnego, otwarcie przyznaje, że zainteresowanie unijnymi środkami jest coraz większe. „Firmy dowiedziały się, że to dobry interes. Regułą stało się już, że do przetargów na kampanie polskich produktów w kraju zgłasza się kilkadziesiąt agencji, a nie jak wcześniej cztery lub pięć” – mówi. „Na działania pod hasłem »Trzy znaki smaku« współfinansowane z UE oferty złożyło 12 firm, a na promocję wieprzowiny – dziesięć” – wylicza dalej Kondraciuk. Fenomen unijnych projektów tłumaczy Rafał Szymczak z agencji Profile: „To łakomy kąsek, bo unijne programy są rozpisane często na dwa-trzy lata, więc mamy zapewniony stabilny przychód, a jednocześnie te budżety są znaczące”. I dodaje, że w czasach kryzysu, kiedy z roku na rok przychody samych tylko agencji zrzeszonych w Związku Firm Public Relations zmniejszyły się o 20-25 proc., ta unijna kasa spadła im jak manna z nieba. Ratują się w ten sposób przede wszystkim agencje public relations, a także marketingu zintegrowanego, które mogą skoordynować działania we wszystkich mediach. Co promujemy? Oliwę, mleko i jego przetwory, mięso, świeże i przetworzone owoce i warzywa, jaja, wino. „Bruksela pokrywa przy tym połowę kosztów. Reszta pochodzi z krajowego wsparcia: 30 proc. z budżetu Polski, za pośrednictwem Agencji Rynku Rolnego, a 20 proc. z funduszy organizacji branżowej, która zgłosiła projekt” – wyjaśnia Kondraciuk z ARR.
Co na to eksperci? Nie brakuje takich, którzy w przypadku promocji polskich produktów w… Polsce pytają wprost: „Po co to?”. Mateusz Zmyślony, dyrektor kreatywny Grupy Eskadra, uważa, że to „bardziej skok na unijną kasę niż przemyślane działania promocyjne”. „W Polsce większość agencji w ogóle nie zastanawia się nad sensem takich kampanii. Jest kasa z Unii, to trzeba ją brać” – krytykuje. Innego zdania jest Iwona Chromiak z biura prasowego Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi – uważa, że krajowe kampanie żywności przekładają się na konkretne korzyści finansowe. Z zestawienia ARR wynika, że najczęściej budżety na kampanie żywności współfinansowane z Brukseli zdobywa Partner of Promotion. „Tylko w ostatnim czasie w ramach konsorcjum ta agencja wygrała przetarg na akcję wartą ok. 4 mln euro” – czytamy w magazynie. Druga na liście jest firma GAM Media, której powierzono ostatnio przygotowanie promocji np. wieprzowiny i makaronu (za granicą) za ok. 6,7 mln euro. I jednej, i drugiej zarzuca się – jak dowiadujemy się z materiału – że zatrudnia osoby z doświadczeniem w pracy w ministerstwach lub z odpowiednimi koneksjami. Krzysztof Przybyłowski, prezes GAM Media, mówi w tym wypadku o „insynuacjach i pomówieniach”, a Paweł Trochimiuk, prezes Partner of Promotion, wspomina o „dużym nadużyciu” – donosi Press.
Co ciekawe, specjaliści zwracają uwagę na jeszcze jeden problem. „Jeśli agencja z góry zakłada, że jej działanie będzie polegać głównie na pozorowanej pracy i raportowaniu sukcesu, wtedy zarobek może być bardzo duży, nieobarczony ani wkładem własnym, ani specjalnym ryzykiem, bo rezultaty są trudne do zweryfikowania. Poza tym zleceniodawca na ogół nie ma pojęcia o prawdziwym PR-ze, więc nawet nie wie, co sprawdzać” – wskazuje prezes jednej z warszawskich agencji PR, zastrzegając anonimowość. Inny dodaje, że agencja w połączeniu z nieprofesjonalnym zleceniodawcą może „największą kasę” zebrać na prowizjach od wydawania pieniędzy z programu, przy praktycznie zerowym wkładzie pracy. (es)