Jak w Olsztynie PO udławiło się arbuzem?

dodano: 
20.05.2009
komentarzy: 
0

W chwili, gdy „Rzeczpospolita” podała pierwszą informację o oskarżeniu przez urzędniczki ratusza o gwałt i molestowanie Prezydenta Olsztyna, czyli od stycznia 2008 roku, stało się jasne, że prawie ośmioletnie rządy Czesława Jerzego Małkowskiego w stolicy Warmii i Mazur zakończą się przed kolejnymi wyborami samorządowymi. Jednak niewiele osób wierzyło w to, że odsunięcie od władzy odbędzie się w drodze referendum i, że potrzebne będą przyśpieszone wybory. 

Od czasu pojawienia się w prasie oskarżeń, Małkowski konsekwentnie im zaprzeczał, nawet wówczas, gdy sąd (dysponujący materiałami prokuratury) wydał zgodę na półroczny areszt, a w mediach pojawiały się kolejne wyznania, a nawet zdjęcia i nagrania. Jako „niewinny” konsekwentnie odmawiał również rezygnacji z zajmowanego stanowiska, chociaż sąd zakazał mu pełnienia funkcji prezydenta.
Stało się więc jasne, że zmiana na stanowisku włodarza miasta może nastąpić tylko w drodze referendum. Jednak propozycje składane w tej sprawie w radzie miasta przez radnych opozycji spotykały się z odmową koalicji: proprezydenckiego klubu Po Prostu Olsztyn i Platformy Obywatelskiej, które już od ponad roku współrządziły miastem mając 15 mandatów w 25–osobowej radzie. O ile stanowisko klubu Po Prostu Olsztyn nie dziwiło, to postawa PO wiązała się m.in. z tym, że faktyczną władzę w mieście miał wówczas wiceprezydent Tomasz Głażewski, szef powiatowych struktur Platformy.

Podjęcie uchwały o referendum wiązało się także z ryzykiem politycznym – w przypadku jego ważności i nie odwołania Małkowskiego, rozwiązaniu uległaby rada miasta. W przyśpieszonych wyborach mieszkańcy Olsztyna musieliby wtedy wybierać nowych radców.

W „politycznym rozkroku” – z jednej strony namawianie prezydenta do rezygnacji i formalne wypowiedzenie mu koalicji, z drugiej brak zgody na podjęcie uchwały w sprawie referendum, argumentowane jego wysokimi kosztami oraz brakiem dowodów winy – olsztyńska Platforma trwa prawie pół roku. Dopiero w lipcu, władze wojewódzkie (i zapewne krajowe) PO wymusiły na radnych podjęcie uchwały w sprawie referendum. Decyzję tę przyśpieszyły zapewne krytyka postawy PO ze strony opinii publicznej, jak i działania opozycji. PiS podjął bowiem starania o przeprowadzenie referendum w innym trybie – rozpoczął zbieranie podpisów mieszkańców miasta pod społecznym wnioskiem o jego przeprowadzenie.

Referendum zostaje zaplanowane na 16 listopada 2008 r.

Dwudziestoletnie doświadczenia polskiej demokracji związane z lokalnymi referendami wskazywały, że to olsztyńskie nie ma szans. W zgodnej ocenie ekspertów, nie powinno się ono udać ze względu na niewielkie zainteresowanie Polaków wyborami w ogóle, jak i sprawiamy lokalnymi w szczególności – zwłaszcza w wielkich miastach. Wprawdzie miesiąc wcześniej mieszkańcy Zduńskiej Woli odwołali tą drogą swojego burmistrza, ale takie rzeczy zdarzały się już sporadycznie w małych gminach. Nigdy w mieście wojewódzkim, gdzie frekwencja w wyborach samorządowych jest niewielka, a do ważności referendum potrzebny jest udział minimum 60 proc. oddających głos w ostatnich wyborach samorządowych.

Jednak wbrew wszelkim prognozom referendum się udało – wzięło w nim udział 43 683 mieszkańców miasta, co pozwoliło uznać jego wynik za wiążący. To niebywałe wydarzenie sprawiło, że Olsztyn ponownie trafił na czołówki serwisów informacyjnych. Tym razem pojawiło się pytanie: kto zastąpi Czesława Małkowskiego na fotelu Prezydenta Miasta?

Wybory odbyły się 15 lutego 2009 r.

Komentując powstałą po referendum sytuację, politycy wszystkich ugrupowań przekonywali, że wyniki wyborów w Olsztynie będą mieć niewielkie przełożenie na politykę ogólnokrajową. Nieoficjalnie przyznawali jednak, że stolica Warmii i Mazur będzie poligonem, na którym zebrane zostaną doświadczenia niezbędne do opracowania strategii wyborczej przed najważniejsza polityczną kampanią roku 2009 – wyborami do europarlamentu.

Otwarcie przyznawali się do tego w mediach m.in. politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego. „Nie ma co ukrywać, że każde wybory są okazją, by partia mogła się zaprezentować z jak najlepszej strony, dlatego wynik tych wyborów na pewno nie pozostanie bez wpływu na wybory europejskie” – mówił jeden z lokalnych posłów PSL.

„Naturalnym” kandydatem ludowców w tych wyborach stał się Piotr Grzymowicz, który w 2007 r. bez powodzenia startował do parlamentu z list PSL–u. Od 1998 r. olsztyński radny, w latach 2001–2007 wiceprezydent ds. gospodarczych – I zastępca Cz. Małkowskiego. Były członek SLD, od kilku lat jest formalnie bezpartyjny. Doktor nauk technicznych, pracownik naukowy Uniwersytetu Warmińsko–Mazurskiego, prowadzący również własną działalność gospodarczą.

Mimo, iż wybory zaczęły zbliżać się w coraz szybszym tempie, Platforma Obywatelska swojego kandydata zaprezentowała oficjalnie dopiero 14 stycznia 2009 r., a więc na miesiąc przed głosowaniem. Jego osoba była zaskoczeniem, nawet dla wielu członków lokalnych struktur partii.

Krzysztof Krukowski jest doktorem nauk ekonomicznych, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko–Mazurskiego. Pełnił wówczas m.in. funkcję szefa rady nadzorczej komunalnego Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji. Jako swój atut przedstawił znajomość zagadnień związanych z pisaniem projektów unijnych. – Mam nadzieję, że uda mi się zmienić filozofię zarządzania miastem – deklarował.

Za Krukowskim, który jako reprezentant PO „zostaje przywieziony do Olsztyna w teczce” – jak mówią jego przeciwnicy, stoi nie tylko Donald Tusk, który w materiałach wyborczych reklamuje go, jako „kandydata kompetentnego i naprawdę przyzwoitego”.

Wszystkie sondaże poparcia politycznego pokazują, że Platforma powinna wygrać w Olsztynie „w kapciach”. Niemniej PO angażuje w lokalną kampanię wszystkie swoje siły – nie tylko premiera, ale i swoich ministrów, którzy przed pierwszą turą licznie odwiedzają Warmię i Mazury. Niejako „przy okazji” pojawiają się w Olsztynie z różnymi obietnicami. Dają przy tym do zrozumienia, że gdyby wygrał kandydat PO, te obietnice łatwiej byłoby im realizować.

Jednak wynik głosowania w I turze pokazuje, że wprawdzie Platforma wyborów nie przegrała, ale też i nie wygrała. Jej kandydat wszedł do II tury, ale zdobył „tylko” 28,3 proc. głosów. „Tylko” – bo jego konkurenta z PSL–u, Piotra Grzymowicza poparło 39,2 proc. głosujących i „tylko” – jeżeli porówna się wynik wyborczy PO i deklarowane przez Olsztynian w sondażach poparcie dla tej partii: 43 proc. (PSL – 5 proc.).

Taka sytuacja sprawiła, że PO w ostatniej fazie kampanii musiała przyjąć „strategię gonienia” – jak to określił jeden ze sztabowców, opartą głównie na działaniach dyskredytujących przeciwnika.

Ze względu na wyczerpanie limitów środków finansowych, walka pomiędzy kandydatami w II turze kampanii rozegrała się na polu spotkań z mieszkańcami i na konferencjach prasowych.

Już następnego dnia po ogłoszeniu wyników I tury, sztabowcy PO zaatakowali Grzymowicza za jego związki z byłym prezydentem Małkowskim i za lewicową przeszłość. Te „zarzuty” przedstawił najbarwniej, sprowadzony na potrzeby kampanii do Olsztyna, poseł PO Janusz Palikot. Na spotkaniu przekroił arbuza i stwierdził: Z jednej strony udaje zielonego kandydata PSL–u, a tak naprawdę jest czerwonym, siedmioletnim zastępcą Czesława Małkowskiego. „Nie głosuj na arbuza” – ostrzegała naklejka przyklejona na owocu.

Politycy PO zadeklarowali również, że nie przewidują współpracy z kandydatem PSL–u po ewentualnie wygranych przez niego wyborach.

Tymczasem sztab ludowców konsekwentnie utrzymywał wizerunek swojego kandydata, jako kompetentnego, doświadczonego fachowca (głównym tematem debat kandydatów były kwestie miejskich inwestycji), który nie wchodził w zasadzie na obszar „kampanii negatywnej”. Odwoływał się do hasła współpracy z każdym, kto chce służyć miastu.

Ta strategia zaowocowała m.in. i tym, że Grzymowicz uzyskał poparcie, zarówno ze strony przegranych w pierwszej turze kandydatów lewicy i zwolenników odwołanego prezydenta, jak i oficjalnie poparło go Prawo i Sprawiedliwość.

Ważnymi wydarzeniami ostatniego tygodnia kampanii stały się publikacje dwóch artykułów. Najpierw „Rzeczpospolita” napisała o rzekomej próbie „korupcji politycznej” – nakłaniania ludowców przez Platformę do wycofania ich kandydata z wyborów w zamian za tekę ministerialną dla PSL–u.

Z kolei „Gazeta Wyborcza” poinformowała o trzech mieszkaniach kandydata PO. Do dwóch nie tylko się nie przyznał  w „oświadczeniu majątkowym” wydrukowanym w lokalnej prasie, ale i nabył je w sposób budzący dyskusje: w Akademickiej Spółdzielnie Mieszkaniowej, której był wiceprezesem.

Kulminacyjnym punktem kampanii PO w tej fazie wyborów, był przyjazd do Olsztyna premiera Donalda Tuska, chociaż spotkanie z nim nie było niczym innym, jak partyjnym wiecem, którego bohaterem był przewodniczący partii. Miało ono na celu przekonanie zwolenników Platformy i niezdecydowanych, że: …nasz kandydat, młody, zdolny, doktor Krzysztof Krukowski, jest lepszy od swojego kontrkandydata, pana Piotra Grzymowicza, który przez siedem długich lat był najbliższym współpracownikiem pana Małkowskiego.

Ostatnie przedwyborcze sondaże pokazywały, że różnica w poparciu dla kandydatów jest niewielka: P. Grzymowicz – 43 proc., a K. Krukowski – 38 proc.

Druga tura wyborów odbyła się 1 marca 2009 r.

Platforma Obywatelska przegrała te wybory. Jej kandydat zdobył 39,8 proc., czyli ok. 13 tys. głosów. Jego konkurent, reprezentujący PSL – ponad 20 tys. głosów, czyli 60,2 proc. Przy takim nakładzie sił i środków, jakie PO włożyło w kampanię, była to klęska i do tego bardzo prestiżowa.

Wprawdzie Donald Tusk powiedział, że „z całkowitym spokojem” przyjmuje rezultat wyborów prezydenta Olsztyna i, że „powinniśmy się cieszyć, że ludzie w Olsztynie podejmują decyzję zgodnie z własnym wyobrażeniem, kto powinien miastem rządzić”, jednak „nie był szczęśliwy, że kandydat PO je przegrał”. Dlatego też, politycy tej partii, zaraz po otrząśnięciu się z powyborczego szoku, zaczęli zastanawiać się nad przyczynami przegranej.
„Każda porażka jest odpowiednim momentem do przeprowadzenia analizy całej kampanii” – twierdził poseł PO Krzysztof Lisek. „Trzeba sobie odpowiedzieć, dlaczego przegraliśmy i kto za tę przegraną odpowiada?” Niestety ojcem klęski Platformy (i w dużym stopniu sukcesu kandydata PSL–u) nie była „egzotyczna koalicji, która przeszkodziła Platformie w walce z olsztyńskim układem” – jak to ustalił rzecznik rządu Paweł Graś,
 
Jak skutecznie przegrać wybory?

Trzeba przyznać, że Platforma Obywatelska przegrała wybory prezydenckie w Olsztynie na własną prośbę i to z kilku powodów, u podstaw których leżały: ignorancja. arogancja i hipokryzja.
 
Najważniejszym błędem był kandydat

Po prawie miesięcznych „przepychankach”, kandydat na prezydenta został ostatecznie wskazany przez centralę Platformy i to wbrew decyzjom lokalnych działaczy. To odbiło się przede wszystkim na poparciu, jakie uzyskał wśród członków i sympatyków PO w mieście. Ponad połowa z nich odmówiła mu swojego głosu. Dawno minęły czasy, gdy do wygrania wyborów wystarczyło zdjęcie z Wałęsą. Platforma uwierzyła jednak, że zdjęcie z Tuskiem wystarczy.

Zwolennicy PO nie uwierzyli swojej partii, że „młody i zdolny, doktor Krzysztof Krukowsk” będzie gwarantem „dobrej zmiany”. I on sam miał kłopot z pozyskaniem sympatii wyborców.

Miesiąc, jaki miał na zaprezentowanie swojej osoby i programu, okazał się zbyt krótkim na to okresem czasu, zwłaszcza, że do powierzonej mu roli był zupełnie nie przygotowany. Zabrakło czasu m.in. na przygotowanie do wystąpień publicznych, dyskusji z konkurentami. Zwłaszcza w II turze, przegrywał kolejne debaty z kontrkandydatem, tak wizerunkowo, jak i merytorycznie. Koncentrowały się one wokół kwestii inwestycji, a tutaj kandydat PSL–u, były wiceprezydent i budowlaniec, był w swoim żywiole. Nikt w sztabie PO nie pomyślał, aby przemieść dyskusję na bardziej neutralny grunt.

Słabość swojego kandydata sztab Platformy starał się „przykryć” udziałem w kampanii polityków PO z pierwszych stron gazet. Jednak działania te przyniosły skutki odwrotne od zamierzonych. Krukowski został schowany w ich cieniu, a jego rolę w spotkaniach najlepiej oddaje określenie jakie otrzymał – „paprotka”, która robiła za tło do ich wypowiedzi i nie do końca wie, co robi u ich boku. Powtórzył się tu przypadek premierów Buzka i Marcinkiewicza, którzy byli kierowani z tylnego siedzenia, co w przypadku Krukowskiego zaowocowało dowcipem: Kto będzie rządził miastem, gdy poseł Cichoń (szef jego sztabu) będzie na posiedzeniu Sejmu?

Mało wiarygodnie brzmiał też program kandydata Platformy.

Hasło, z którym startował – „Dobra zmiana” – miało oznaczać zmianę filozofii rządzenia miastem, a przecież władzę w Olsztynie od dwóch lat dzierżyli politycy PO. Między innymi dzięki temu Krukowski został przewodniczącym rady nadzorczej komunalnej spółki.

Wpadką kandydata była niewątpliwie kwestia mieszkań. Jego sztab wykazał się zupełnym brakiem umiejętności zarządzania kryzysowego, ignorując pojawiające się, dużo wcześniej niż artykuł w „GW”, informacje w tej sprawie. Wydane przez Krukowskiego oświadczenie niczego nie wyjaśniało, a wręcz przeciwnie – wywołało ożywioną dyskusję. Strategia Również przyjęta przez sztab PO strategia walki z najgroźniejszym przeciwnikiem (szczególnie w II turze) okazała się mało wiarygodna.

Najprawdopodobniej fakt, że Platforma miała świetne wyniki w sondażach, spowodował, że politycy Platformy nawet nie usiłowali: wytłumaczyć się przez wyborcami z ponad rocznej współpracy koalicyjnej z byłym prezydentem, wyjaśnić dlaczego zwlekali z wnioskiem o referendum oraz pokazać efektów swoich samodzielnych rządów. A właśnie współpracę z Małkowskim najczęściej zrzucali za to Grzymowiczowi. „Argumentami” klasycznej kampanii negatywnej były też zarzuty dotyczące jego byłej przynależności partyjnej (chociaż od kilku lat nie był już członkiem SLD), jak i zarzuty dotyczące rzekomych nieprawidłowości w prowadzeniu przez niego inwestycjach komunalnych (na co nie przedstawiono żadnego dowodu).

„Negatywna kampania” miała skutek taki, że co najmniej nie przekonała wyborców niezdecydowanych i zraziła elektorat lewicowy.

Chcą przyciągnąć do siebie elektorat prawicowy, PO zdefiniowało się jako ugrupowanie o takich poglądach. Jednak zapowiedź, że poprze je Prawo i Sprawiedliwość okazała się przedwczesna. PiS poparł oficjalnie Grzymowicza. W ten sposób powstała, popierająca kandydata PSL–u „egzotyczna koalicja”, która w opinii Zbigniewa Chlebowskiego: nie wróży najlepiej dla Olsztyna.

W sytuacji, w której przegrani w I turze konkurenci Krukowskiego, zwracali uwagę na jego merytoryczną słabość (przede wszystkim brak doświadczenia w pracy w administracji publicznej oraz kierowania jakimkolwiek zakładem pracy), ten dziwił się publicznie: Nie rozumiem, czemu wszyscy się mnie tak boją?

To stwierdzenie szybko zestawione zostało z artykułem w „Rz”, w którym opisano targ polityczny do jakiego miało dojść jeszcze przed wyborami. Jeżeli PO chciało „przehandlować” stanowisko prezydenta za fotel ministra, to: kto miał się bać Krukowskiego?

Strategia walki i narastający z czasem syndrom „oblężonej twierdzy”, spowodowały, że PO zdecydowało się na krok „irracjonalny” w sytuacji, w której ich kandydat nie zyskał sympatii nawet połowy zwolenników partii. Publiczne wyrzucenie z szeregów Platformy radnego PO Jarosława Szostka „za popieranie Grzymowicza”, było dla nich dowodem na słuszności swojej postawy i przekreśliło szansę Krukowskiego na „odzyskanie” tej grupy wyborców. Platforma utrwaliła swój wizerunek, jako ugrupowania skonfliktowanego w walce o władzę.

Co robiła konkurencja?

W zasadzie, strategia sztabu wyborczego PSL–u sprowadzała się do nieprzeszkadzania Platformie i robieniu kampanii dokładnie odwrotnie niż PO. Kandydat został zaprezentowany dostatecznie wcześnie. Jako, że jak pokazuje doświadczenie, w przypadku wyborów samorządowych nie zawsze istotna jest plakietka partyjna, miał znane nazwisko, ugruntowaną pozycję w mieście oraz niezbędne umiejętności potrzebne nie tylko w kampanii, ale i do rządzenia miastem (kompetencje i doświadczenie).

Strategia jego promocji opierała się na pokazywaniu go jako kompetentnego fachowca, który zna problemy miasta, umie je rozwiązać, ma swoje zdanie i potrafi go bronić. Nawołując do merytorycznej dyskusji, konsekwentnie nie reagował na negatywną kampanię konkurenta, cały czas podkreślając, że dla dobra miasta jest gotów współpracować niemal z każdym.

To okazało się skuteczne. 

Jakie wnioski płyną z olsztyńskich wyborów?

Wydaje się, że z „olsztyńskiego poligonu” Platforma wyciągnęła jeden wniosek, który już wyznaczył „ogólnopolski” standard w kampanii wyborczej do europarlamentu – stawianie na znane nazwiska i to za każdą cenę. Stąd na listach PO liderzy, posłowie i twarze tej partii, ale i Danuta Hübner, czy Marian Krzaklewski. Stąd też zapewne i decyzja lidera PiS–u o „wpuszczeniu” na listy znanych polityków tej partii.

Nadal jednak władze centralne (nie tylko Platformy) powielają błąd nieliczenia się z opinią lokalnych struktur partii i swoich sympatyków w tzw. terenie. Świadczy o tym przede wszystkim praktyka „zrzucania” do okręgów „spadochroniarzy”, mało związanych z regionem, ale za to wypierających z pierwszych miejsc list lokalne sławy i autorytety.

W skali mikro, Platformie odbiło się to już czkawką – wynikiem kwietniowych wyborów prezydenckich w Zduńskiej Woli.

Zwycięzca – Piotr Niedźwiecki – był działaczem PO, ale centrala, wbrew miejscowym działaczom, poparła innego kandydata (który odpadł już w pierwszej turze). Dlatego też, wystartował on pod własnym szyldem, za co został z Platformy usunięty. Aby nie musieć „dławić się arbuzem” po raz kolejny, gdy w pierwszym głosowaniu osiągnął dobry wynik, wojewódzki zarząd partii się zreflektował i poparł publicznie wyrzuconego przez siebie działacza. Po wyborach pojawiły się informacje, że ma go przywrócić w prawach członka Platformy.

Wojciech K. Szalkiewicz
Olsztyn, 22.04.09

komentarzy:
0
Graficzne pułapki CAPTCHA
Wprowadź znaki widoczne na obrazku.
X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin